sobota, 26 września 2015

ROZDZIAŁ 13 CZ. 2

Harry i ja byliśmy gotowi. Robiliśmy to w gorączkowym pośpiechu.  Mieliśmy nadzieję, że skończymy, zanim ktokolwiek będzie chciał skorzystać z łazienki.

Zamoczyłam ręce w wodzie, zmierzwiłam mokrymi dłoniami moje włosy, aby nadać im więcej objętości. Użyłam palców by wygładzić linię moich brwi, zwilżyłam usta, i włożyłam w spodnie moją koszulkę, co poprawiło nieco mój wygląd.  Podeszłam do mojej torby, grzebiąc w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, kiedy Harry stał przed lustrem.

Związywał właśnie swoje włosy opaską z kawałka materiału. Nigdy nie widziałam żeby tak robił. I chociaż kochałam jego opadające na twarz loki, w takiej fryzurze wyglądał niebiańsko. Znalazłam w torbie zbożowy batonik. Nie przypuszczałam nawet, że jestem aż taka głodna, dopóki mój baton nie zniknął z dłoni w przeciągu kilku sekund.

-Skończyłem. -Harry powiedział sam do siebie.

Byłam zbyt zajęta sobą i jedzeniem, ale kiedy się odwróciłam, moje oczy szeroko się otwarły. Szczęka mi opadła i przeszył mnie przyjemny dreszcz.

Harry stał za mną, a ja dziękowałam w duchu za to, że mnie nie widział. Zamurowało mnie, Harry wyglądał jak jakiś celebryta. Miał na sobie biały podkoszulek, który mocno przylegał do jego klatki piersiowej. Podwinął nogawki swoich ciasnych spodni, nadając im więcej stylu. To wszystko sprawiało, że nie mogłam przestać się na niego gapić. Zapalił papierosa i hipnotyzująco się nim zaciągnął, wypuszczając po chwili ogromną smugę dymu.

-Święty Boże.. Wyglądasz gorąco. -To wszystko co mogłam z siebie wydusić.

 Harry zaśmiał się ukazując swoje lśniące zęby i dołeczki w policzkach. Nagle uświadomiłam sobie, że ten człowiek należy tylko do mnie. Poczułam się przytłoczona, jakby spadły na mnie tony cegieł.
-Ty też. -Powiedział, nie powstrzymując swojego uśmiechu.

-Jesteś gotowa, skarbie?
-Tak, tak. -Odparłam, pozbywając się myśli o Harry'm. -Jeszcze tylko jedna rzecz.

Moje włosy wyglądały teraz na bardziej uniesione, podeszłam do lustra i postanowiłam związać je w kucyka. Wyglądały o niebo lepiej.

Pomimo tego, że mieliśmy na sobie zwyczajne koszulki, dżinsy i kurtki, miałam nadzieję, że wyglądamy choć trochę przyzwoicie, nadal mając na ramionach nasze torby. Opuściliśmy budynek tak szybko i dyskretnie jak tylko było to możliwe.

Noc była cholernie zimna, kiedy szliśmy z Harry'm trzymając się za ręce. Zaczęłam rozmyślać nad tym jakby to było, gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach. Jako normalni ludzie, bez ekstremalnych przeżyć. Moglibyśmy chodzić na takie randki przez cały czas. Wychodzić do restauracji, oglądać mecze i podróżować bez żadnych problemów. Ale kto wie, może kiedyś zaznamy takiego życia. Kiedyś.

Przypomniało mi się kiedy ostatni raz byłam na randce. To nie było to samo, poszliśmy wtedy w nocy do wesołego miasteczka z..

Wzdrygnęłam się, przypominając sobie jego zakrwawione ciało. Chciałam zapomnieć o tamtej nocy raz na zawsze. Niestety to wspomnienie nigdy mnie nie opuszczało.

-Jest ci zimno? -Pytanie Harry'ego przywróciło mnie do rzeczywistości.
Rozłączył nasze dłonie, by objąć mnie swoimi ramionami.
-Trochę. -Odparłam, pozwalając mu uwierzyć w to, że to był powód, przez który przeszedł mnie dreszcz.

-Myślę, że możemy pójść tam, wygląda dosyć tłoczno. -Wskazałam na większy budynek znajdujący się niedaleko. Zbierało się przy nim mnóstwo młodych ludzi.

-Ale pewnie jest tam drogo, nie chcemy przecież tak szybko wydać naszych pieniędzy.
-No tak, racja. Zapomniałam o tym, że mamy ważniejsze wydatki. -Powiedziałam przepraszająco.
-W porządku. Nie martw się tym, kochanie. -Cmoknął mnie w skroń.

Chciałam go pocałować, ale coś  zwróciło moją uwagę.

-Słyszałeś to? -Zapytałam. To był słaby, stłumiony brzęk. Dochodził zza ściany budynku.
 Dźwięk przyjemnej melodii jazzu.
-Tak. -Powiedział, uśmiechając się i wsłuchując. To definitywnie był klub taneczny. Wyłonił się z ciemności, oświetlając nam wejście.

-Czekaj. -Harry powiedział, pociągając mnie wzdłuż licznych, ułożonych w perfekcyjną linę budynków.  Ostatni z nich był naszym klubem. Krzewy ozdabiały ścieżkę do głównego wejścia. Harry zsunął z ramion plecak i rozejrzał się wokół, upewniając się, że nikt nas nie widzi i dyskretnie schował torbę pomiędzy krzewami. Uważnie go obserwowałam i po chwili zrobiłam to samo co on. W ciemności alejka wyglądała na wąską i z pewnością nikt przechodzący nie zauważy ukrytych bagaży.

Zbliżaliśmy się do dudniącej muzyki. W pobliżu stało niewielu ludzi, ubranych w ciepłe płaszcze , czapki i rękawiczki. Wszyscy czekali na wejście do środka.

Ustaliśmy w kolejce. Dłużyła się zygzakiem, aż do wejścia. Każdy wokół wydawał się mieć po dwadzieścia lat, przynajmniej na tyle wyglądali. Mimo tego, że znajdowaliśmy się na przedmieściach Londynu, gromadziły się tu dziesiątki ludzi. Przeczuwałam, że będziemy się tu świetnie bawić.

Ale mimo wszystko byłam trochę przestraszona przebywając wśród tylu ludzi. Zamknęłam usta skupiając się na tym, że jesteśmy coraz bliżej wejścia. Czułam coraz większe napięcie, które zniknęło w momencie, gdy spotkaliśmy mężczyznę sprzedającego bilety.

-Dla was obojga? -Zapytał.
-Tak, poproszę. -Odpowiedział Harry.
Facet zanotował coś w swoim zeszycie.
-Dwa funty.

Harry wyjął pieniądze z kieszeni i zapłacił. Mężczyzna przytaknął dając nam pozwolenie na wejście, otwierając jednocześnie drzwi.

Jesteśmy w środku.

Nasze spojrzenia były pełne podziwu. Pomieszczenie było duże i obszerne, największą przestrzeń wypełniał olbrzymi, drewniany parkiet. Znajdowały się tam stoliki na drinki  i jedzenie, obok był bar, a za nim prawdopodobnie kuchnia, nie mogłam jej zobaczyć, gdyż znajdowała się za ścianą. Z drugiej strony była mała scena, na której zespół grał szybkie, radosne piosenki. Dźwięk trąbek, saksofonów i perkusji nadawały mocnego rytmu. Ludzie śmiali się, rozmawiali, jedli i tańczyli. Nie czułam się teraz niekomfortowo czy coś z tych rzeczy. Ludzie byli zajęci sobą i nikt nie zwracał na nas uwagi, dzięki temu moje obawy zniknęły. Nikt nawet nie przypuszczał, że w tym miejscu, właśnie teraz znajdują się uciekinierzy z Wickendale.

Dopiero teraz poczułam, że tutaj jestem. To była zupełnie inna energia, niż ta z koszmarnej instytucji, czy lasu i to nadawało mojemu sercu szybszego tempa.

Nagle Harry złapał mnie za ręce i położył je na swojej klatce piersiowej. Słyszałam tylko kroki tańczących wokół mnie osób i dźwięk huczącej jazzowej piosenki.

-Zechce pani ze mną zatańczyć? -Zapytał, z trudem powstrzymując uśmiech.

Przytaknęłam, szeroko się uśmiechając. Zatrzymał się na chwilę, spojrzał na mnie trzymając swoją dolną wargę pomiędzy zębami. Po czym porwał mnie do tańca.

Byliśmy spokojni, swobodnie poruszając się razem wśród tylu ludzi. Stali się naszym kamuflażem. W prawdzie, wszyscy byli ubrani ładniej niż my, ale kogo to tak właściwie obchodziło? Nie martwiłam się tym, po prostu tańczyłam z Harry'm.

Dałam się ponieść. Czułam się niesamowicie i miałam nadzieję, że Harry też się tak czuł. Ruszałam swoim ciałem w rytm muzyki, kołysałam się w tył i w przód. Nagle Harry się zatrzymał, jakby niepewny tego, co ma robić.

Jego usta rozciągnęły się w szeroką linię, uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie bliżej. Złapał mnie w pasie i obniżył moje ciało w dół, a potem w górę. Podniósł moją rękę tak, bym mogła okręcić się pod jego ramieniem. Wydałam z siebie piszczący okrzyk, nie spodziewałam się, że potrafi tak świetnie tańczyć. Zaśmiał się, osuwając swoją dłoń na moją talię. Przybliżyłam się do jego klatki piersiowej, odchylając się w tył i w przód. Nie mogłam przestać się śmiać, moja dłoń złapała jego koszulkę by zachować równowagę w tak szybkich ruchach.

-Zobacz na to. -Powiedziałam głośno, by przekrzyczeć muzykę.

Chwyciłam jego rękę, i rozłożyłam nasze ramiona szeroko. Przytaknął rozpoznając, co mam na myśli. Opuściłam swoje ciało w dół i szybko prześlizgnęłam się na podłodze tuż pod jego nogami. Mocny uścisk Harry'ego upewniał mnie w przekonaniu, że nie pozwoli mi upaść. Prędko pociągnął mnie w górę, a ja prosto stanęłam na nogi.

Nie mogłam stłumić szerokiego uśmiechu na moich ustach. Harry jedną ręką wciąż trzymał moją dłoń, a drugą moją talię. Moje ręce nadal obejmowały jego ramiona, nasze ciała w dalszym ciągu poruszały się w rytmie muzyki.

-Chcę czegoś spróbować! -Harry próbował przekrzyczeć grający zespół.
-Co? -Zapytałam, ale zanim słowa zdołały opuścić moje usta, zsunął swoje ramię na moje plecy a drugie na kolano, podnosząc mnie w górę. Pochylił mnie do tyłu, a ja poczułam się niezwykle, żadna część mnie nie dotykała ziemi, nie kontrolowałam swojego ciała. To było niesamowite uczucie. Uśmiechnęłam się w chwili, gdy Harry postawił mnie na podłodze.

Chciałam powiedzieć mu, że zwariował, ale donośny głos rozbrzmiewający w głośnikach mi przerwał.

-No dobra ludzie, pora trochę zwolnić tempo. -Piosenkarz powiedział do mikrofonu, roznosząc echo w pomieszczeniu. Zaczęli grać wolną, jazzową piosenkę o szczęśliwej miłości, brzmiała jak melodia stworzona specjalnie dla zakochanych. Dla mnie i dla Harry'ego.

Ten rodzaj tańca był o wiele wolniejszy od poprzedniego. Przyciągnęłam Harry'ego bliżej siebie i teraz mogłam mu powiedzieć o jego odważnym ruchu kilka sekund temu.

-Jesteś szalony, wiesz o tym? -Oznajmiłam, moje serce wciąż biło jak zwariowane.
-Często mi to mówią. -Odpowiedział.
Uśmiechnęłam się i położyłam głowę na jego tors.

Wspólna noc z Harry'm, to miejsce.. W tamtej chwili byłam najszczęśliwszą osobą na świecie.
Pewna część mnie chciała z nim tańczyć całą wieczność, ale inna część chciała uciec z nim na koniec świata. Wydawało się jakby Harry toczył w myślach tą samą bitwę co ja i chyba się zdecydował kiedy wyszeptał mi do ucha.

-Zatańczmy jeszcze jedną piosenkę, a potem pójdźmy w miejsce, gdzie będę Cię miał tylko dla siebie.


wtorek, 22 września 2015

ROZDZIAŁ 13 CZ. I

ROSE'S POV.

Harry i ja byliśmy najlepsi na świecie. Nie mieliśmy żadnego miejsca do spania, a jedyne co posiadalismy to torby na plecach, ale mimo to czuliśmy się jak królowie. Brakowało nam tylko tronu.

Nie byliśmy w stanie powstrzymać uśmiechów, które nie opuszczały naszych ust. Wyglądaliśmy jak dzieci, biegnąc i udając zabawę w ganianego, skradając sobie przy tym krótkie pocałunki. Byliśmy na dobrej drodze ku wolności, a ten poranek był idealnym początkiem tego wszystkiego.

Pieniądze, które posiadaliśmy, były zasługą naszych niezwykłych umiejętności. Mimo tego, że sposób w jaki je zdobyliśmy nie był odpowiedni, ale ze względu na towarzyszące temu okoliczności, ludzie powinni to zrozumieć. Nie mogłam w to uwierzyć przez ostatni, niekończący się cykl pechowych zdarzeń. Byliśmy szczęściarzami, a ja chciałam tylko tego, aby zostało tak jak najdłużej.
W mojej głowie ciągle pozostawała myśl o zbliżających się świętach Bożego Narodzenia. Ten czas był doskonałą okazją do świętowania. Miałam nawet pewien pomysł.

-Jaki dziś dzień? -Zapytałam Harry'ego.
-Co?
-Jaki mamy dziś dzień tygodnia? -Ponagliłam go. Starałam się sama to wyliczyć, ale nie miałam pojęcia ile czasu minęło odkąd zwialiśmy z Wickendale.
-Kiedy uciekliśmy? W piątek? -Zapytał.
Wzruszyłam ramionami.
-Jesteśmy wolni od jakiegoś tygodnia. Więc możliwe, że jest piątek albo sobota.
Uśmiechnęłam się, bo tak właśnie przypuszczałam.
-Dlaczego pytasz? -Próbował wyczytać odpowiedź z mojej twarzy, spostrzegłam jak dziecinnie naśladuje moją minę.
-Bo.. Pewnie pomyślisz sobie, że zwariowałam, ale za nim coś powiesz to wysłuchaj mnie do końca.
-O Boże. -Powiedział. W jego słowa wkradł się cichy chichot.

Szukałam sposobu, jak mu to powiedzieć. Nie chciałam, by Harry odrzucił mój pomysł, nim tylko zdąży opuścić moje usta. Zastanawiałam się jak odpowiednio dobrać słowa. Postanowiłam powiedzieć wprost.

-Chcę pójść na tańce.

-Co? -Zapytał kompletnie zbity z tropu, śmiejąc się jak dzieciak.
-Pomyślałam o tym, bo.. -Zaczęłam. -Na tę chwilę wszyscy myślą, że nie żyjemy. Możemy spokojnie pójść do miasta. Przy okazji możemy kupić bilety. Harry proszę, to nasza ostatnia szansa, by zrobić coś szalonego.

Miałam świadomość tego, że ten pomysł mógł wydawać się dziecinny i Harry na pewno odebrał to w taki sposób. my po prostu potrzebowaliśmy zrobić coś spontanicznego. Po tym jak byłam zamknięta pośród ponurej szarości z koszmarnymi krzykami i dziwnymi głosami wirującymi w mojej głowie, przez ostatni miesiąc, pragnęłam zasmakować życia, zabawy. A odpowiedni na to czas był właśnie teraz.

-Poza tym, nigdy nie byliśmy nigdzie razem.

Harry podniósł głowę, spoglądając na mnie w niedowierzaniu. Otworzył usta i lekko się uśmiechnął.

-Masz rację.

Łatwo poszło. Przytaknęłam, czując delikatne zwycięstwo.

-Ale nadal nie jestem pewien, czy powinniśmy to zrobić. Co jeśli ktokolwiek nas rozpozna? Albo jeżeli będą tam ochroniarze? Poza tym nawet nie wiemy gdzie znajduje się najbliższe takie miejsce?
-Ale to ostatnia rzecz, jakiej ktokolwiek mógłby się spodziewać. -Powiedziałam. -To bieganie w lesie sprawi a więcej podejrzeń. Na zewnątrz będziemy wyglądać jak zwyczajna para nastolatków na randce. Ciągle się ukrywając, możemy nigdy nie otrzymać więcej takiej okazji, nawet przez chwilę.

Harry przygryzł swoje wargi, lawirując między myślami w poszukiwaniu powodu, dlaczego mielibyśmy nie wracać do miasta. To nie było nic nadzwyczajnego. Powinniśmy zostać w hotelu, a potem pójść do jakiegoś sklepu spożywczego, perfekcyjnie gospodarując naszym czasem. Jedyne co mogło stanąć nam na przeszkodzie to selekcja przed wejściem do klubu. Myślę jednak, że bez trudu wkręcimy się w tłum. Zresztą, co zbiedzy z Wickendale mieliby robić w miejscu publicznym?

Wątpiłam w to, że dzisiaj wpakujemy się w jakieś kłopoty. Zwyczajnie to czułam.
Jednak nie tylko to. Odnosiłam dziwne wrażenie jakby ktoś nas obserwował.  Słońce powoli zachodziło, rozprzestrzeniając wokół szarość. Powróciłam myślami do tej dziwnej kobiety. Odtwarzanie wyglądu jej i jej nóg przyprawiało mnie o dreszcze. Zastanawiałam się co teraz mogło się z nią dziać i czy w ogóle żyje. To nieprzyjemne wspomnienie za każdym razem pozbawia mnie pewności siebie. Chciałabym stąd uciec i wymazać te okropne wspomnienia.

Głębokie westchnienie Harry'ego przyciąga moją uwagę, po czym dziwne myśli gdzieś znikają. Ekscytuję się, obserwując  jego zachowanie. Nigdy nie będę w stanie rozgryźć o czym myśli w danej chwili.

-Przypuszczam, że to mogłaby być dobra okazja do zdobyci a więcej pieniędzy. Zgubione, niepilnowane portfele.
-Więc zrobimy to? -Zapytałam, pomijając jego wzmiankę o kolejnej kradzieży.
-Myślę, że tak.

Potrząsnął głową w geście rezygnacji, samemu do końca nie wierząc w to co właśnie powiedział.
Moja wewnętrzna Rose wręcz skakała z radości, nie mogąc się opanować. Natychmiast się uśmiechnęłam. Objęłam ramionami szyję Harry'ego, składając pocałunek na jego wargach. Po chwili moje usta wędrowały już po całej jego twarzy.

-Dziękuję! Będziemy się świetnie bawić, obiecuję!

Harry uśmiechnął się, kładąc ręce na mojej talii. Serce waliło mi jak szalone pod wpływem jego dotyku i naszych pocałunków. W tej chwili moje myśli mogły wędrować tylko pośród tańców, uśmiechów i niesamowitej muzyki. Zanim poznałam Harry'ego rzadko gdziekolwiek wychodziłam. Całe dnie przesiadywałam w domu, robiąc nieistotne rzeczy, które i tak do niczego nie prowadziły. Ale teraz,kiedy nasze dni były tak bardzo ulotne, a my nie wiedzieliśmy na kim możemy polegać, chciałam abyśmy spróbowali choć przez chwilę żyć jak normalni, młodzi ludzie, z zupełnie innych okolicznościach niż teraz. Jedyną przeszkodą w tym wszystkim był ten cholerny, niekończący się las. Chciałam w końcu usłyszeć bicie swojego serce i czuć się jak ktoś wolny i zakochany.

Zapał na dzisiejszą noc tlił się we mnie jak nigdy dotąd. Ręka Harry'ego nadal spoczywała na moim biodrze a moja dłoń na jego szyi.

-Dobrze, ale gdzie zostawimy nasze rzeczy kiedy tam pójdziemy? I c oz naszymi ubraniami?
Harry zadał pytanie, a ja poczułam jak mój wewnętrzny ogień gaśnie.
-Coś wymyślimy. Znajdziemy jakąś łazienkę. Założymy jeansy i koszulki. Będzie dobrze. -Powiedziałam dając z siebie wszystko, by brzmieć dosyć przekonująco. Moje marzenia nie mogły legnąć w gruzach. To miało być coś pięknego, a ja byłam bardzo zdesperowana.

-Możemy zostawić rzeczy w jakiś krzakach, albo wziąć je ze sobą. Moja w tym głowa by się tym zająć.

Harry uśmiechnął się widząc moje zaangażowanie, ale odpowiedział zupełnie poważnie.
-Jeśli już mam tam iść, to chcę wyglądać przyzwoicie.
-Więc.. Chcesz wyglądać jak ci wszyscy zamożni głupcy? Przyzwoici ludzie nie mają pojęcia o prawdziwej zabawie.

Westchnął, potrząsając głową. Jego reakcja nie była zbyt rewelacyjna. Czułam, że jestem na straconej pozycji. Moje serce dosłownie tonęło. Kolor oczu Harry'ego nagle się zmienił, dostrzegłam z nich blask zachwytu.
-Co?
-Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać, Rose.

Na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech, którego nie potrafiłam stłumić. Złożyłam pocałunek na jego policzku i chwyciłam go za rękę.

Nie miałam pojęcia jak znajdziemy to miejsce. Było już południe. Musieliśmy wyruszyć w tej chwili, aby znaleźć jakiś klub przed zachodem słońca. Na szczęście znajdowaliśmy się niedaleko drogi. Wystarczająco daleko by nas nie zauważona, ale jednocześnie na tyle blisko by usłyszeć odgłos przejeżdżającej obok nas lokomotywy. Tory kolejowe powinny doprowadzić nas prosto do miasta.

Najpierw dotarliśmy do niezbyt zasiedlonego miasteczka. Było tam  zaledwie kilka domów i starych magazynów. Szliśmy dalej. To trwało w nieskończoność. Panowała tutaj podejrzana cisza.

Kilka godzin później wreszcie doszliśmy do śródmieścia. Wszędzie był tłok. Mijaliśmy kolorowe bary, rozmaite restauracje i Bóg jeden wie co jeszcze. To miejsce tętniło życiem nawet w tą ponurą porę roku.Grupki przyjaciół, pary zakochanych, młode dziewczyny z kręconymi, blond włosami obserwowane przez facetów z ulizanymi fryzurami. Wszyscy gromadzili się przy jednym z klubów, pod którym się zatrzymaliśmy. Wszędzie znajdowali się ludzie, przez co trochę się o nas bałam. No może bardziej niż trochę.

Neonowe szyldy przyciągały swoim blaskiem i oświetlały ulice.

-Wow. -Harry wydał z siebie okrzyk podziwu, obserwując uważnie całe miasto. Ewidentnie był zachwycony. Prawdopodobnie widział coś takiego pierwszy raz. Harry był zamknięty w instytucji, potem pracował na malutkiej farmie, a następnie ponownie odcięto go od świata i zamknięto w Wickendale. Na pewno nigdy nie miał okazji zobaczyć czegoś takiego.

Patrzyłam na jego migoczące od świateł oczy. Wyglądał tak dziecinnie i nieskazitelnie, kiedy obserwował wszystko wokół Przybliżyłam się do niego, kładąc ręce na jego ramiona i delikatnie się o nie opierając.

-Czy to nie jest niesamowite? -Zapytał, jego oczy nadal lśniły. Przytaknęłam, wygładzając materiał jego kurtki. Ja widziałam to inaczej. To było zwyczajne tętniące życiem miasto. Nic nadzwyczajnego.
-Chodźmy. -Powiedziałam. Nie mogliśmy marnować czasu na podziwianie. Ujęłam jego dłoń. Chciałam tylko abyśmy w tę noc poczuli się rzeczywiście wolni.

Następnie podeszliśmy do pierwszego budynku jaki tylko zobaczyliśmy. Jak się okazało, był to malutki sklep z ciuchami.  Nie było w nim zbyt dużego wyboru jeśli chodzi o jeansy, sukienki i koszulki. Niewielka ilość ludzi w środku była zajęta zakupami. Mogliśmy zwyczajnie wtopić się w tłum nie wzbudzając najmniejszego zainteresowania.

Toaleta, którą znaleźliśmy na tyłach sklepu była damsko-męska. Przy magazynie znajdowała się ukryta jednoosobowa przebieralnia, trudno dostępna dla klientów. Wyglądała obskurnie i staro. Sekcje oddzielał jedynie wieszak na ubrania. Ale nie mogliśmy narzekać. Harry rozejrzał się by sprawdzić czy nikogo nie ma w pobliżu i otworzył drzwi. Weszłam do środka a on podążył za mną zamykając je za sobą. Odwrócił się do mnie, zrzucił plecak ze swoich ramion położył na podłodze.

-Nie wierzę, że mnie tu zaciągnęłaś.

-Wiesz.. czasami jestem bardzo, bardzo przekonująca.
-Tak, jesteś. -Zgodził się.. -Najpierw przekonałaś tą babkę z ulicy że jesteś ranna, a teraz wyciągnęłaś mnie do centrum miasta żeby sobie potańczyć.
-Co ja mogę powiedzieć. -Zaśmiałam się.

Harry uśmiechnął się podszedł bliżej mnie, położył swoją dłoń na przy moje szczęce.

-Jestem bardziej przekonany niż możesz sobie wyobrazić. -Powiedział, ale jego zachowanie nie oddawało ciemności którą można było wyczuć w głębi jego głosu.
-Do prawdy? -Zapytałam, czując, jak moje policzki stają się różowe.

Kącik jego ust uniósł się ku górze kiedy pochylił się by mnie pocałować. Ten pocałunek był inny. Nie potrafiłam opisać tej zmiany, to wyglądało jakby wyrażał swoje szczęście, był bardziej energiczny. Nie chciałam przerywać pocałunku, który odwzorowywał nasze małe zwycięstwo jakie osiągnęliśmy, albo obawę, że w każdej chwili możemy nawzajem utracić naszą bliskość, ale myślę że to było bardziej oddanie tego, że oboje byliśmy szczęśliwi i zakochani.

Przerwał w momencie, kiedy poczułam w dole brzucha płomień pożądania. Desperacko zapragnęłam więcej.      
                                                                                                        
SOŁ SORRY
Na początek chciałam was ogromnie przeprosić. Wiem, że zawaliłam, ale to już się nie powtórzy. Po prostu początek szkoły.. sami rozumiecie. :(
Zgłaszając się na tłumaczkę nie spodziewałam się, że to będzie tak czasochłonne, no ale cóż. JA DAM RADĘ IZI ;)
Postanowiłam podzielić ten rozdział na dwie części, gdyż był bardzo bardzo długi (i przepraszam, że akurat w takim momencie, ale musiałam). Druga część pojawi się jeszcze w tym tygodniu, ponieważ jestem chora i dzięki temu będę miała co robić siedząc w domu :)
Jeszcze raz przepraszam i  mam nadzieję, że ze mną zostaniecie.

sobota, 5 września 2015

Rozdział 12

Miał to jak czarne na białym. Dwanaście lat w więzieniu. Na początku trudno mu było w to uwierzyć, ale nareszcie mógł iść po ulicy jako wolny człowiek.

Usłyszał jak chłopak od gazet wykrzykiwał nagłówek gazet.

"Uciekinierzy z Wickendale prawdopodobnie nie żyją''

Najpierw w ogóle nie zwrócił na to uwagi. Kiedy jest się uwięzionym przez ponad dekadę, po wyjściu na wolność, nie pragnie się już niczego więcej. Ale coś jednak zwróciło jego uwagę przez jedną, krótką chwilę. To imię.

Podszedł do chłopca w swoich starych, roboczych butach z 1930 roku.

-Powtórzysz to?
-Powiedziałem, że prawdopodobnie przestępcy Harry Styles i Rose Winters nie żyją! Przeczytaj! -Powtórzył to jeszcze kilka razy tonem irytującego, wrzeszczącego sprzedawcy.
Rose Winters.

To ona. Był tego absolutnie pewien. Nagle zaschło mu w gardle. Jego myśli odeszły w pustą przestrzeń. Rose. Uciekła z Wickendale. I możliwe, że jest martwa. Kiedy siedział za kratami, każda jego myśl kierowała się właśnie ku niej. A teraz, gdy wyszedł by ją odnaleźć, ona odeszła, zabierając ze sobą całą jego nadzieję.

Ale nie.. Pomyślał, że przecież to nie musi być prawda. Nagłówek mówił prawdopodobnie nie żyją, a to zasadnicza różnica. Nie spędził pieprzonych dwunastu lat w tamtym miejscu bez powodu. To mogło być oszustwo, zwyczajna plotka wymyślona przez kogoś.
Krew zaczęła mu wrzeć w żyłach z przypływu złości. Domyślał się, kto mógł za tym wszystkim stać.

-Proszę pana, wszystko w porządku? Potrzebuje pan pomocy? -Zapytał dziecinny głos. Powrócił do rzeczywistości, zobaczywszy przed sobą zmieszanego chłopca.
-Tak, tak, wszystko dobrze. -Szybko odpowiedział, jednocześnie odchodząc, ale pewien pomysł przyszedł mu do głowy. -Hej, zaczekaj! Zapewne dużo chodzisz po tym mieście sprzedając te gazety, prawda?
Chłopak skinął głową.
-Świetnie, może przypadkiem wiesz, gdzie znajduje się Instytucja Wickendale?
-Chodzi o tę z gazety? To w tamtą stronę. -Oznajmił wskazując mu drogę. Mężczyzna podążył wzrokiem za jego palcem wskazującym kierunek.
-Doskonale, dziękuję. -Odpowiedział. I zamiast wrócić prosto do domu, co planował przez ostatnie dwanaście lat, postanowił od razu skierować się w miejsce, do którego przyrzekał sobie nigdy nie wrócić.

Nie miał ani samochodu, ani pieniędzy. Nie posiadał niczego, prócz hańby jaką się opiewał. Wstydził się siebie, więc przyspieszył kroku, chcąc niezauważanie przejść przez ulice Londynu.
Ludzie posyłali mu dziwne spojrzenia. Idąc, uświadamiał sobie jak wiele się zmieniło. Niczym nadzwyczajnym nie było teraz posiadanie samochodu. Wszystko wydawało się bardziej krzykliwe. Pełno bilbordów, nadawało miastu więcej komercjalizmu. Spojrzał na jeden z plakatów. Modelka, którą przedstawiał, reklamowała strój kąpielowy przerywany w talii. Nigdy nie widział takiego kostiumu.

Jeden ze sklepów, obok którego przechodził, miał w oknie kolorowy telewizor. Słyszał o tym, ale nigdy nie miał okazji takiego zobaczyć. To było niezwykłe i jednocześnie prawdziwe. . Tak bardzo się wszystko zmieniło od czasu, gdy poszedł za kratki. Czas się nie zatrzymał. Bardzo chciał się zatrzymać by móc jeszcze popatrzeć. Popatrzeć na wszystko, nie tylko na telewizor. Ale teraz musiał zająć się czymś ważniejszym.

Nie było czasu na podziwianie. Musiał iść naprzód. Nie mógł opędzić się od nowych widoków. Do jego głowy zaczęły napływać kłopotliwe pytania. Jego myśli płonęły od wściekłości. Co do jasnej cholery działo się z Rose od kiedy odszedłem? Zabiję ją jeśli coś jej zrobiła.

Czas płynął nieubłagalnie szybko.
Szedł przez wiele godzin, nie wiedząc już gdzie się znajduje. I pewnie poddał by się gdyby nie facet który zaoferował mu darmową podwózkę. To był jedyny z miłych gestów, które spotkały go przez ostatnie kilkanaście lat.

Po sześciu godzinach później czuł już ból w stopach, ale nareszcie tam był. Znajdował się dokładnie przed olbrzymim, marmurowym podjazdem. Opuściły go wszelkie myśli, kiedy ruszył ku drzwiom frontowym. Linda Hellman powiedział pod nosem. Drzwi się otworzył, a przed nim stanął wysoki ochroniarz.
-Szukam Lindy Hellman.
-Masz umówione spotkanie? -Zapytał ochroniarz. Ton jego głosu wzbudzał respekt. Nie był tutejszy, jego akcent brzmiał jak amerykański, ale nie wiedział dokładnie z jakiego miejsca, może Nowy Jork.
-Tak, oczywiście, że mam. -Skłamał, ale wiedział, że to nie problem. Był pewny żę nie będą marnowali czasu na sprawdzanie go.
-Dobrze, w takim razie chodź za mną. -Ochroniarz odwrócił się i podążył korytarzem administracyjnym.

W tym korytarzu nie było widać żadnych cel, zero pacjentów. Definitywnie nie chciała ich widzieć.  Ale mimo wszystko oni tutaj byli. Od razu po przekroczeniu progu, było czuć grozę i zimno tego miejsca. W ciemnym holu rozchodziły się przerażające krzyki i dziwne jęki.

Podeszli do drzwi. Jego serce waliło jak oszalałe, kiedy uświadomił sobie kto tak właściwie się za nimi znajduje. Nie bał się, wręcz przeciwnie, był teraz wyzbyty z wszelkich emocji. Mężczyzna w uniformie przekręcił gałkę i wszedł do środka.

-Ktoś chciałby się z panią widzieć Pani Hellman. Twierdzi, że ma umówione spotkanie.

To była ona. Jej niemożliwie jasne włosy wciąż były takie same, ale wyglądała inaczej, starzej. Na jej widok wezbrała się w nim złość. Poczuł gorzki smak w swoich ustach. Nie poznała go. Była zajęta papierkową robotą, jej oczy absorbowały dokumenty.

-Nie mam dzisiaj żadnych spotkań. Cokolwiek miał mi do powiedzenia, jestem pewna, że to może poczekać. -Powiedziała znużona, nawet nie podnosząc wzroku.
-Och, a ja myślę, że jednak chcesz mnie wysłuchać. -Mężczyzna przemówił lekceważącym tonem.

W chwili gdy wypowiedział te słowa, nastąpiła reakcja, której nikt nigdy nie spodziewał by się po Lindzie Hellman. Zatrzymała pisanie. Jej ciało doszczętnie zamarło. Coś w jego głosie sprawiło, że zesztywniała. Zacisnęła usta. Jej oczy podniosły się powoli by spotkać się z jego spojrzeniem.

-Jason, zostaw nas. -Rozkazała ochroniarzowi, na co on opuścił pokój zamykając za sobą drzwi.
Zostali sam na sam.
-Myslałam, że jesteś w więzieniu. -Spuściła wzrok, powracając do pracy.
-Jak widzisz, dzisiaj wyszedłem. -Mężczyzna szybko wyrzucił z siebie słowa. Nie zapowiadało się na krótką i przyjemną konwersację.
Zaśmiała się cynicznie.
-Twój pierwszy dzień wolności przeznaczasz na wizytę u mnie? Dlaczego? Zapewne nie po to by mnie przeprosić, za to,że opuściłeś mnie, gdy byłam w ciąży z twoim synem.

Spodziewał się tego, że wyceluje w niego tym faktem. Ale nie zdawał sobie sprawy, że słowo syn przeszyje go na wylot. Podszedł do jej biurka. Przebywał z nią w jednym pomieszczeniu dopiero kilka chwil, a wydawało się, jakby to trwało wieczność. Nagle w jego głowie pojawiły się przebłyski wspomnień z nią związanych, ich miłość, cały wspólnie spędzony czas. A potem całą tę bajkę szlag trafił. Odkrył, że go zdradzała i okłamywała. Miał dość jej i jej ciągłych krzyków. W końcu opuścił ją i jej dziecko. Wtedy poczuł się okropnie, jak śmieć. Chciał wrócić, nie do niej, ale do dziecka, które w sobie nosiła. Skończyło się tak, że nie poznał nawet jego imienia.

Uderzył pięścią w blat biurka, gwałtownie zwracając jej uwagę. Pragnął wywołać w niej choć odrobinę zainteresowania.

-Nie będę o tym rozmawiać! -Rozzłościła go. -Chcę tylko wiedzieć co zrobiłaś!
-Co masz na myśli? -Zapytała, kierując na niego swoje chłodne, przeszywające spojrzenie.
-Nie udawaj, że nie wiesz. -Odpowiedział, nieświadomy tego, że ona rzeczywiście nie wiedziała o co mu chodzi. -Nie mogłaś żyć z myślą, że starałem się byś szczęśliwy zakładając nową rodzinę. Chcę ci jednak przypomnieć, że to ty wszystko zniszczyłaś.

Zastanawiała się nad sensem jego słów.

-Nie mam bladego pojęcia o czym ty do mnie mówisz! Nie wiedziałam, że założyłeś nową rodzinę. Nie chciałam mieć z tobą nic wspólnego po tym jak nas zostawiłeś. Dotąd o niczym nie wiedziałam. Więc radzę ci się wynosić z mojego biura!
-Dlaczego przyjęłaś tu Rose? I czemu dowiedziałem się o jej prawdopodobnej śmierci? -Zapytał zaciskając zęby.

Z każdym, kolejnym pytaniem zastanawiała się coraz bardziej.

-Nie obchodzą mnie te brednie. Dlaczego chcesz cokolwiek o niej wiedzieć?
Zaśmiał się nie dowierzając jej słowom. Potrząsnął głową.
-Naprawdę nie mam czasu na twoje gierki. Po prostu powiedz mi czy ona żyje?
-Dlaczego chcesz wiedzieć?

Powoli wpadał w furię, podniósł głos.

-Ponieważ to kurwa moja córka!
Te słowa sprawiły, że szczęka Lindy Hellman opadła, a oczy wytrzeszczyły się w niedowierzaniu.
-Nie, nie jest. Kłamiesz.
-Jaki miałbym cel w przychodzeniu tutaj i okłamywaniu Ciebie? Chcę tylko wiedzieć gdzie ona jest i czy wszystko z nią w porządku, do kurwy nędzy powiedz mi!

Nie przestawał krzyczeć, wciąż domagając się odpowiedzi, ale ona pogrążyła się w myślach, nie słuchając ani jednego słowa.

Jej myśli były uwięzione wokół tej niepokojącej informacji.

Mężczyzna nazywał się David Winters. Wiele lat wstecz założył z nią rodzinę, a potem opuścił ją i ich syna James'a. Stworzył nową rodzinę z inną kobietą, doprowadził się do ładu. Ale ponownie wpędził się w kłopoty i trafił do więzienia.

Nie potrafiła się opanować. Nigdy nie przyszło jej do głowy by w jakiś sposób powiązać jego i Rose. Dużo ludzi posiada to samo nazwisko, a Winters jest dość popularne. Nawet nie byli do siebie podobni. Ten mężczyzna w ogóle ją nie obchodził, więc nie zawracała sobie nim głowy. Niewiele o nim myślała.

Ale teraz on tam był, stał przed nią ujawniając prawdę. Jej myśli wirowały od nagłego przypływu informacji. To było przerażające. Potrząsnęła głową i wzięła głęboki oddech. Uświadomienie sobie tego ścisnęło jej żołądek.

James Hellman i Rose Winters byli rodzeństwem.

                                                                                            
ŁOOO.. NO TO SIĘ POROBIŁO
ZASKOCZENI CO? Nie wiem jak was, ale powiem szczerze, że mnie to zupełnie zbiło z tropu. Robi się coraz ciekawiej, nie sądzicie? A muszę wam zdradzić, że BĘDZIE JESZCZE CIEKAWIEJ :)