wtorek, 1 grudnia 2015

To nie jest rozdział

Cześć. Chciałam tylko powiedzieć/napisać , że chaotic nie będzie już kontynuowany. SOŁŁŁ SAD ;(

Szkoda, że autorka postanowiła tak, a nie inaczej. Mój styl pisania wam nie odpowiadał (rozumiem) i wiem, że nigdy nie dorównałby on autorce. Trudno, starałam się, ale stwierdziłam, że nic na siłę i najlepiej będzie jak zostanie to tak, jak jest.

Mimo wszystko chciałam wam ogromnie podziękować za to, że tutaj byliście, czytaliście i oczywiście wspieraliście mnie w tłumaczeniu (i pisaniu również) poprzez swoje komentarze.

Nie byłam tu od początku, a kiedy zdążyłam się już przyzwyczaić to nagle cabooom i  koniec! :( Jak ja mam dalej żyć w takiej niewiedzy? To fanfiction i #psychotic tak bardzo wpłynęły na mojej życie, że nie wiem jak to będzie. :(((((
Jest mi bardzo smutno, że ja i w sumie pół świata nie pozna końca historii o Harry'm i Rose. Boże, to brzmi jak ostatnie pożegnanie na pogrzebie rly. Okej, koniec narzekania zanim się rozkręcę. No ale wracając, BARDZO, BARDZO, BARDZO DZIĘKUJĘ <3 *big huuuug*




*PS jeżeli czytacie jakieś ciekawe fanfiction w języku angielskim, a nie ma ono tłumaczenia polskiego, to proszę was bardzo o linki tutaj, bądź na twitterze /@16ciastek.

piątek, 20 listopada 2015

Rozdzial 19

HARRY'S POV

-Harry.. tam ktoś jest. - Usłyszałem stłumiony szept Rose.

Szybko odwróciłem się w jej stronę, próbując coś wypatrzeć. Jednak ciemność, która zdążyła się już na dobre zadomowić, uniemożliwiała mi zobaczenie czegokolwiek.

Słyszałem tylko niewyraźny szelest i dźwięk łamiących się gałęzi. Jedno było pewne, ktoś zbliżał się w naszą stronę.

Nagle zacząłem panikować. Jeśli to gliny, to w przeciągu kilku godzin znajdziemy się w Wickendale. Nie będę w stanie już nic zrobić.

W mojej głowie zaczęły pojawiać się najczarniejsze scenariusze. Ze wszystkiego na świecie najbardziej nie chciałem wrócić do psychiatryka, w którym tak naprawdę nie chcą ci pomóc. Z zewnątrz może to tak wyglądało, ale w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Pacjenci, którymi się "opiekowali" byli im potrzebni tylko do tych popieprzonych eksperymentów. Bóg jeden wie co jeszcze robili za zamkniętymi drzwiami i o czym świat nigdy miał się nie dowiedzieć. Jedyna osoba jaka powinna przebywać w tym całym gównie to pani Hellman. To ona potrzebowała tu najwiekszej pomocy. Jednego byłem pewien, nie wróciłbym do Wickendale, choćbym miał wszystkich pozabijać.

Poczułem uścisk Rose na swoim ramieniu. Nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić jaka była przerażona. Chociaż nie widziałem dokładnie jej twarzy, bylem pewien, że po jej policzkach spływały łzy. Znałem ją na tyle dobrze, by to wiedzieć.

Była już wystarczająco zmęczona od czasu kiedy uciekliśmy z Wickendale. Ciągłe życie w nerwach i stresie, musiało ją wykańczać. Strach, że w każdej chwili mogliśmy zostać złapani nie pozwalał spokojnie żyć. Bałem się, że Rose może tego wkrótce nie wytrzymać.

Czasami miewałem takie chwile, kiedy do mojej głowy wkradały się myśli o tym, że Rose mnie zostawi, że nie będzie chciała tak żyć. To w końcu przeze mnie znajdujemy się w takiej sytuacji. Gdyby mnie nie poznała, jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Nie musiałaby martwić się każdego dnia o to, że kiedyś może zostać złapana. Nie musiałaby obawiać się za każdym razem, gdyby zobaczyła wóz policyjny, nie musiałaby nigdy zmieniać imienia i nazwiska. Miewałem również myśli, w których Rose żałowała, że mnie poznała.

I wtedy przypominałem sobie o chwilach, gdy mówiła, że mnie kocha. Nie wspominając już o naszej wspólnie spędzonej nocy, o tym co razem przeżyliśmy. O tym jak się uśmiechała, kiedy przyglądałem się jej, a ona nie patrzyła. Uwielbiałem obserwować jak się denerwowała, kiedy ją przedrzeźniałem, a jej brwi marszczyły się w gniewie. Albo jak nieświadomie zwilżała językiem swoje wargi, a ja za każdym razem miałem ochotę je pocałować. Wracałem pamięcią do tej nocy, kiedy wyciągnęła mnie na zabawę i tańczyliśmy razem przytuleni do siebie. Uświadomiłem sobie wtedy, że trzymam w ramionach cały swój świat i chcę spędzić z nią resztę życia. Niczego nie mogłem być bardziej pewien. Cieszyłem się wówczas jak prawdziwy szaleniec, chociaż próbowałem to przed nią ukryć. Kochałem ją, kurwa, kochałem ją najbardziej na świecie i zrobiłbym dla niej wszystko.

Hałas robił się coraz wyraźniejszy i głośniejszy. Zdawało się, że znajduje się zaledwie kilka kroków od nas.

Nie byłem gotów na to by zostać złapanym, po tym wszystkim co już przeszedłem. To nie mogło się tak skończyć. Po prostu nie mogło.

Wstałem z ziemi gotowy do walki. Usłyszałem szelest tuż przede mną i rzuciłem się na tę osobę po czym od razu się wycofałem.

Sarna.

Kurwa.

To tylko pierdolona sarna.

Zwierzę od razu się wystraszyło i uciekło, a ja usłyszałem tylko śmiech Rose. Najpierw się zdenerwowałem, bo przez jakieś głupie zwierzę o mało nie narobiłem w gacie, ale gdy Rose nie mogła powstrzymać się od śmiechu, sam ostatecznie się poddałem.
Leżeliśmy na ziemi i śmialiśmy się tak długo, że nawet nie zorientowałem się, kiedy policja zniknęła z pod domu Frankie'go.

-Musimy iść. - Powiedziałem do Rose.

Przytaknęła, a ja podałem jej rękę, pomagając wstać. Otrzepała swoje ubranie z brudu i po chwili ruszyliśmy w stronę domu.

To była jedna z najdłuższych podróży w moim życiu, chociaż trwała zaledwie kilka minut.
Moje myśli wirowały wokół przeszłości, której wolałem unikać jak ognia, ale ona wciąż do mnie wracała i wracała. Stykałem się z nią na każdym kroku. Tego nie dało się zatrzymać.

-Harry czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos Rose.
-Co? Przepraszam, zamyśliłem się.
-Widzę. Pytałam jaki on jest?
-Kto?
-Aghh.. Frankie. - Odparła poirytowana.
-Jest.. miły.
-I to tyle?
-Tak.


Stojąc przed drzwiami Frankie'go zastanawiałem się co takiego mu powiem. Czy lepiej wyznać prawdę od początku do końca, czy może zmyślić coś, do czego byłby bardziej przekonany.

To, że Rose była przy mnie, oczywiście cieszyło mnie , ale bałem się, że pewne tajemnice mogą wyjść na jaw. Nie chciałem tego. Wolałbym, aby niektóre fakty pozostały tam, gdzie ich miejsce, daleko w przeszłości.

Spojrzałem na Rose, która posłała mi dodający otuchy uśmiech i zapukałem lekko do drzwi.
Nikt nie otwierał.
Jeszcze jest szansa, żeby się wycofać.

-Może nie słyszą. Zapukaj jeszcze raz. - Powiedziała Rose, zanim zdążyłem podjąć jakiekolwiek kroki.

Moja dłoń już miała stykać się z drzwiami, kiedy te nagle się otworzyły.

-Harry?! - Głos mojego starego przyjaciela nieco zmienił się od czasu, gdy widziałem go po raz ostatni.

W jego oczach zobaczyłem coś dziwnego. To wyglądało jak.. ulga? Mimo, że wyglądał na szczęśliwego, czułem, że coś wisi w powietrzu.

-A to jest? - Zapytał, wskazując na Rose.
-Ehm.. Rose. Jestem Rose. - Przedstawiła się, niepewna czy użyć prawdziwego imienia i uścisnęła jego dłoń.
-Harry? Witaj.

Dana wychodziła właśnie z kuchni, kierując się w naszą stronę. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech, ale mimo to wymieniła nerwowo szybkie spojrzenie ze swoim mężem. Wyglądała teraz zupełnie inaczej niż ją zapamiętałem. Miała dłuższe włosy, inną cerę i.. była w ciąży. Za jej nogami chował się mały chłopiec. Zapamiętałem go, jak leżał jeszcze w kołysce i ciągle płakał.
To wszystko uświadomiło mi, jak wiele czasu już zmarnowałem. Jak bardzo spieprzyłem swoje życie. Gdyby nie Rose, pewnie robiłbym to dalej.

-Frankie, musimy porozmawiać. - Zwróciłem się do niego. - Na osobności. - Spojrzałem na Rose, która miała zdezorientowany wyraz twarzy, a jej cera znacząco zbladła.
-Najpierw zjecie kolację, Dana właśnie ją przyrządziła. Na pewno jesteście głodni.

Zgodziłem się, głównie ze względu na to, że nawet nie pamiętałem kiedy po raz ostatni miałem w ustach normalny posiłek. Weszliśmy do kuchni, a ja od razu zająłem miejsce przy Rose. Dana podała do stołu jedzenie, a oczy Rose od razu rozszerzyły się na ten widok. Ja też musiałem powstrzymywać się od tego, by nie rzucić się na jedzenie, jak wygłodniały bezdomny. Ale czy właśnie nim nie byłem?

Po kolacji wykorzystałem moment, gdy Rose bawiła się z małym chłopcem i ponownie poprosiłem Frankie'go o rozmowę.

ROSE'S POV

Mały Timmy był przesłodki i świetnie bawiłam się w towarzystwie jego i jego mamy. Dobrze było oderwać się od chwilowych problemów i po prostu pobawić się z małym chłopcem, który zarażał swoim uśmiechem wszystkich wokół. Świat z perspektywy dzieci był taki radosny i nieskomplikowany.

Wszystko było w porządku, dopóki nie zauważyłam jak Harry wstaje od stołu ze swoim przyjacielem i wychodzą do innego pomieszczenia.

 Dlaczego nie chciał bym słyszała ich rozmowę? Czy on coś przede mną ukrywał? Nie ufał mi?
-Nie martw się. To mężczyźni. Oni tacy są. - Dana próbowała przywrócić mnie do rzeczywistości. Byłam jej wdzięczna za to, że próbowała odwieść mnie od zmartwień.


Uśmiechnęłam się.
Była naprawdę miłą kobietą. W dodatku była w ciąży i wyglądała na szczęśliwą. Patrząc na nią, zastanawiałam się jak będzie wyglądało moje życie. Moja przyszłość z Harry'm. Czy on w ogóle chce wiązać ze mną przyszłość? Z drugiej strony czy jeżeli by nie chciał, to proponowałby mi małżeństwo? Dlaczego więc mi nie ufał?

Musiałam natychmiast przerwać tę falę gromadzących się pytań w mojej głowie.

-Mogę skorzystać z łazienki? - Zapytałam Danę.
-Jasne. Prosto i na lewo. - Poinstruowała mnie po czym wróciła swoim zainteresowaniem do synka.
Szłam korytarzem do łazienki, kiedy nagle przy drzwiach po drugiej stronie usłyszałam dwa męskie głosy. Harry i Frankie rozmawiali stłumionym głosem, tak jakby obawiali się, że ktoś ich usłyszy.
Wiem, że nie powinnam podsłuchiwać, ale zanim zdążyłam się nad tym zastanowić moje ucho już było przystawione do drzwi.

-Nie wracajmy do tego. - Harry brzmiał na poirytowanego.
-Czy ona wie?
Kto? I o czym wie?
-Nie. I chcę żeby tak zostało. - Odparł.
O co tu do cholery chodzi?
-Harry, powinieneś jej o tym powiedzieć. 
-Wiem. Ale jeszcze nie teraz. Nie jest na to gotowa. - Harry odparł stanowczo.

Chciałam tam wejść i od razu wypytać go o to, co właśnie usłyszałam, ale kiedy dotarł do mnie dźwięk odsuwanych krzeseł, sygnalizujący, że zaraz opuszczą pomieszczenie, szybko otworzyłam drzwi łazienki i weszłam do środka.

Jedno było pewne. Harry coś przede mną ukrywał, a ja musiałam dowiedzieć się co to było.
                                                                            
I jak? :) 




piątek, 13 listopada 2015

Rozdział 18

HARRY'S POV

Cholera. Od zawsze wiedziałem, że jestem pierdolonym psychopatą, ale zabicie tego policjanta na oczach Rose, sprawiło, że czuję się jeszcze gorzej. Gdybym tylko miał inną możliwość, nie zrobiłbym tego. To co zobaczyłem w jej oczach, zaraz po tym jak go zabiłem, nie wiem co to było, strach? Chociaż próbowała to ukrywać, wiedziałem to. Wiedziałem, że ją kurwa przeraziłem. Mimo tego, że mnie kochała, bała się mnie, byłem tego pewien. Ale już nie mogłem tego odkręcić. Pozostało mi tylko udowodnić jej, że się myli.

Nie miałem pojęcia gdzie jesteśmy. Wszystko dookoła wydawało mi się takie samo. Biegliśmy już kilka godzin, a wokół zaczęło robić się ciemno. Miałem wrażenie, że kręcimy się w kółko, albo może po prostu zaczynałem wariować. Dlatego odetchnąłem z ulgą, kiedy powoli zbliżaliśmy się do krawędzi lasu. Miałem  nadzieję, że znajdowaliśmy się we właściwym miejscu.
 
Frankie był moim jedynym przyjacielem, jakiego  kurwa kiedykolwiek miałem. Nawet, kiedy się pokłóciliśmy wiedziałem, że zawsze mogę na niego liczyć. Ale mimo tego, że kiedyś dobrze się dogadywaliśmy, nie mogłem być całkowicie pewien, że będzie chciał nam pomóc. Nie widziałem się z nim od śmierci Emily. Byłem wtedy tak kurewsko przygnębiony, że zapomniałem o całym świecie. Nic nie miało wtedy dla mnie znaczenia. Gdybym był na jego miejscu, nie byłbym do końca przekonany do tego, by pomagać dwójce zbiegów, zwłaszcza, że ma na utrzymaniu rodzinę. To mogłoby go narazić na duże niebezpieczeństwo. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że się nad nami zlituje.

Przez większość drogi Rose była nadzwyczajnie milcząca. Martwiło mnie to.

-Rose. - Zatrzymałem się na chwilę i złapałem jej dłoń.

Nie odezwała się.

-Rose, spójrz na mnie.

Jej wzrok spotkał się z moim. Miała smutny wyraz twarzy, a ja poczułem jak moje serce upada na podłogę.

-Wiem, że zabijanie tego faceta nie było dobrym wyborem. I wiem, że cholernie cię przeraziłem, ale musisz zrozumieć, że nie było innego wyjścia.

Wiatr rozwiał jej włosy, które niesfornie ślizgały się po jej twarzy. Ująłem kosmyki i założyłem jej za ucho.

-Rozumiem. - Powiedziała, uciekając wzrokiem.
-Nie, Rose. Nie zbywaj mnie tylko dlatego, że nie wiesz co powiedzieć.
-Nie zbywam cię.

Chwyciłem jej podbródek i uniosłem go w górę, zmuszając by na mnie spojrzała.

-Mam świadomość tego, że bardzo cię przeraziłem. Kurwa, przestraszyłem się nawet samego siebie. Zajebiście mocno cię kocham Rose i nie chcę cię stracić.

Przyciągnąłem ją do siebie i uścisnąłem. Czułem jak jej serce mocno uderza. Miałem wrażenie, że zaraz wyskoczy jej z piersi. Nie wiedziałem tylko jaki był tego powód.

-Rozumiem, Harry, naprawdę. Wszystko w porządku.

I choć wiedziałem, że wcale nie wierzyła w to, co mówi i była zupełnie innego zdania, zmusiłem się by uwierzyć, że jej słowa są prawdziwe.

-Kocham cię, Rose. - Wyszeptałem, przytulając ją mocniej.
-Kocham cię, Harry.

Kurwa, kochałem ją najbardziej na świecie. Dotąd nie wiedziałem, że można kochać kogoś tak bardzo. I mimo tego, że była dla mnie najważniejszą osobą na świecie, nie mogłem być pewien, czy rzeczywiście była przy mnie  bezpieczna.

Zbliżaliśmy się już do krańca lasu, a na horyzoncie było widać dom Frankie'go. Już prawie mieliśmy się cieszyć, że przez jakiś czas te pierdolone drzewa, na których widok dosłownie mnie mdliło, znikną nam z oczu, dopóki czegoś nie spostrzegłem.

Policyjny wóz.

Kurwa.

-Rose, połóż się. - Szepnąłem.
-Co?
-Połóż się! - Powiedziałem nieco głośniej, ciągnąc ją za ramię i zmuszając by położyła się na ziemi.

Miała zdezorientowany wyraz twarzy.

Kurwa. Nie przewidywałem tego.
Co tu do chuja robi policja?! Czy to ma coś wspólnego z nami? Przecież nikt nie wiedział nic o Frankie'im. Jak się dowiedzieli?

Cholera. Mój jedyny plan, który zdołałem wymyślić, właśnie poszedł się jebać.

Miałem nadzieję, że nas nie zauważyli. I w duchu dziękowałem Bogu, że słońce już zachodziło. Mogliśmy przynajmniej ukryć się w cieniu.
Ci pieprzeni detektywi sprawdzili pewnie każdy możliwy kąt. Musieli być cholernie dobrzy, skoro trafili także tutaj.

-Harry co się dzieje? Dlaczego leżymy? - Rose zapytała, stłumionym głosem.
-Spójrz. Tylko ostrożnie.

Pozwoliłem jej trochę się wychylić.

-O cholera. - Wyszeptała, a na jej twarzy malowało się przerażenie.

Nagle tysiące myśli napływało do mojej głowy i musiałem się opanować by nie strzelił mi do głowy jakiś głupi pomysł. Tego by nam jeszcze brakowało, gdybym wpędził nas w jeszcze większe kłopoty.

Na tę chwilę kompletnie nie wiedziałem co robić. Jedynym sensownym pomysłem wydawało się przeczekać aż sobie pojadą. Ale co dalej? Powoli zaczynałem panikować. Od dłuższego czasu nie potrafiłem wymyślić nic sensownego. Próbowałem ukrywać to przed Rose, ale naprawdę mój zasób pomysłów zaczął się wyczerpywać.

Leżeliśmy ukryci przez jakiś czas. Nawet nie potrafiłem określić ile mniej więcej to trwało. Podniosłem się lekko, by ocenić sytuację. Nadal tam byli. Byłem ciekaw jak długo jeszcze zajmie im to węszenie.

W głębi rzeczy mogłem się mylić. Tu wcale nie musiało chodzić o nas. W okolicy popełniono morderstwo. Gliny mogły tylko zbierać potrzebne im informacje i wypytywać o te inne gówniane rzeczy, które i tak nigdy nie pomagają im w śledztwie. Modliłem się, aby tak było.

Postanowiłem, że poczekamy ukryci w lesie dopóki policja nie odjedzie. Potem szybko przemkniemy do domu mojego starego przyjaciela i jakimś kurwa sposobem przekonam go, aby nam pomógł. Chodziło tylko o załatwienie fałszywych paszportów. Nic więcej. Dzięki temu moglibyśmy w końcu uciec. Gdziekolwiek, byle tylko z dala od tego miejsca.


ROSE'S POV

Byliśmy z Harry'm w coraz większych kłopotach i wyglądało na to, że szczęście przestało nam dopisywać. Oczywiście, nie żałowałam tego, że uciekliśmy z Wickendale, ale jeśli nie wymyślimy jakiegoś konkretnego planu, to nasze marzenie o wspólnym, szczęśliwym życiu mogą się rozpaść na kawałki.

Widok wozu policyjnego przed domem przyjaciela Harry'ego doszczętnie mnie przeraził. Ten dzień wydawał się kompletną porażką. Zbyt długo wszystko uchodziło nam na sucho. Zaczynałam obawiać się, że może nam się nie udać, że w końcu nas złapią i z powrotem trafimy do Wickendale. Mimo wszystko wiedziałam, że Harry nas z tego wyciągnie. Wierzyłam w to z całego serca.

Byliśmy schowani w lesie już od dłuższego czasu, a policja nadal się tam znajdowała. Harry powiedział, że poczekamy tu dopóki sobie nie pojadą. Ufałam mu. Byłam pewna, że ma jakiś plan.

Słońce dawno zaszło i było już całkiem ciemno. Leżąc na ziemi obserwowałam Harry'ego i to jak się nad czymś skupiał. Uwielbiałam patrzeć jak na jego czole pojawiała się charakterystyczna zmarszczka, oznaczająca, że się nad czymś zastanawiał.

Nagle usłyszałam jakiś szelest niedaleko nas. Nic nie mogłam zobaczyć, ani nic wypatrzeć przez panującą wokół ciemność. Moje ciało zaczęło panikować, a mięśnie odruchowo się napięły. Dźwięk łamiących się gałęzi sygnalizował, że ktoś się do nas zbliża.

-Harry.. tam ktoś jest. - Wyszeptałam, a mój puls znacząco przyspieszył.

                                                               
Hejka :) Jest to już rozdział całkowicie pisany przeze mnie. (za zgodą autorki) Jak go oceniacie?
Mam nadzieję, że niewiele różni się od poprzednich. :)

Btw dzisiaj premiera Made In The A.M. fuakhavnlas <3 umieram dosłownie. Hey Angel to życie. Przepraszam, że nie na temat, ale nie mam z kim fangirlować.










wtorek, 3 listopada 2015

Rozdział 17

ROSE'S POV

Jedyne co tylko mogłam usłyszeć to przeszywające dzwonienie w moich uszach, które blokowało wszystkie inne dźwięki. Przez moment zapomniałam o ostrej eksplozji, która mną wstrząsnęła. Miałam zamknięte oczy, w ogóle nie zdając sobie z tego sprawy. Nie mogłam uwierzyć w to, co się właśnie stało, dopóki ich nie otworzyłam. Czułam się, jak w chwilowym transie. Nie wiedziałam kiedy wróciła mi świadomość, ale czułam tylko, jak moje palce kurczowo ściskają koszulkę Harry'ego.

Powoli, nie miałam pojęcia, czy trwało to minuty, czy sekundy, ale wszystko zaczęło do mnie docierać. Harry zastrzelił policjanta. Przyciągnął mnie do siebie, nie chcąc bym była świadkiem nieprzemyślanego morderstwa, ale nie potrafiłam odwrócić wzroku.

Poczułam jak jego ramię powoli zaczyna się poruszać. Gorące łzy spływały po moich policzkach, nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Byłam w szoku. Bałam się. Nie miałam pojęcia, co teraz robić. Odsunęłam się od Harry'ego i spojrzałam na jego twarz. Definitywnie mogłam stwierdzić, że on również był w szoku, kiedy przyglądał się mężczyźnie leżącemu na ziemi. Podążyłam za jego wzrokiem i zobaczyłam krew.. mnóstwo krwi.

-Rose... - Powiedział szybko, nawet na mnie nie spoglądając. - Musimy uciekać. Teraz.

Nawet nie poczułam, jak się ode mnie odsunął i zaczął podążać w kierunku wyjścia.

-No dalej Rose, nie patrz na niego!

Potrząsnęłam głową. To nie mogło się naprawdę wydarzyć. Nie mogłam złożyć tego wszystkiego w logiczną całość. Nie mogłam być nawet pewna, czy będę w stanie się poruszyć. Moje ciało jednak zaczęło się powoli oddalać. Moje roztrzęsione dłonie zaczęły pośpiesznie zwijać prześcieradło, na którym leżeliśmy oboje zeszłej nocy. Kilka godzin temu, wszystko było jeszcze w porządku.

Nie mieliśmy nawet czasu powiedzieć sobie "dzień dobry" zanim sprawy zaczęły się komplikować, ale nigdy nie przypuszczałabym, że ten mężczyzna będzie leżał martwy, na podłodze, zaledwie kilka stóp ode mnie. Wzdrygnęłam się na samą myśl, nie wiedząc jak mam na to zareagować.

Śmierć. Otaczała go kałuża krwi, a wszystko to co ja i Harry mogliśmy zrobić, to spakować się i uciekać. Nigdy nie spodziewałabym się, że ten dzień zacznie się tak okropnie. Do głowy zaczynały mi napływać przeróżne myśli. Ten facet na pewno miał rodzinę, syna, może był czyimś mężem, albo ojcem.

-Dobrze się czujesz? - Harry zapytał, a ja aż podskoczyłam, czując jego dotyk na swoim ramieniu.

Usilnie starałam się zachowywać normalnie, ale to było wręcz niemożliwe. tylko kiwnęłam głową, wciąż patrząc na podłogę. Mogłam poczuć na sobie jego spojrzenie, ale nie chciałam odwracać wzroku.

-Dobrze, więc chodźmy. - Oznajmił. Jego dłonie znalazły się na moich plecach, kierując mnie w stronę wyjścia. Harry stał pomiędzy mną, a martwym policjantem. Poczułam ścisk w gardle, kiedy utkwiłam wzrok w martwych rękach.

-Nie patrz na niego Rose, słyszysz? Chodźmy. - Ponaglał mnie.

Byłam w szoku, ale otrząsnęłam się na tyle, by wyjść na zewnątrz. Rozglądaliśmy się uważnie, upewniając się czy nikt nie był świadkiem tej sytuacji. najpierw szliśmy powoli, stopniowo zwiększając tempo, aż w końcu zaczęliśmy biec. Biegliśmy ile sił w nogach, kierując się w stronę lasu. Tylko tam mogliśmy liczyć na schronienie.

Spojrzałam na jego twarz. Była blada. Zauważyłam znajomą zmarszczkę na jego czole, skupiał się na czymś, ale nie rozpoznałam w nim żadnego poczucia winy, ani strachu. Nic co świadczyłoby o tym, co stało się przed chwilą. Dlaczego nie był w szoku? Przecież ten mężczyzna nie żyje. Pomimo tego, że to Harry nacisnął spust, czułam się winna, bo byłam tam i mu na to pozwoliłam.

Mój oddech stawał się coraz szybszy. Czułam jak moje płuca dosłownie płoną. Nie mogłam pozbyć się tych strasznych obrazów z mojej głowy.

-Harry. - Próbowałam krzyknąć, ale moje słowa zostały przyćmione przez wiejący wiatr.

Powtarzające się sceny wciąż siedziały w moich myślach i nie zapowiadało się, żeby szybko je opuściły. Pistolet, krew, jego dłonie.

-Harry! - Krzyknęłam ponownie, o wiele głośniej niż wcześniej, aż w końcu się odwrócił.
-Zabiłeś go. - Słowa opuściły moje usta, pozwalając mi naprawdę w to uwierzyć. - Ten facet leży tam przez nas. - Starałam się powstrzymywać od płaczu.

Zatrzymałam się, a wiatr rozwiał moje włosy we wszystkie strony, czułam suchość w gardle. On był martwy.

-Rose. - Usłyszałam szept Harry'ego. Bez słowa podbiegł do mnie i objął moje roztrzęsione ciało. - Wiem Skarbie, wiem. - Jego dotyk stał się moim ukojeniem, głaskał moje włosy chcąc choć trochę uwolnić mnie od stresu.

Nie miałam czasu żeby się tym denerwować. Byłam zbyt pochłonięta niepokojem, który wiercił dziurę w moim brzuchu. Nie potrafiłam powstrzymać przebłysków minionych sytuacji,

Przewijających się w mojej głowie. Wciąż nie docierało do mnie jak to się stało. Harry doświadczał przemocy przez całe, swoje życie, już wcześniej kogoś zabił. Ale ze mną było zupełnie inaczej.

-Hej. -Harry odezwał się kilka chwil później, jego dłonie delikatnie pocierały moje policzki. Oparł swoje czoło o moje mówiąc. -Nie mieliśmy innego wyboru. Mogliśmy albo wrócić do instytucji, albo go zastrzelić. Nie było innej opcji. Nie zrobiłaś nic złego.

Pomimo tego, co mówił, czułam, że zrobiłam coś złego. Jego oczy wpatrywały się w moje, pogłębiając swój szmaragdowy odcień. To spojrzenie błagało mnie o zrozumienie.
-Rozumiesz? - Zapytał delikatnie.

-Nienawidzę tego robić, Rose, ale naprawdę musimy się zbierać. Ktoś na pewno usłyszał.. zamieszanie. - Zauważyłam, że starał się unikać używania takich słów jak strzelanina, czy morderstwo.
Przytaknęłam i otarłam łzy z moich policzków.

-Masz rację, powinniśmy stąd iść. - Zgodziłam się.

Harry złożył pocałunek na moim czole, zanim zaczęliśmy ponownie uciekać.

To wszystko działo się zbyt szybko. Harry zastrzelił policjanta, a ja przeraziłam się tak bardzo, że utraciłam pewną część siebie. A już kilka minut później oboje znowu uciekamy. Dlaczego ciągle o tym wspominam? Wiedziałam, że Harry był niebezpieczny i że zabił James'a, myślałam o tym wcześniej. Ale teraz było inaczej. Starałam się to zrozumieć, ale mimo wszystko, gdzieś w głębi siebie czułam cień niepokoju. Ten facet nie był James'em. Był zupełnie niewinny. Nie zrobił nic, czym zasłużył sobie na śmierć. W dodatku prawdopodobnie miał rodzinę. To całkiem zmienia postać rzeczy. Nie ważne kim jesteś, odbieranie komuś życia, szczególnie komuś niewinnemu, nie jest w porządku. Skąd miałam mieć pewność, że nie zrobi tego kolejny raz?

Odłożyłam tę myśl na później. Rozmyślanie o tym teraz nie miało żadnego znaczenia. Może Harry po prostu tłumił w sobie emocje. Może tylko był zbyt zajęty ucieczką i koncentrował się na tym za mocno.

Potrząsnęłam głową, pozbywając się wszystkich absurdalnych myśli. Nie mogłam wciąż tego rozpamiętywać. Harry miał rację, teraz powinniśmy skupić się tylko i wyłącznie na ucieczce. Postanowiłam pozbyć się wszystkich myśli i skupić się tylko na swoich krokach.

Łatwiej było powiedzieć, niż zrobić. Oboje staraliśmy się utrzymywać  stabilny oddech i powstrzymać się od rozmów. Nic jednak nie było wstanie mnie rozpraszać tak bardzo, jak okupujące moją głowę myśli.

Chciałam trzymać się myślami z dala od martwego ciała. Ale nie potrafiłam nad tym zapanować. Czy ktoś natknie się na to ciało? Ile to będzie trwało? Godziny? Dni? A co jeśli ktoś rzeczywiście usłyszał strzały i zadzwonił po gliny? Policja mogła być już w drodze.
Dręczyłam się z tym zbyt długo. Moje kroki stawały się coraz cięższe, a zmęczenie dawało się we znaki. Biegliśmy już kilka godzin, wydając z siebie głośne dyszenie. Nie miałam pojęcia gdzie jesteśmy. I nie sądziłam, że Harry również to wiedział. Musieliśmy jak najszybciej oddalić się od miejsca, gdzie spędziliśmy razem ostatnią noc.

Słońce jeszcze znajdowało się na niebie, ale nie wiem ile czasu już biegliśmy. Mogłam tylko przypuszczać, że było około piętnastej. Albo trochę później. Nagle Harry zatrzymał się i osunął w dół.

-Czekaj. - Oznajmił, dając mi jednocześnie znak, bym do niego podeszła. Przybliżyłam się do niego, kiedy ściągał plecak ze swoich ramion.
-Nic dzisiaj nie jadłaś.

Przez tą całą sytuację, nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Byłam wyczerpana. Zdecydowanie powinnam coś zjeść, by moje ciało nabrało trochę siły.

Zgodziłam się z nim, starając się uspokoić mój oddech.

-Tam. - Oznajmił, wskazując mi kierunek.

Las, w którym się znajdowaliśmy był niezwykle gęsty. Rozejrzałam się przez chwilę, podziwiając spadające płatki śniegu, napotykając wzrokiem Harry'ego osuwającego się przy jednej z sosen. Sposób w jaki jego kręcone włosy układały się w nieładzie, sprawiał, że wyglądał tak młodo. Zauważył jak mu się przyglądam i uśmiechnął się do mnie, ukazując dołeczki w swoich policzkach. Nikt nigdy nie pomyślałby, że ten słodki mężczyzna, znajdujący się naprzeciwko mnie, był zdolny do tego, by bezwzględnie pozbawić kogoś życia.
Nie miał innego wyboru, przekonywałam samą siebie. Zrobił to tylko dlatego, by nas uratować.

-Chodź. - Ponaglał mnie, bym do niego dołączyła. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, idąc w jego stronę. Zrzuciłam swoją torbę na ziemię, klękając i wyjmując z niej batonik, krakersy i banana. Podeszłam do niego i usiadłam pomiędzy jego nogami.

-Mmm. - Usłyszałam w chwili, gdy się na nim usadowiłam. Oparłam się o jego tors, Chciałam zapomnieć o tym, co wydarzyło się niedawno.

Spuścił na mnie wzrok, a jego spojrzenie spotkało się z moim.

-Wszystko w porządku? - Zapytał troskliwie, szukając obawy w moich oczach.
-Tak, nic mi nie jest. - Odparłam, pochylając się by go pocałować. Jego usta były takie miękkie i delikatne.

Przytuliłam się do niego, a on oparł głowę na moim ramieniu.

-Chciałbym zabrać Cię gdziekolwiek, byś była bezpieczna, gdzieś gdzie nie musielibyśmy się o to wszystko martwić. Zasługujemy na spokój, wiesz o tym prawda?
-Tak.
-Niedługo tak będzie, Rose. Obiecuję. Jesteśmy w pobliżu farmy, gdzie kiedyś pracowałem. Schronimy się tam przed policją i panią Hellman i przekonamy mojego starego przyjaciela do tego, by załatwił nam fałszywe paszporty. Musi nam się udać. - Wypowiadał słowa raz za razem, rozmyślając o ucieczce.
-Wiem, że nam się uda. - Powiedziałam. - Zwialiśmy z Wickendale i podążaliśmy setki mil bez żadnej wpadki. To prawdziwy rekord.

Harry tylko się uśmiechnął, a ten widok sprawiał, że byłam szczęśliwa.

Ale w głębi duszy nie byłam co do tego przekonana. Wydarzenia z dzisiejszego poranka wydawały się zniknąć, ale mimo wszystko coś jednak mnie dręczyło.

-Rose, zwróciłaś uwagę na to co mówił ten policjant? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos Harry'ego.
-Co takiego?
-Morderstwo. Powiedział, że ktoś zginął w tym mieście tej samej nocy. I wydaje mi się, że słyszałem coś takiego, również poprzednim razem, gdy byliśmy w mieście. Nie sądzisz, że to trochę dziwne?

Harry przyglądał mi się przez moment.

-Chociaż z drugiej strony, może ci ludzie po prostu przypadkowo zginęli w tym samym czasie. To mógł być zwykły zbieg okoliczności. Najważniejsze, że nam nic się nie stało.

Przytaknęłam. Pragnęłam za wszelką cenę pozbyć się tych myśli, które za sprawą Harry'ego dotarły do moje głowy, ale to było dla mnie za trudne.

Wtedy Harry znowu na mnie spojrzał, zakładając mi niesforne kosmyki włosów za ucho.

-Hej, nie przejmuj się tym. Masz wystarczająco dużo na głowie, nie potrzebujesz myśleć jeszcze o tym.

Jego błagalne spojrzenie dowodziło, że żałował, że mi o tym powiedział.
Przytaknęłam, opierając ponownie głowę na jego ramieniu. Musiałam natychmiast zaprzestać o tym myśleć. Inaczej będzie mnie to dręczyło i torturowało mnie od środka.

Po paru minutach, które poświęciliśmy na jedzenie, Harry podszedł do swojej torby i wyciągnął z niej papierosy. Włożył jednego pomiędzy usta i zaczął czegoś szukać.

-Gdzie do kurwy nędzy jest moja zapalniczka? - Klął, a jego papieros zabawnie tańczył pomiędzy jego ustami. Wyrzucił na ziemię wszystkie rzeczy, ale niczego nie znalazł.

-Może sprawdzić w swojej Skarbie? - Spytał, jednocześnie przeszukując swoje kieszenie.
-Jasne. - Przeszukałam swoją torbę, ale również niczego nie znalazłam.
-Nie wyrzuciłeś jej?
-Nie.

Rozejrzałam się dookoła, by sprawdzić czy nie leży na ziemi.

-Wiesz co? - Powiedział. - Musiała mi wypaść. Kurwa.
-Jesteś pewien? - Zapytałam.
-Tak. Kurwa mać. Jak będę teraz palił?

Zaśmiałam się, nie wiedząc co odpowiedzieć. Obawiałam się, że zgubienie zapalniczki, było ostatnie na naszej liście problemów.



KELSEY'S POV

Rose i Harry uciekli, tak jak każdy przypuszczał. To było powodem kompletnego zamieszania, przez które pani Hellman wariowała. Ochroniarze byli uważniejsi, a ja i Lori martwiłyśmy się jak nigdy wcześniej. Miałyśmy znaczny udział w ich ucieczce, a policjanci byli bardzo dociekliwi, jakby wszystkiego się domyślali.

Jednak Lori i ja trzymałyśmy się twardo. Ta sytuacja sprawiła, że trochę się do siebie zbliżyłyśmy. Miałyśmy alibi i wymyśloną wspólnie historyjkę, którą im sprzedałyśmy. Nie miałam jednak pewności czy to wszystko było wystarczająco wiarygodne. Niepewność powodowała, że zaczynałam się obawiać. Bardziej jednak martwiłam się o Rose. Prawda jest taka, że nigdy nie ufałam, ani nie lubiłam Harry'ego. Miałam nadzieję, że była bezpieczna. Wiedziałam, że ją kocha i modliłam się w duchu, żeby ją chronił.

Przypuszczam, że pani Hellman w końcu uświadomiła sobie, że jej uciekinierzy najprawdopodobniej żyją. Nie potrafiła tego jednak zaakceptować i to doprowadzało ją do furii. Wszyscy wiedzieliśmy, że nie odpuści dopóki ich nie odnajdzie. Wielkie grono poszukiwaczy zostało zorganizowane by ich znaleźć,a ja codziennie przed snem modliłam się o losy Rose i Harry'ego.
Niech Bóg ma ich w opiece -będą tego potrzebować.

                                                                                 
Hej :)
Ci którzy śledzą angielską wersję na wattpadzie pewnie już o tym wiedzą. Otóż autorka postanowiła zakończyć swoją pracę na tym właśnie etapie. (Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak mi z tego powodu smutno i prawie płaczę pisząc to)
Jak tak można? Nie mogę żyć z niewiedzą jak to się wszystko dalej potoczy.
Więc w takim razie mam propozycję. Mogłabym postarać się samodzielnie kontynuować tą historię (oczywiście za zgodą autorki) jeśli tego chcecie. Napiszcie mi w komentarzu czy podoba wam się ten pomysł, czy lepiej zakończyć tą historię i pozostać w niepewności do końca życia :( (tak wiem, za bardzo dramatyzuję, ale tak bardzo się zżyłam z tym opowiadaniem, że po prostu nie mogę inaczej)
No więc decyzję o kontynuacji tego fanfiction pozostawiam do waszej dyspozycji :)
No i oczywiście napiszcie mi jak wam się podobał ten rozdział :)




piątek, 23 października 2015

Rozdział 16

GRANT'S POV

Minęły trzy dni odkąd przydzielono mi tę sprawę. Przeszukaliśmy każdy, najmniejszy cal wokół instytucji Wickendale. Nie udało się jednak odnaleźć ani jednego śladu świadczącego o ich obecności.
Moja załoga, cały czas była zajęta przesłuchiwaniem pacjentów i pracowników w sprawie naszych zbiegów. Niestety nie otrzymaliśmy żadnej, istotnej informacji, dotyczącej ich prawdopodobnego miejsca pobytu.

Dowodów należało szukać gdzieś indziej, z pewnością w innych miastach. Nie było ich nigdzie w pobliżu. Byłem prawie pewien, że pacjenci uciekli bardzo daleko, może nawet do innego kraju, ale pani Hellman wciąż nalegała. Nadszedł odpowiedni czas, by podjąć duży krok i ruszyć z tą sprawą do przodu. Musiałem wytropić przestępców i schwytać ich zanim słuch po nich doszczętnie zaginie.

Trudniejsze od schwytania ich było tylko powiedzenie o tym pani Hellman.

Była zbyt wymagająca i przejęta tą sprawą, chciała znać każdy, najmniejszy detal. Jedyne co teraz się dla niej liczyło, to polowanie na zbiegów. Nie było jej w swoim biurze, kiedy przyszedłem.

-Przepraszam, gdzie jest pani Hellman? - Zapytałem jednego z młodych strażników, pilnujących korytarza.
-Myślę, że wyszła do łazienki, proszę pana. - Powiedział. Podziękowałem mu i odszedłem. W tamtym momencie ujrzałem ją w rogu korytarza.

Odwróciłem się i podbiegłem do niej. Potknęła się lekko i spojrzała na mnie poirytowana.

-Grant. - Przywitała mnie, jak zwykle niezbyt przyjaznym tonem.
-Pani Hellman, właśnie pani szukałem.
-Teraz? - Zapytała swoim monotonnym głosem, widocznie znudzona konwersacją.
-Tak, mam pani coś do powiedzenia.

Spojrzała na mnie wyczekująco, ale nadal obojętnie.

-Prowadzimy tę sprawę od kilku dniu, szukając jakichkolwiek śladów, które mogliby zostawić, ale nadal nic nie mamy.

-Więc szukajcie dokładniej. - Domagała się. Nie zdążyłem nawet dokończyć swojej wypowiedzi, a ona już wtrącała mi się w zdanie. - Kierowca, odnaleźliście go? Oczywiście, że nie.

-Linda. - Zacząłem, używając po raz pierwszy jej imienia. Wiedziałem też, jak bardzo tego nie lubi. -Nie będę się z tobą kłócić. Rozumiem, że to twoja instytucja, ale to ja zajmuję się tą sprawą.

Nie odebrała tego, tak jak chciałem, albo po prostu tego nie pokazywała. Musiałem szybko ruszyć z tą sprawą naprzód. Ona nienawidziła mieć czegokolwiek poza kontrolą, nienawidziła pokazywać lęku, zmartwienia, a tym bardziej słabości.

-O jakiej decyzji mówisz? - Zapytała.

Spojrzałem jej w oczy.

-Ujawnijmy tę informację reporterom, gazetom, audycjom radiowym. Troje uciekinierów żyje i uciekło. Miejmy nadzieję, że jeśli przeszukamy miasto, nie będą na wolności zbyt długo.


ROSE'S POV

Harry zerwał się natychmiast, kiedy tylko otworzył oczy. Alarm ostrzegawczy przeszedł przez całe moje ciało. Jego wzrok wlepiał się nieruchomo w ścianę obok nas.

Kroki.

Miałam głęboką nadzieję, że to tylko część mojego snu. Często miewałam koszmary, ale tym razem był on prawdziwy. Harry też to słyszał.

Usiadłam szybko, a spojrzenie Harry'ego przywróciło mnie do rzeczywistości. Wbił we mnie wzrok i położył palec na swoich ustach, dając mi znak, abym była cicho. Jego oczy nie wyglądały na przerażone, były tylko trochę zaniepokojone.

Widok jego odwagi pomagał mi w opanowaniu emocji. Może w ogóle nie było powodu do niepokoju. To mógł być jakiś bezdomny, albo dzieci. Harry na pewno, bez problemu ich wygoni, a my nie będziemy czuć się zagrożeni.

Nagle Harry odwrócił się i przeszukiwał torbę, po chwili wyjmując z niej broń. Na początku się zmartwiłam, ale przypomniałam sobie, że ostatniej nocy zrobił tak samo. Używał jej tylko jako zabezpieczenia. Na pewno nie będzie potrzeby do otwierania ognia. Wsunął pistolet pod swoje ubranie, tak by był ukryty, ale łatwo dostępny w razie potrzeby.

Odgłosy docierały do nas coraz bardziej. Kroki były nieco ciężkie, pewne i powolne. Jakby ktoś zwyczajnie przechadzał się po budynku.

Harry i ja byliśmy ogromnie spięci i nerwowi. Nasze ciała znieruchomiały, nie wydając z siebie żadnego odgłosu. Oczekiwanie było w prawdzie nieznośne, ale to co miało nastąpić za chwilę, było jeszcze gorsze.

Buty mężczyzny kroczyły do nas zza rogu. Powoli na niego spojrzałam, mój puls przyspieszał z każdą koleją sekundą. Miał na sobie ciemne spodnie, służbowy mundur  z oznaczeniami wyrytymi na ramieniu. Takie same oznaczenia znajdowały się również na jego czapce. Jego ręce spoczywały na pasku, do którego przyczepione było łoki-toki, broń i Bóg jeden wie, co jeszcze.

Był policjantem.

Cholera. Moje serce opadało na dno i wznosiło się prosto do mojego gardła. Mój oddech znacznie przyspieszył, ale szybko zacisnęłam usta, by go stłumić. Jest dobrze, powiedziałam sobie w duchu. To nic takiego.

Może to głupie, ale dziękowałam Bogu, za to, że zdecydowaliśmy się włożyć na siebie ubrania ostatniej nocy.

Harry nie wydawał się speszony.
-Witam.. oficerze. - Powiedział. Jego głos był chwiejny, a wzrok wędrował zupełnie gdzieś indziej. Był zdenerwowany. Nie było to jednak coś w rodzaju "Jestem jednym z najbardziej poszukiwanych zbiegów w całej Anglii" brzmiało to bardziej jak " Jestem głupim nastolatkiem, który włamał się do opuszczonego budynku".

-Dzień dobry. - Policjant odpowiedział, a w jego głosie nie było nawet cienia uprzejmości. -A wy to..?
-William. William Harris. - Powiedział Harry.

-Mary Baker. - Oznajmiłam, nieśmiało uśmiechając się do mężczyzny w mundurze.

-Więc, Marry i William, domyślam się, że nie jesteście właścicielami tego budynku.

-Nie. - Odpowiedział Harry, lekko i nerwowo się uśmiechając. Szybko przystąpił do pakowania naszych rzeczy. - Przepraszamy, już się stąd wynosimy.

-Nie tak szybko. - Przerwał, wywołując we mnie ogromny strach.
Harry się zatrzymał, a ja poczułam jak moje serce wyrywa się z piersi. Jeśli nas rozpozna, nie będziemy mogli nic zrobić. Trafimy z powrotem do Wickendale.

-Wkroczyliście na prywatną posiadłość. Nawet jeśli jest opuszczona, przypuszczam, że przedsiębiorstwo będzie chciało ją w najbliższym czasie odnowić i sprzedać, a wasza dwójka wytłukła okno. To akt wandalizmu.

Spuściłam wzrok na swoje dłonie, skubiąc paznokcie. Powstrzymywałam się przed spojrzeniem mu w oczy. Poczułam się jak dziecko, które musi wysłuchiwać kazań rodziców. Oficer mierzył wzrokiem pomiędzy mną, a Harry'm, a my tylko czekaliśmy, aż zacznie kontynuować.

-W prawdzie jest to tylko wykroczenie. Myślę, że będę mógł puścić was wolno, tylko pod warunkiem, żeby mi to było ostatni raz.

Głośno odetchnęłam, a naprężone ramiona Harry'ego zostały wyzwolone. Sprawialiśmy wrażenie dwojga zakochanych, pragnących spędzić razem noc, z dala od domu i rodziny. Nie zrobiliśmy nic takiego, prócz wytłuczonej szyby. Jeśli byłabym na jego miejscu, to pewnie bym tak pomyślała.

-Ale nie chcę po raz drugi czegoś takiego widzieć, bo poniesiecie za to konsekwencje. Zrozumiano?

Harry i ja przytaknęliśmy.

-Tak panie władzo. - Odpowiedzieliśmy równocześnie. Harry dodał jeszcze krótkie "Dziękuję".

-Opuście to miejsce i wracajcie do domu.

-Oczywiście, miłego dnia oficerze. - Powiedział Harry, kontynuując chowanie swoich spodni do torby. Policjant przytaknął i odszedł.

Poczułam jak ciężar nieba unosi się z moich ramion. Harry spojrzał na mnie przyjemnie zaskoczony, a  ja wpatrywałam się w nas, wypuszczając z siebie oddech ukojenia.

Nagle odgłos kroków mężczyzny zatrzymał się. Nastąpiła chwilowa cisza, przystanął by pomyśleć. Odruchowo wstrzymałam oddech.

Zaczął cofać się w naszą stronę.

-Możecie powtórzyć jak się nazywacie? - Zapytał. Nie chciałam mu odpowiadać. Dobrze o tym wiedział.

-Will i Marry. - Harry ponownie odpowiedział.

Przyglądał nam się, jego twarz była wyraźnie wprawiona w osłupienie.

-Naprawdę? Bo przemyślałem to i wyglądacie dosyć znajomo.

Harry wzruszył ramionami. Zaczął udawać, że nie ma pojęcia o czym on mówi. Strach, że pojawił się tutaj ponownie, przejął nade mną kontrolę. To nie wyglądało dobrze. Nie wiedziałam co robić.

-Mogę zobaczyć wasze dowody?

Owinęłam się kocem, a Harry rozpiął małą kieszeń w torbie, udając, że czegoś szuka.

-Nie mam przy sobie, przepraszam. -Powiedział, po chwili.
-Ja też nie mam. - Dodałam.

Mężczyzna oparł swoje ręce na biodra i zaczął spoglądać pomiędzy nas. Im dłużej na nas patrzył, tym bardziej moje serce zaczęło przyspieszać. Na pewno nas rozpoznał. Domyślił się, że jesteśmy zbiegami. Wiedział o Harry'm Styles'ie i Rose Winters, z pewnością skojarzył nasze twarze z nazwiskami. Zostaliśmy przyłapani.

Moje ciało nie mogło dopuścić do siebie tej myśli, starałam się zachować spokój. Zżerały mnie nerwy, a do oczu napływał strach, trzęsące się ręce sprawiały, że czułam się jeszcze gorzej. Miałam nadzieję, że Harry nas z tego wyciągnie. Wiem, że za dużo od niego wymagałam, ale jaki wybór mi pozostał? Był taki spokojny i opanowany, kiedy ja miałam problem utrzymaniem swojego ciała na nogach.

-Pojedziecie ze mną na komendę? Nie macie kłopotów, po prostu chcę wam zadać kilka pytań.

Nie, nie, nie, to nie dzieje się na prawdę. Przyprawiało mnie o mdłości.

-Panie władzo, jeśli chodzi o okno, zapłacę.
-Nie, nie chodzi o okno. - Odparł. - Ostatniej nocy, niedaleko stąd, zamordowano kobietę, więc muszę sprawdzić, czy rzeczywiście jesteście tymi, za których się podajecie.

Potrzebowałam chwili na przeanalizowanie tej informacji, a moje zmartwione spojrzenie powędrowało do Harry'ego.

-Zamordowano? - Harry powtórzył jego słowa. Uniósł ręce w niedowierzaniu. - Nikogo nie zabiliśmy. - Mówił spokojnie. Ten pomysł był wręcz absurdalny.

-Wierzę. - Odrzekł, nie potrafiłam stwierdzić, czy jego odpowiedź była sarkastyczna, czy też rzeczywiście tak myślał. - W takim razie nie macie się czego obawiać. To tylko procedury.

-Czy na prawdę konieczne? - Zapytałam, ledwo słyszalnym głosem. Obydwoje spojrzeli się na mnie, jakby zupełnie zapomnieli o moim istnieniu. -Powinnam wrócić do domu, zanim moi rodzice zaczną się niepokoić.

-Trzeba było o tym pomyśleć, zanim się tu włamaliście. - Odpowiedział, ignorując mój argument. - To zajmie tylko chwilę.

Mielimy poważne kłopoty, czułam to. Ten facet nie puści nas, tak łatwo, nie po tym, jak nas rozpoznał.

-Nie może pan zabrać nas do rodziny? - Zapytałam. - Potwierdzą kim jesteśmy.

Nagle Harry spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczyma. Zdawałam sobie sprawę, że nie mamy żadnej rodziny, ale próbowałam grać na zwłokę.

-To mogłoby być prostsze rozwiązanie, gdybyście tylko chcieli współpracować. - Odpowiedział, a jego irytacja rosła.

Znowu spojrzałam na Harry'ego, jego zachowanie było spokojnie, ale szczękę miał mocno zaciśniętą. Na początku nie był do końca przekonany, ale mogłam wyczuć, że napływ myśli szumiał w jego głowie. Żadne z nas się nie poruszyło. Nie miałam pojęcia, jaki jest dalszy plan.

I wtedy przypomniałam sobie o broni, którą Harry miał przy sobie.

-Wasza dwójka musi pójść ze mną. - Usłyszałam głos mężczyzny. Co do cholery mieliśmy zrobić? Jaki mieliśmy sposób, by się go pozbyć? Jak mamy stąd uciec? Nie byliśmy przygotowani na coś takiego.

Pozostawaliśmy w bezruchu, nasze zachowanie stawało się coraz bardziej irytujące.

-Nie zmuszajcie mnie bym tego użył. - Powiedział ostro, wyjmując broń. Cholera.

-Spokojnie. - Odezwał się Harry, rozkładając swoje ręce w celu obrony.

-Nie. Ruszajcie się, obydwoje. - Jego ton był ostry i gorzki. Rozzłościliśmy go. Jeśli będziemy się opierać, możemy tego mocno pożałować.

-Oficerze proszę, przestraszysz ją. - Powiedział Harry. To nie było kłamstwo.

-Nie obchodzi mnie to! - Wrzasnął.

Uświadomiłam sobie, że może on również był przestraszony. Rozpoznał nas, dlatego wyjął broń. Miał prawo do tego, by się wystraszyć. Stał twarzą w twarz ze sławnym, seryjnym mordercą.

-Oboje do mojego wozu, teraz!

Zaczęłam panikować. Mój oddech przyspieszył, a bicie serca zgubiło swój rytm. Byliśmy wolni zaledwie tydzień. Obiecaliśmy sobie z Harry'm, że uciekniemy z Wickendale. Będziemy razem szczęśliwi.Ewentualnie weźmiemy ślub. Kto wie, może kiedyś chcielibyśmy mieć dzieci. Ale teraz, kiedy ten mężczyzna stał naprzeciwko nas, to wszystko wydawało się mało prawdopodobne. Na tę chwilę, nasza przyszłość malowała się za kratami, mocno chroniona i surowo ukarana. Rozdzielą nas i już nigdy nie będę budziła się wraz z zachrypniętym głosem Harry'ego. Nigdy nie będę mogła spojrzeć w jego zielone oczy. Będę bez niego. Sama w Wickendale. Nie potrafiłam wyobrazić sobie niczego gorszego. Prędzej wolałabym umrzeć.

Spojrzałam na Harry'ego, zdesperowana, zmartwiona i przestraszona. Jego oczy nie okazywały żadnych z tych emocji. Były raczej odważne, jak by coś właśnie postanowił. Tak jakby mówił "Uwolnię nas od tego", "Ochronię cię".

Po chwili spostrzegłam, jak jego ręka wędruje pod ubranie.

Nagle moja wizja stała się zaciemniona. To działo się zbyt szybko. Harry położył rękę na mojej głowie i przyciągnął mnie blisko siebie, zakrywając mi oczy. Rozpłakałam się z zaskoczenia, nie widziałam nic oprócz ciemności. Policjant krzyczał, gotowy do strzału. Kiedy głośny huk przeleciał przy moim lewym uchu, nie mogłam usłyszeć nic, prócz szorstkiego, dzwoniącego dźwięku i wtedy uświadomiłam sobie, że Harry wystrzelił pierwszy.
                                                                        
TAADAAMM :D
Szkoda, że nie mogliście zobaczyć moich emocji, kiedy to tłumaczyłam haha :)
Chcę poznać wasze wrażenia.
Jak myślicie co się teraz stanie?