czwartek, 9 kwietnia 2015

Zmiany

Moi drodzy,
ze względu na to, że z Anią po prostu nie wyrabiamy się z terminami choćbyśmy nie wiem jak się starały i bez sensu, żebyście zawsze w czwartki czekali na rozdział albo posta o tym, że go nie będzie postanowiłyśmy, że rozdziały pojawiać się będą kiedy będą. W okolicach końca tygodnia/weekendu, ogólnie raz w tygodniu, chyba, że coś wypadnie. Przepraszamy was ale inaczej się po prostu nie da.

A tak poza tym to zapraszam na bloga z opowiadaniem naszej najwierniejszej czytelniczki Kasi;*
lifesaverfanfiction.blogspot.com

piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział 9

Motelowe drzwi trzasnęły za nami, jak strzał, który uwalnia zniecierpliwionych biegaczy. Byliśmy zdenerwowani, ale biegliśmy jak do osiągnięcia jakiegoś celu lub zdobycia kawałka metalu. Biegliśmy, aby znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Powietrze było zimne i szczypało. Czułem jak coraz bardziej panikuję. Kiedy byliśmy dosyć daleko, Rose odezwała się. Jakby czytała mi w myślach.
- Co to do cholery było?- mówiła cicho, ale jej ton głosu brzmiał jakby krzyczała.

Potrząsnąłem głową i zacisnąłem szczękę. Byłem wściekły.
- Jego ciotka. Jego jebana ciotka. To musi być jakiś chory żart. - Chciałem krzyczeć, ale mój głos był cichy i szorstki. - Ja pierdole.
- Myślisz, że ona rozmawiała z panią Hellman?
- Jestem tego prawie pewien.- Próbowałem się otrząsnąć i przypomnieć sobie o czym rozmawiała. Mówiła o Jamesie. Tego byłem pewien na sto procent. Instytut, 'okropni kryminaliści', którzy go zamordowali, o czym innym mogła mówić jak nie o nas?

Ale to nie był największy problem. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że rozmawiała z panią Hellman. Przebiegliśmy kilometry za kilometrami od tamtego miejsca, byliśmy ostrożni. Myślałem, że chociaż na chwilę się jej pozbyliśmy. Ale oczywiście Wickendale nas prześladowało. Ona tam była, w tamtym pomieszczeniu, może nie fizycznie, ale była tam. Gdybym ja albo Rose się odezwali, gdyby ta kobieta nam się przyjrzała, byłoby po nas.

Za niedługo znajdziemy się na pierwszych stronach w większości gazet. Zaraz zauważą, że nie jesteśmy martwi, nasze zdjęcia będą wszędzie. Ta kobieta nas rozpozna. Będą o krok bliżej od złapania nas. Kurwa zajebiście.


ROSE

Rysy Harry'ego były spięte, myśli kłębiły się w jego głowie. Oczywiście wiedziałam o czym myślał, ponieważ ja myślałam o  tym samym. Właśnie poznaliśmy ciotkę, mężczyzny, którego zabiliśmy, a ona nawet o tym nie wiedziała. To było przerażające, ale gorsze było to, że za niedługo ona nas rozpozna i powie to od razu pani Hellman.

Oboje milczeliśmy, gdy szliśmy przez bardziej zatłoczone miasto. Może to tylko była moja chora wyobraźnia, albo zbliżaliśmy się do centrum, ale wydawało mi sie, ze jest coraz wiecej ludzi na ulicach. Szliśmy dalej, pojawiały się kolejne budynki i jeszcze więcej ludzi, którzy chodzili tam i z powrotem. Mężczyzna idący do pracy, matka z dwójką dzieci. Wczoraj zobaczyliśmy tylko kilka osób, a teraz wydawało się jakby całe miasto zdecydowało się wyjść z domów.

Nie było nigdzie lasu, ani drogi ucieczki. Tylko budynki. Zabudowany teren wydawał się pełen normalnych ludzi z normalnymi życiami. Miałam nadzieję, że nikt nas nie rozpozna.
Ale każdy zaparkowany wzdłuż chodnika samochód, każda osoba otwierająca sklep, chłopiec sprzedający gazety mieli, które wydawało się, że za długo na nas patrzą. Jakby mieli jakiś cień podejrzeń, nie ważne jak niejasny i mglisty.

Ale odrzuciłam te myśli. Robię to samo, gdy widzę kogoś ubranego w coś nietypowego, albo o ciekawych rysach, patrzę za długo. Nie znaczyło to, że myślałam, że są uciekinierami. Chłopiec sprzedający gazetę, bez wątpienia był niewinny, ale przykuł moją uwagę. Było coś w tym co mówił. Nie słyszałam do końca przez hałas ulicy, ale jakoś udało mi się dosłyszeć. 'Wstrząsająca wiadomość! Wczoraj została zamordowana kobieta, tutaj w Ashbury! Wszystko do przeczytania w gazecie!'

Wpatrywałam się w niego dłużej niż powinnam. Coś było w tej wiadomości, telefonie z panią Hellman, moim śnie, że skumulowało się w wielki strach.

Oczywiście ten morderca nie miał z nami nic wspólnego, nawet nie byłam tym zszokowana. Tylko dodało to do mojego ponurego humoru kolejnego zmartwienia i chciałam jak najszybciej opuścić to miasto.

Spojrzałam na Harry'ego. Dziwnie milczał. Nie zauważał tego wszystkiego, nie obserwował co się dzieje wokół niego, był skupiony na swoich myślach. Zmarszczył brwi, przygryzł wargę i wpatrywał się w chodnik. Nie odzywał się, ani nie trzymał mojej dłoni. Jakby go tu nie było. Już chciałam spytać o to samo o co zawsze pytam: jaki mamy plan, co zrobimy, gdzie idziemy.

Ale tym razem wydawało mi się, że sam nie wiedział. Dlatego dałam mu spokój, żeby coś wymyślił. Szliśmy w ciszy przed siebie.

Zagłębialiśmy się bardziej w miasto, aż w końcu przerwy między budynkami zaczęły się zwiększać. Mniej aut jechało ulicą, mniej ludzi nas mijało. Przez pięć, dziesięć, dwadzieścia minut szliśmy zabudowanymi ulicami, by w końcu zamieniły się przedmieścia. Zauważyliśmy las do którego mogliśmy wrócić. Nawet jak wszyscy myślą, ze jesteśmy martwi, im mniej osób nas zauważy tym lepiej.

Po chwili, kiedy minęliśmy już tętniące życiem centrum, naszym oczom ukazało się więcej lasu. Na początku było to tylko kilka drzew tu i tam, ale im bardziej się oddalaliśmy tym bardziej pusto się robiło.

Więc tam właśnie udaliśmy się z Harrym. Szłam za nim, gdy kierował się w stronę czegoś w stylu drewnianego budynku, podchodząc do wejścia, jednak podążając dalej wzdłuż ściany na tyły. Sprawdził czy było czysto, a następnie pobiegliśmy szybko w stronę ochronnej warstwy drzew po małym wzgórzu. Trzęsłam się cały czas, zaciskając oczy, aby uniknąć kłującego śniegu i mroźnego wiatru.

W końcu udało nam się schronić w lesie. Wokół nas wciąż panowała cisza. Cienka warstwa śniegu zaczęła się tworzyć na zmrożonej ziemi. Ale tu nie było czuć zimna aż tak bardzo, gdyż drzewa osłaniały nas przed mroźnym wiatrem. Nasze byle jakie płaszcze i buty wystarczały, aby zapewnić nam komfort i cieszyć się pozytywnymi aspektami zimy. Świeże powietrze w naszych płucach, piękno lśniącego bielą otaczającego nas świata, zapach drewna sosnowego. To wszystko pomogło nieco uspokoić mój zestresowany umysł.

Ale nie wyglądało, żeby to pomogło Harry'emu. Spojrzałam na jego twarz, oświetloną przez promienie słońca przeświecające przez gałęzie drzew. Efekt był zapierający dech w piersiach. Wyglądał jakby cały promieniał, a spotęgował to dodatkowo jeden z jego wspaniałych uśmiechów rozjaśniających zawsze całą jego twarz. Ale jego wyraz twarzy nie był łagodny i zrelaksowany, tylko zestresowany, a mięśnie jego ramion spięte, zęby zaciśnięte, czoło zmarszczone.

Wyciągnęłam rękę i chwyciłam jego dłoń w swoją. Wyglądał na zaskoczonego dotykiem, jakby zapomniał, że też tam byłam.
- O czym myślisz? - zapytałam.

Spojrzał w dół na nasze złączone dłonie nieobecnym wzrokiem. Oblizał usta i popatrzył przed siebie.

- Gdzie chciałabyś mieszkać? - zapytał. Jego pytanie zbiło mnie z tropu.
- Co? - spytałam, aby upewnić się, że dobrze usłyszałam.
- Gdzie chciałabyś mieszkać, kiedy już skończymy uciekać? Gdziekolwiek, w jakimkolwiek państwie. - Jego wyraz twarzy wciąż zamyślony, był całkowicie poważny.
- Oh nie mam pojęcia - powiedziałam. Bardzo chciałam udzielić mu odpowiedzi, moje myśli biegały od miejsca do miejsca. Ale nie mogłam wymyślić niczego konkretnego. - Gdzieś gdzie jest słonecznie - zdecydowałam i zaczęłam kołysać naszymi dłońmi w przód i tył. - Gdzie będziemy mogli dużo przebywać na zewnątrz.
- Tak, zgadzam się - powiedział Harry, a na jego ustach pojawił się cień uśmiechu.
- Dlaczego się mnie o to pytasz? - zastanawiałam się.
- Tak tylko myślałem...o tym co powinniśmy zrobić.
- O czym jeszcze myślałeś

Westchnął.

- Musimy opuścić kraj. W końcu, kiedy już zorientują się, że nie jesteśmy martwi, będziemy musieli uciekać. I nawet jeśli przestaną nas szukać, a my przestaniemy uciekać, ciągle będziemy się bali, że ktoś nas rozpozna i wyda, albo wpadniemy na kogoś kogo znamy, jeśli tu zostaniemy. Mówię poważnie, już się to stało z jebaną siostrą pani Hellman. - I jego wyraz twarzy znów stał się kamienny.
- Jak opuścimy kraj? Na nogach? Samolotem?
- Tak - pokiwał głową - Samolotem. Wszędzie gdzie pójdziemy będą mogli nas namierzyć. Nie spodziewaliby się, że wsiądziemy w samolot, a może on nas zabrać w miejsce, w którym o nas nie słyszeli. Szanse, że nas znajdą są nikłe, jeśli uciekniemy do innego kraju.
- Okej, więc jak to zrobimy? Zdobędziemy pieniądze i fałszywe dokumenty i wszystko?
- Cóż - zaczął - Kiedy wyszedłem z Wickendale po raz pierwszy nie obracałem się w najlepszym towarzystwie. Miałem kumpla, z którym pracowałem, który zajmował się różnymi nielegalnymi rzeczami jak te, fałszywe dowody i tym podobne. Założę się, że zdobyłby dla nas paszporty.
- Naprawdę? - spytałam podekscytowana, ale Harry nie wyglądał na szczególnie szczęśliwego - To świetnie, prawda?

Przejechał wolną ręką po swoich włosach zmartwiony.

- No...tak. Ale ehh... Ojciec Emily był naszym szefem. Zabiłby mnie od razu, gdyby mnie tam zobaczył. Każdy na tej małej gównianej farmie prawdopodobnie mną gardzi, myślą, że ją zabiłem. - Na jego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech, ale wiedziałam, że słowa sprawiają mu ból.

Oplotłam rękę, która nie trzymała dłoni Harry'ego wokół jego ręki, przytulając ją do siebie. Stałam krok za nim, tak że moje usta dotykały jego ramienia. Jego uśmiech zaczynał robić się szczery.

- Zawsze możemy spróbować - powiedziałam. - Albo może ja mogłabym z nim porozmawiać, twoim przyjacielem. Pewnie by mnie nie poznał.

Harry już otwierał usta, aby mi się sprzeciwić, więc kontynuowałam, zanim zdążył to zrobić.

- Ale potrzebowalibyśmy dużo pieniędzy, prawda? Musielibyśmy mu zapłacić. I za bilety lotnicze.

Harry zacisnął usta w wąską linię i skinął głową.

- To następny problem. Nie mamy nawet prawie tyle ile potrzebujemy.

Myślałam nad tym przez chwilę. To nie tak, że mogliśmy znaleźć pracę czy wyciągnąć z banku oszczędności czy coś. Nie mogliśmy nic sprzedać ani wyjść na ulicę i żebrać. I nie mogliśmy wmaszerować z powrotem do Wickendale i prosić Kelsey i Lori o pożyczkę. Nie mieliśmy żadnej opcji poza jedną.

- Będziemy musieli je ukraść.
- Tak - powiedział ze skruchą - Moglibyśmy zaplanować wielką kradzież, ale nie sądzę, żebyśmy mieli do tego odpowiedni ekwipunek. Więc moglibyśmy robić małe rzeczy, być dyskretnymi kieszonkowcami, kraść torebki, portfele. Zajmie więcej czasu, ale będzie mniej oczywiste.

Westchnęłam głęboko zaniepokojona. Nie podobał mi się ten pomysł, ale co innego moglibyśmy zrobić? Może byłam samolubna, ale wolałam, aby kilku ludzi straciło pieniądze, niż żebym miała wrócić do Wickendale i spędzić resztę mojego życia w strachu. Nawet jeśli ukradniemy pieniądze, nasze "ofiary" będą dalej żyć swoim życiem. A jeśli nie ukradniemy, nasze życia się skończą. Nie będziemy mogli zrobić nic innego, tylko uciekać i chować się, aż do dnia naszej śmierci.

Musieliśmy opuścić Anglię.

- Okej - oznajmiłam, starając się przyswoić informację o wielkim zadaniu, które nas czekało. - Więc co musimy zrobić teraz to znaleźć schronienie na każdą noc i uzupełniać zapasy, załatwić fałszywe paszporty i ukraść ponad 100 funtów, zanim będziemy mogli opuścić kraj bez wpadania w kłopoty.

Cholera.

Harry znów przejechał ręką po włosach, wypuszczając oddech, który, wydawało się, wstrzymywał przez dość długi czas.

- Tak myślę.

I po tych słowach, po tych dwóch zwykłych słowach, poczułam mieszankę różnych uczuć. Przerażenie i nadzieję, niechęć i podekscytowanie, zmartwienie i ulgę. Ponieważ mieliśmy plan. Tak, jest on bardzo trudny, ale nie niemożliwy do zrealizowania. To było coś, coś na co musieliśmy zapracować, cel do osiągnięcia. Wynik mógł być okropny, nawet śmiertelny. Ale mogło się to też skończyć, tak że ja i Harry leżymy na egzotycznej plaży popijając drinki. Żadnej policji, żadnych wiadomości o nas w gazetach, nikt kto mógłby nas poznać. I to było warte ryzyka.

Ale żadne z nas nie było wtedy jeszcze świadome w co się pakujemy. Miało to być dużo trudniejsze, niż sobie wyobrażaliśmy. Czekały nas kłamstwa, ujawnione sekrety i będziemy musieli poświecić więcej niż przypuszczaliśmy.