czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział 11



  Nigdy nie byłam przygotowana na tak traumatyczne doświadczenia. Pragnęłam tego, by być  osobą z krótką pamięcią, albo kimś, kto potrafi znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Właśnie kimś takim był Harry. Był nadzwyczaj spokojny. We mnie natomiast narastał niepokój, ściskający żołądek i doprowadzający do łez. Zżerały mnie nerwy. Byłam lekko przestraszona. Wstrząsnął mną dźwięk zbliżających się, policyjnych syren.

-Harry! - Szepnęłam szorstko, potrząsając ramię owinięte wokół mnie. Zazwyczaj poświęcałam tę chwilę na wpatrywanie się w jego piękną, zaspaną postać, ale tym razem, to nie był jeden z tych poranków. Obudził się zmieszany i zdenerwowany, zerwał się niemalże szybciej ode mnie.

-Co?! - Zapytał zrzędliwie.

Przyłożyłam dłoń do jego ust, pogłębiając tym samym jego poirytowaną minę. W chwili, gdy usłyszał źródło mojej paniki, jego oczy wytrzeszczyły się. Zlustrował drogę, zatrzymując wzrok na nas.
Opuściłam swoją dłoń z ust Harry'ego. Przeszywające uczucie gorąca narastało w moim ciele z minuty na minutę. Czułam się niepewnie, trzęsąc się z nagłego przypływu adrenaliny.
-Co robimy? - Wyszeptałam.

Położył palec na swoich ustach, każąc mi nasłuchiwać. Znowu wydawał się taki spokojny. Zamurowało go na chwilę, ale szybko przystąpił do pakowania naszych rzeczy. Zerwał z nas koce i cisnął je do torby. Narastający hałas wydawał się być coraz bliżej. Policyjne syreny stawały się bardziej ciągłe i głośniejsze. Każdy, najmniejszy odgłos budował we mnie lęk.
Wróciłam wzrokiem do Harry'ego. Moja ręka chwyciła jego biceps w oczekiwaniu na jakąś reakcję. Zatrzymał się. Bez patrzenia na niego wiedziałam, że oboje wpatrujemy się przed siebie. Ten dźwięk był teraz przerażająco blisko. Policja nie mogła znajdować się dalej niż kilka metrów od nas. Czułam wstręt wywołany zdenerwowaniem, który pustoszył moje ciało.

Znajdowaliśmy się dokładnie obok mostu, po którym pędził policyjny wóz, ale o dziwo pojazd nie zatrzymał się i pojechał dalej.
Dźwięk syren minął obok nas.

Ogarnęła mnie fala ulgi. Ramię Harry'ego zostało wyzwolone spod mojego nerwowego uścisku. Mogłam swobodnie odetchnąć. Odwróciłam się do Harry'ego, objął mnie i delikatnie oparł o swój tors, zamknęłam oczy, a głośne westchnienie opuściło moje płuca.
-Nie każdy radiowóz poszukuje właśnie nas. - Było słychać rozbawienie w jego głosie, kiedy to sobie uświadomił. -Wszędzie są przestępcy i wypadki. To auto mogło po prostu brać udział w pościgu.
Uśmiechnęłam się niepewnie na jego słowa. Byłam przerażona i zmartwiona. Ledwo byłam w stanie dopuścić do siebie najbardziej prawdopodobną opcję. Przeciągnął mnie na bok, tak by mógł mnie zobaczyć.
-Jesteśmy bezpieczni. - powiedział z rozbawieniem, położył dłonie na mojej twarzy, zanim zaczął składać na niej pocałunki. Na moich policzkach, czole, skroniach, nosie.
Te skromne, czułe gesty sprawiały, że się uśmiechałam. Czułam się przy nim zupełnie inaczej, niż przy kimkolwiek innym.
-To mnie cholernie przeraziło. -Powiedziałam, po tym jak złożył ostatni pocałunek na moim policzku.
-Jeśli mam być szczery..-Zaczął, nieco mnie odsuwając. -Mnie też. Tak jak obraz pieprzonej, wiecznie niezadowolonej twarzy Hellman siedzącej w mojej głowie. -Powiedział, starając się z niej zakpić.
-Taka już jest. -Zaśmiałam się, gdyż interpretacja Harry'ego była całkiem inna niż moja, ta prawdziwa.
-Dziękujmy Bogu, że nas ominęli. Może to, że tędy jechali było znakiem, że powinniśmy wstać.
-Tak. -Zgodziłam się. -Ale kto normalny potrzebuje syren policyjnych jako budzika?
-Właśnie.-Wyczułam ironię w jego głosie.
-Więc co dzisiaj robimy? Zjemy jakieś śniadanie zanim zaczniemy biec? Czy zjemy po bieganiu? -Zasugerowałam. To była nasza jedyna, realna opcja.

Nagle atmosfera drastycznie się zmieniła. Najpierw byliśmy napełnieni paniką, kilka sekund później śmialiśmy się i żartowaliśmy, teraz uśmiech Harry'ego zmienił się w powagę.

-Co? -Zapytałam.
-Nic. Tylko myślałem... Chcemy opuścić ten kraj jak najszybciej, tak? Więc musimy zatrzymać całe to bieganie i zamartwianie się.
Skinęłam głową potakując, ale nie byłam jeszcze całkiem pewna o czym mówi.
-Myślę, że.. -Westchnął. -Może powinniśmy zacząć zdobywać jakieś pieniądze.

Wzięłam głęboki oddech, uświadamiając sobie co miał na myśli. Znowu się zmartwiłam, bo wiedziałam, że ma rację. Nie mogliśmy czekać. Im szybciej zdobędziemy gotówkę, tym szybciej będziemy mogli stąd uciec. Dzisiaj będziemy biec, tak, ale musimy zrobić coś jeszcze.
Dzisiaj będzie dzień naszej pierwszej kradzieży.

Nie potrafiłam ocenić sytuacji i zdecydować czy to był dobry pomysł, ponieważ z góry wiedziałam, że nie był. Ale jaki mieliśmy wybór?  No jaki?

Harry ułożył swoje usta w cienką linię, zawsze tak robił, kiedy się nad czymś zastanawiał.
-Mam kilka pomysłów. Możemy na przykład wyjąć portfele z torebek w jakimś barze i spierdolić. Ale nie jestem pewny czy moglibyśmy wtedy wrócić do tego miasta.
Skinęłam głową, zgadzając się z tym, że nie mogliśmy zbytnio się wychylać. Duża ilość ludzi sprawiała większe prawdopodobieństwo, że ktoś nas rozpozna. Ten pomysł wymagał dużej sprawności i zwinności, to nie było coś dla mnie.
-Jak dobry w tym jesteś?
Wzruszył ramionami z rozbawienia.
-Nie wiem. Tak naprawdę to nigdy tego nie robiłem. -Powiedział. -Dlaczego pytasz?
Trochę się zawahałam, może nawet zawstydziłam. Nie byłam pewna czy przedstawić mu swoją opcję.
-Nie wiem, to wydaje się być strasznym pomysłem. A co jeśli, na przykład, zatrzymalibyśmy samochód albo coś? Któreś z nas mogłoby udawać, że potrzebuje pomocy albo jest ranne, a w tym czasie drugie poszukałoby pieniędzy.

Harry spuścił wzrok na ziemię z takim, jak zawsze, zamyślonym wyrazem twarzy. Zwilżył swoje usta. W pewien sposób czułam się niespokojnie, zupełnie jak uczeń czekający na ocenienie swojej odpowiedzi przez nauczyciela.
-To mogłoby się udać. -Powiedział. -Ale to Ty będziesz musiała to zrobić.
-Dlaczego? -Spytałam zdziwiona. Ten fakt pobudzał we mnie nerwy. Mój umysł powrócił do poprzedniego stanu. Uważałam, że Harry był o wiele lepszym aktorem niż ja. Prawie w ogóle się nie stresował.
-Bo jesteś dużo mniej sławna, ludzie Cię nie rozpoznają. Poza tym jesteś bardziej niezdarniejsza, bez urazy. -Oznajmił. -Ale za to zachowujesz się bardziej słodko niż ja i ktoś od razu zdecyduje się ci pomóc.

Westchnęłam. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który wkradł się na moją twarz. On miał rację.
-No dobrze. Ale co będę miała mówić? Jak to zrobimy?

Znowu zanurzyliśmy się w myślach. Ale tym razem trwało to dłużej niż mogłam się spodziewać. Dobre pół godziny spędziliśmy na uzgadnianiu sposobu na naszą pierwszą kradzież. Powinniśmy pójść do miasta? Czy może jednak zaczekać na jakiś kolejny samochód? Jak go zatrzymamy? Po trudnej dyskusji i trzech papierosach później wreszcie doszliśmy do konsesusu. Plan był taki:
Zdecydowaliśmy się czekać. Czekaliśmy, aż podjedzie jakiś inny samochód. Ustaliliśmy, że jeśli potrwa to więcej niż 45 minut, podejmiemy inną decyzję. Postanowiliśmy położyć na ulicy wielką gałąź z nadzieją, że kierowca przestraszy się wystarczająco by się zatrzymać.  Kiedy tylko opuści swój pojazd, położę się na ziemi i będę udawać, że coś mi się stało. O ile znajdzie się ktoś na tyle przyzwoity i empatyczny by się zatrzymać. Jeśli nikt nie zdecyduje się mi pomóc, sama będę musiała o to poprosić. Kiedy ja będę odgrywała to przedstawienie, Harry w tym czasie zdobędzie pieniądze z samochodu.
Kierowca pomyśli, że właśnie przejechał po mojej nodze. Potem będę udawać ofiarę tak bardzo, jak to tylko możliwe. Sprawię, że będzie mu się wydawać że to jego wina, że wpadłam pod jego samochód.
Pozostało tylko modlić się, aby ten chory plan wypalił. Spędziliśmy 15 minut w lesie, na szukaniu jakiejś gałęzi. Harry poszedł ukryć nasze rzeczy, jak się domyślam, zostawił je pod mostem. Nalegał by zatrzymać przy sobie swoją broń. Włożył ją z tyłu jeansów zupełnie tak, jak na filmach. Zapewniał mnie, że to tylko ze względów bezpieczeństwa. Zastanawiałam się tylko co było takiego bezpiecznego w pistolecie. Ale ostatecznie się zgodziłam.

Tak więc byłam już w miejscu, gdzie mieliśmy włączyć w życie nasz plan. Ulice były puste , owiewał je tylko wiatr. Nic nie można było zobaczyć, ani usłyszeć. Czekałam i nasłuchiwałam. Czekałam, słuchałam i tak w kółko. Ten proces wydawał się nie mieć końca. Strach sam się we mnie budował, nie miałam na to wpływu.

Słyszałam tylko swój słaby oddech zmęczenia. Zobaczyłam Harry'ego patrzącego na mnie z balustrady mostu. Posłał mi dodające otuchy skinienie głową, zanim z powrotem schował się  za barierkę. Starałam się zadusić w sobie obawy i zmartwienia, wiedziałam że muszę zrobić to dla nas. Potrzebowaliśmy tego.  Musiałam tylko to sobie wmówić.

Dostrzegłam nadjeżdżający samochód. Nie widziałam Harry'ego , ale wiedziałam że on tam jest, był kilka metrów ode mnie. Potrzebowałam jego obecności. Wzięłam głęboki oddech, kiedy pojazd był coraz bliżej. Zaczęłam iść na przód, bliżej środka jezdni. Powoli podchodząc do ogromnej gałęzi.
Samochód był teraz zaledwie kilka metrów ode mnie. Moje serce waliło tak, jakby zaraz miało wyskoczyć mi z piersi. Uderzył we mnie podmuch wiatru nim usłyszałam głuchy odgłos łamiącej się gałęzi. Kilka chwil później pojazd się zatrzymał, a ja upadłam na ziemię.
-Ałł! -Krzyknęłam, a drzwi samochodu się otworzyły. Tak!
-Wszystko w porządku? Jesteś cała? -To była kobieta około czterdziestki. Jej blond włosy były związane w wysoki kok. Była przestraszona. Zgodnie z planem.
-Nie, nie jestem pewna. -Odpowiedziałam, zassałam powietrze, "próbując" usiąść.
-Możesz stać? -Spytała gorączkowo. Nie odpowiedziałam od razu, ponieważ kiedy się pochyliła zobaczyłam Harry'ego wyłaniającego się spod balustrady mostu.

HARRY'S POV

Nasz plan był popierdolony. Ale byliśmy już przyzwyczajeni do niezwykle trudnych, pieprzonych planów, więc nic nie szkodziło nam spróbować. Lepiej by było gdybym to ja zastępował miejsce Rose. Mógłbym wtedy obwiniać tylko siebie, gdybym coś spierdolił. Nie chciałem, aby się stresowała. Ale ona jako jedyna mogła to zrobić, wiedziała o tym. Ze mną udającego rannego nie mielibyśmy szans. Miałem nadzieję, że da sobie radę.
I wiedziałem, że da. Była silna. Ale dla pewności spojrzałem na nią z miejsca, w którym się znajdowałem. Rose leżała na ziemi, a kobieta śpieszyła jej z pomocą. ''Dalej, Skarbie." wymamrotałem, po czym odetchnąłem.

Zobaczyłem jej sprawiający ból wysiłek z drugiego końca ulicy. Była bardziej wiarygodna niż przypuszczałem. "Ałłł" powiedziała, chwytając ramię kobiety. Obserwując tak przez kilka sekund chciałem powiedzieć Rose, żeby przestała się wygłupiać. Była w tym dobra.
Stałem ukryty, podczas gdy Rose wciskała pieprzony kit tej kobiecie. Mój wzrok powędrował w jej stronę, by spotkać się z pięknym błękitem oczu mojej dziewczyny.
-Pomogłaby mi pani iść? -Zapytała kobietę i poprowadziła ją w przeciwnym kierunku. Teraz albo nigdy. -Pomyślałem.

Schyliłem się nisko, zgarbiłem ciało i ugiąłem kolana idąc powoli do drzwi pasażera. Starałem się iść jak najciszej, położyłem swoje dłonie na drzwi by zagłuszyć hałas podczas ich otwierania.  Rzuciłem krótkie spojrzenie na dwie kobiety, Rose odwracała jej uwagę.
Będąc już w środku zmieniłem tempo. Teraz szybko starałem się przeszukać wóz. Otworzyłem szufladę szukając portfela lub torebki. Nic.

Zamknąłem spokojnie komorę i spoglądnąłem na siedzenia. Coś skierowało mój wzrok na podłogę po stronie kierowcy.  Niebieska torebka. Otworzyłem ją, dotykając różnorodnych przedmiotów w poszukiwaniu czegoś pożytecznego. Po przeszukaniu rozmaitych rzeczy znajdujących się w damskiej torebce, o których kurwa istnieniu nigdy nie wiedziałem, chwyciłem gotówkę. Potem szybko wyszedłem z auta i zamknąłem drzwi tak samo ostrożnie, jak je otworzyłem, byłem już na zewnątrz.
-Ał! -Usłyszałem nagle Rose i instynktownie spojrzałem w ich stronę. Jej ból absolutnie nie był prawdziwy. Bałem się, że ta kobieta mnie zauważy.

Pobiegłem szybko na most, nie chcąc stać w pobliżu naszej ofiary, kiedy nie było to konieczne. Moje buty robiły trochę hałasu, kiedy szedłem po śniegu, utrudniając mi szybkie przemknięcie. Miałem w dłoni forsę, ale nawet to nie pozwalało mi się odprężyć. Wyraźnie wsłuchiwałem się w fałszywe słowa Rose kiedy liczyłem gotówkę.

-Tak mi przykro. -Kobieta próbowała jej pomóc. -Chcesz żebym zawiozła cię do szpitala? Chyba szły w kierunku jej samochodu.
-Nie, w porządku, to nie twoja wina. -Rose odpowiedziała.
5 funtów.
-Owszem, moja i bardzo źle się z tym czuję. Powinnam jeździć ostrożniej.
Masz rację, powinnaś.
-Twoja jazda była bezbłędna to pomyłka. Dziękuję bardzo, że mi pani pomogła.
Nastąpiła przerwa w ich rozmowie. Kącik moich ust uniósł się ku górze. Wiedziałem, że ...
-Pomyłka? Uważasz, że Cię nie potrąciłam? -Kobieta zapytała. Wyczuwam kłopoty.
-O nie nie nie! Źle mnie zrozumiałaś, twój samochód przestraszył mnie, a kiedy odwróciłam  się skręciłam sobie kostkę.
Dziesięć funtów.
Usłyszałem westchnienie ulgi.
-Dzięki Bogu. To znaczy, nie dzięki Bogu za to, że coś ci się stało, ale za to, że to nie ja uszkodziłam ci nogę.
-Nie. -Rose się roześmiała. -Nie zrobiłaś nic złego. Dziękuję za to, że zatrzymałaś się i mi pomogłaś. To bardzo dobrze o tobie świadczy.
-Jasne. Nie ma sprawy. Jesteś pewna, że nie potrzebujesz pomocy lekarza?
-Nie. Dziękuję za troskę. Myślę, że jestem w stanie chodzić.-Rose słodko nalegała.
Piętnaście.
-No dobrze, jeśli uważasz, że nic ci nie jest..
-Nic mi nie jest, dziękuję.
-Nie ma za co. W takim razie żegnaj. -Powiedziała kobieta i ruszyła w kierunku swojego auta. -I mam nadzieję, że z twoją kostką wszystko będzie dobrze.
-Żegnaj, dziękuję! -Odparła Rose. Po czym usłyszałem oddalające się kroki, a kilka chwil później otwierające się drzwi samochodu. W przeciągu kilku sekund silnik odpalił, opony zapiszczały na jezdni, zniknęła.
Kiedy odjechała, dotarło do mnie, że właśnie dokonaliśmy przestępstwa. Ja pierdole.

ROSE'S POV

Byłam oszołomiona. Nie mogłam uwierzyć w to co się właśnie stało. Westchnęłam i pobiegłam na most. Moje stopy uderzały o ziemię tak długo, aż zobaczyłam Harry'ego. Wyglądał na zadowolonego z siebie, dumnie się uśmiechał. Śmiał się i potrząsał głową w niedowierzaniu.
Dokonaliśmy tego.

Pomknęłam do niego jak najszybciej. Wydałam z siebie okrzyk radości i naskoczyłam na jego ramiona. Objął mnie i kręcił dookoła.
-To było cholernie niesamowite! -Krzyknął ściskając mnie. Po czym postawił mnie na nogi.
Moje policzki płonęły, a kąciki ust mimowolnie się unosiły.
-Naprawdę?
Przytaknął.
-Wiesz ile gotówki dla nas zdobyłaś?
-Ile?
-Dwadzieścia pięć funtów. -Powiedział, pogłębiając swój uśmiech. -Wyglądało na to, że ta babka wybierała się na świąteczne zakupy.
-Żartujesz. -Stwierdziłam. Najwyraźniej mieliśmy ogromne szczęście.
Harry zmierzwił swoje włosy.
-Jestem kurwa śmiertelnie poważny! -Roześmiał się.
Śmiałam się razem z nim. To było niewiarygodne.

Ale pomysł ze świątecznymi zakupami nie dawał mi spokoju. Kobieta, którą okradliśmy prawdopodobnie miała rodzinę, przyjaciół, kogoś kogo kochała. Będzie przerażona, kiedy zorientuje się, że z jej portfela zniknęła cała gotówka. Może nawet domyśli się, że dziewczyna ze skręconą kostką miała związek z przestępstwem.

-Co się dzieje? -Harry zapytał, przechylił głowę na bok, uśmiechając się, wyglądał tak dziecinnie i słodko.
-Nic. -Odparłam, potrząsając głową. -Ja tylko.. bo wygląda na to, że.. teraz jesteśmy prawdziwymi przestępcami. A ta kobieta była miła, źle się z tym czuję.
-Naprawdę? -Spytał. Nie był zbyt zaciekawiony, tak myślę. Jego uśmieszek i ponury ton sprawiały, że wyglądał łobuzersko. Przybliżył się do mnie patrząc wygłodniałym wzrokiem. -Bo  ja myślę, że to było kurewsko seksowne.

Teraz był tylko kilka cali ode mnie. Przybliżył swoje usta do moich. Przygryzł zębami moją dolną wargę, pomrukując delikatnie. To był czuły pocałunek, kochałam ten uśmiech, przez który nie mogłam oderwać się od jego ust.
To było okropne, ale zarazem ekscytujące, mogłabym rzec, że uznawałam to za nasz sukces kryminalny.

DLA TYCH KTÓRZY NIE WIEDZĄ, 25 BRYTYJSKICH FUNTÓW W 1925 ROKU MIAŁO RÓWNOWARTOŚĆ 300 DOLLARÓW AMERYKAŃSKICH OBECNIE. CZYLI OKOŁO 1500 ZŁOTYCH.

                                                                                  
Hej hej :) Z góry przepraszam za wszystkie błędy, jest to moje pierwsze tłumaczenie więc mam nadzieję, że mi wybaczycie i że moje tłumaczenie nie będzie się, aż tak różniło od poprzednich tłumaczeń.  Myślę, że trochę czasu zajmie mi przyzwyczajenie się do prowadzenia tego bloga. Sołł.. w sumie to nie wiem co mam wam napisać.
Pozostaje jeszcze kwestia tego kiedy będę dodawać kolejne rozdziały. No więc od następnego tygodnia rozdziały będą pojawiać się w każdą sobotę wieczorem, gdyż ten termin mi najbardziej odpowiada :)
Tak więc, do następnego :)


wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 10 + nowa tłumaczka

GRANT

Harry Styles, lat 22, urodzony 1 lutego 1930, pierwszy raz trafił do Wickendale mając 12 lat za spalenie żywcem swojego ojca, później oskarżony o obdarcie ze skóry trzech kobiet. Rose Winters, lat 21, urodzona 20 listopada 193, była pracownica instytutu, jej bliska relacja z pacjentem Harrym Stylesem spowodowała zaburzenia psychiczne. Stała się zdezorientowana, a jej zachowanie agresywne, dlatego została pacjentem instytutu.

Znałem tę sprawę na wylot. Przeczytałem wszystkie możliwe dokumenty na ich temat, które udało mi się zdobyć, od pierwszego dnia kiedy dostałem tę sprawę. Ale nie wiedziałem nic o Rose i Harrym, jako osobach. Nic o tym jak się zachowywali, o ich motywach, co spowodowało, że wyróżniali się na tle innych, wszystko to co było potrzebne w tej sprawie. Dlatego zacząłem od dyrektora.

Zapukałem do drzwi jej biura. Odczekałem chwilę, ale nie usłyszałem odpowiedzi. Zapukałem jeszcze raz.

- Wejść.- usłyszałem nieprzyjazny głos, stłumiony przez drewnianą powierzchnię.

Ostrożnie otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Rozejrzałem się dookoła. Po lewej stronie stała półka z książkami. Obok niej szafka z szufladami, a na przeciwko coś w rodzaju szafy. Dwa kasztanowe krzesła stały przy eleganckim biurku. Moje oczy powędrowały ku stercie papierów, a w końcu ku kobiecie, do której należały. Wywoływała piorunujące wrażenie, ale w złym tego słowa znaczeniu. Jej włosy były siwe, prawie białe, a oczy lodowato niebieskie, niemalże wrogie.

- Dzień dobry, Lindo Hellman, jestem detektyw Grant.- powiedziałem i wyciągnąłem ku niej dłoń. Ona nie.
- Po prostu pani Hellman.- odpowiedziała, ledwo na mnie patrząc. Przeglądała jakieś dokumenty.
- Przepraszam, pani Hallman.- w moim głosie była wyczuwalna irytacja. Mogłem powiedzieć, że już nie lubiłem tej kobiety. - Dostałem sprawę pani trzech uciekinierów.

Westchnęła i zaczęła układać wszystkie papiery. Zajęło jej to chwilę zanim je uporządkowała i skierowała na mnie całą swoją uwagę.
- Cóż, nie ma sprawy, jeśli są martwi.
- Co?
- Pacjenci. - powiedziała.- Nikt nigdy nie uciekł z mojego instytutu. Z tyłu budynku są klify, a z przodu ulica. - patrzyła na mnie, prosto w moje oczy. - Nie ma takiej możliwości, aby zaszli daleko. Mogę prawie zapewnić, że nie żyją.
- Prawie zapewnić. Ale nie jest pani pewna. - zauważyłem.
- Cóż, nie sądzę, aby...
- Proszę pani, rozumiem, że to miejsce znaczy dla pani bardzo dużo. Wiem, że ma pani nienaganną reputację i nie chce pani, aby ta ucieczka została nagłośniona, ale muszę przeprowadzić dokładne dochodzenie. Nie ma żadnego dowodu, aby cokolwiek sądzić, dlatego byłbym wdzięczny, gdyby pani ze mną współpracowała.
Wyglądała na poirytowaną, pewnie dlatego, że wiedziała, że mam rację.
- Wątpię, że znajdzie pan cokolwiek innego niż zwłoki.
- To byłoby coś.- powiedziałem, choć wcale w to nie wierzyłem. Po prostu nie chciałem jej bardziej wkurzać. - Ale musimy znaleźć coś, cokolwiek. I będę potrzebował pani współpracy do tego również chciałbym dowiedzieć się więcej o dwóch pacjentach, um.. o Harrym i Rose. Potrzebowałbym więcej informacji na temat tego trzeciego, nie mam o niej praktycznie nic.

Pani Hellman westchnęła ciężko i powoli wstała, wytrzepując spodnie z niewidzialnego pyłku.
- Chcę wiedzieć wszystko co się dzieje w tej sprawie. Cokolwiek znajdziecie ma trafić do mnie. I muszę mieć pełen dostęp do informacji o pacjentach, które znajdziecie.
- Oczywiście. To nie będzie problem.- powiedziałem.
Patrzyła na mnie przez chwilę, oceniając, może zastanawiając się czy jej posłucham. Ale w końcu się zgodziła.
- To jakich informacji będzie pan potrzebował?
- Narazie żadnych.- powiedziałem.- Gdyby mogła pani ze mną pójść.

Odwróciłem się i ruszyłem w stronę drzwi, zakładając, że ona zrobi to samo. Oczywiście nie mogłem być pewien, gdyby nie odgłos kroków. Wydawała się uparta. Już i tak ledwo tolerowałem ludzi, a ona szczególnie działała mi na nerwy. Wydawało się, że będzie tu wojna o władzę.

Mogłem powiedzieć, że miała ona jakieś emocjonalne przywiązanie do sprawy. Po pierwsze byli to jej pacjenci. Ale nie wyglądało na to, aby się bardzo nimi przejmowała, skoro tak chętnie założyła, że nie żyją. Dlatego jest druga opcja. Za bardzo dba o swój wizerunek. Nie chce w to uwierzyć, że oni uciekli.

Przez to wygląda na to, że nie myśli racjonalnie. Ktokolwiek, nie ważne kto raczej założyłby, że oni żyją niż wprost przeciwnie. Od kilku dni ludzie przeszukują tereny i nikt nie znalazł żadnych szczątków. Gdyby zginęli ich ciała, już zostałby by znalezione.

Ta kobieta sobie nie zdaje sprawy, że ci pacjenci żyją. Są gdzieś tam i oddalają się od nas coraz dalej i dalej z każda mijająca minutą,. I nie ważne czy ona to zauważy czy nie, ja miałem zamiar ich upolować. Nie spocznę dopóki ich nie znajdę i nie trafią tam gdzie należą.

ROSE

Zmroziło mnie. Nie chciałam wierzyć swoim oczom, ale to tam było. Moje serce zaczęło mocno bić. Odruchowo zaczęłam się cofać i przeraźliwie krzyknęłam. Ponieważ dokładnie przed mną znajdował się jeden z moich największych koszmarów, od kiedy opuściłam instytut.

Ogromny, wielki pająk.

- Co, co, co?!- Harry zaczął gorączkowo krzyczeć po tym jak dźwięki opuściły moje usta. Szybko znalazł się przy mnie. - Co jest? Co się stało?

Nie byłam w stanie nic powiedzieć tylko wskazałam na długonogie, włochate, okropne stworzenie.
- Fuuuu.- wydałam z siebie dźwięk obrzydzenia. Był wielki, wielkości mojej dłoni. Nie mogłam na niego patrzeć.
Wzrok powędrował w kierunku, który wskazywał mój palec.
- Czy ty sobie kurwa żartujesz? - powiedział niedowierzając.- Myślałem, że coś było naprawdę nie tak.
- Coś jest nie tak! Zabij to, proszę.- nalegałam.

Pokręcił głową, westchnął i sięgnął po swojego buta, ściągając go.
- Zapłacisz mi za to.- powiedział.- Naprawdę mnie wystraszyłaś.
- Przepraszam.- wyszeptałam. Trzymał swojego buta w dłoni i zbliżał się do pająka. W końcu uderzył go i zmiażdżył. Ble.
Ale to nie był koniec. Odwrócił się i pokazał mi co zostało z pająka na podeszwie, czyli jakieś zgniecione pajęcze nogi i trochę czarnej mazi. A najgorsze było to, że zbliżał to do mojej twarzy.
- Przestań!- pisnęłam i odsunęłam się od niego.

Jednakże, nie chciał mnie słuchać. Przygryzł dolną wargę i zaczął mnie gonić, na jednej nodze miał tylko skarpetkę. Wzdrygnęłam się i zaczęłam mu uciekać. Ale rozgnieciony pająk mnie doganiał.
- Harry, przysięgam, że - chciałam go ostrzec, ale nie dokończyłam, bo musiałam zaczerpnąć powietrza, zanim znowu przyspieszyłam. Śmiał się za mną, nadal goniąc mnie z tym czymś w dłoni. Czasami był taki poukładany i inteligentny, ale czasami był tak bardzo dziecinny.
- Harry, nie żartuję, zaraz zwymiotuję.
Nie żartowałam. Ogromny, ohydny, spłaszczony pająk sprawiał, że wszystko w żołądku mi się przewracało. Myślicie sobie, że po tym co przeszłam, jakiś tam robak może mieć na mnie taki wpływ, ale pająki były jedyną rzeczą na świecie, której nie znosiłam najbardziej.

Harry nadal się śmiał, ale w końcu zatrzymał. Przyglądałam mu się ostrożnie gdy wycierał buta o trawę. Kiedy w końcu go wyczyścił i ubrał, popatrzył na mnie i uśmiechnął się szeroko.
- Jesteś dupkiem.- powiedziałam na żarty i go lekko popchnęłam.
- Ja?
Przestałam chichotać, ale nadal się uśmiechałam.
Podniósł brew, chyba chciał coś powiedzieć albo coś zrobić, nie mogłam zgadnąć. Wyszczerzył się, przygryzając wargę. Wtem nagle ruszył na mnie z otwartymi ramionami. Za nim się spostrzegłam znajdowałam się na jego barkach. Zaczęłam się głośno śmiać.
-Harry!
Nic nie mówił, ale czułam jak sam się śmieje. Podbiegł do naszych prześcieradeł, a ja byłam bezradnie przewieszona przez jego ramię. W końcu ostrożnie postawił mnie na ziemi. Stałam jedynie kilka centymetrów od niego. Łapaliśmy oddech, nasze ciała stykały się za każdym wdechem, oboje się uśmiechaliśmy.

Gładkie ręce Harry'ego musnęły moją szczękę, a następnie wślizgnęły się we włosy.

- Jesteś taka urocza - wymamrotał. Miałam wrażenie, że powiedział to z ironią. W jego tonie nie było nic uroczego; był ochrypły, seksowny i głęboki.

Pochylił się aby mnie pocałować, a ja mu pozwoliłam. Pocałunek był pełen pasji, nasze usta mocno do siebie przylegały, jego język natychmiast znalazł się w moich. Wciąż nie przywykłam do całowania go i wątpiłam w to, że w najbliższym czasie przywyknę. Każda z jego cech jakoś inaczej na mnie wpływała: włosy, usta, język, każda pozbawiała mnie siły. Jego ciało wygięło się w moją stronę, a ręce przesuwały po skórze w sposób, który jeszcze bardziej podgrzewał pocałunek.

Mogłam tak stać z moimi ustami na jego przez godziny, ale jednak nasze pocałunki zawsze musiały być przerywane.

Tym razem przez dźwięk przejeżdżającego samochodu. Zbliżał się do naszej kryjówki, koła hałasowały na moście ponad naszymi głowami. Harry nieco się ode mnie odsunął i przycisnął palec do moich ust. To był tylko środek ostrożności, musieliśmy zachować czujność. Nasza dwójka nie wydawała z siebie żadnego dźwięku na odgłosy działalności ludzi.

Kryjówka znajdowała się pod malowniczym mostkiem, otoczonym zimowym krajobrazem. Było w niej nieco cieplej, gdyż byliśmy osłonięci przed wiatrem i padającym śniegiem. Bardzo ładne miejsce w głębokim lesie.

Więc rozbiliśmy pewnego rodzaju obóz, postanowiliśmy spać jak najwyżej i jak najbliżej mostka, aby zostać w ukryciu. Ale był tylko jeden problem: to na jednej z belek podtrzymujących konstrukcję zobaczyłam pająka. I kto wiedział na ile jeszcze możemy się natknąć.

Wzdrygnęłam się na samą myśl.

- Co? - zapytał Harry, widząc moją reakcję.
- Przepraszam, nic ważnego - potrząsnęłam głową.
- Nie, powiedz mi - zażądał. Pewnie myślał, że było to coś bardziej poważnego.
- Myślałam tylko o pająku, to wszystko - powiedziałam.

Słysząc to wybuchnął śmiechem, kąciki jego oczu się zmarszczyły, na policzkach ukazały tak bardzo przeze mnie lubiane dołeczki.

- Przestań się ze mnie śmiać! - zażądałam pół-żartem.

Do końca nie przestał, ale troszkę sie uspokoił gdy powoli potrząsł głową. Byłam pewna, że zaraz usłyszę kolejną docinkę, jednak Harry tylko ziewnął. Znów mogłam dojrzeć w nim coś z dziecka. Jego nos się zmarszczył, gdy pocierał dłonią oczy. Nie sądziłam, że jest zmęczony  biorąc pod uwagę, że przed chwilą gonił za mną w kółko. Lecz chyba jednak oboje potrzebowaliśmy snu.

- Myślę, że powinniśmy iść spać - zaproponowałam. Biegliśmy cały dzień, żeby tu dotrzeć, przemierzając jak największą odległość, wykorzystując świeżo zregenerowane po nocy w motelu siły. Ale teraz byłam całkowicie wycięta.
- Myślę, że masz rację - powiedział, sennie kiwając głową. Kiedy tu  dotarliśmy, rozłożyliśmy koce i całą resztę, więc teraz po prostu ułożyłam się wygodnie na gotowym posłaniu. Nie było to do końca łóżko, ale gruba, sucha trawa posłużyła za materac i to jak na nasze warunki było dobrze i byłam za to wdzięczna.

Harry ułożył się obok mnie, tak że nasze ramiona się stykały. W pozycji pół-leżącej wziął swoją torbę na kolana i zaczął w niej grzebać. Wyciągnął zapalniczkę i papierosy. Obserwowałam jak jego czoło się marszczy, kiedy otacza dłońmi zapalniczkę dopóki papieros nie zaczyna się tlić.

To była kolejna rzecz, która mnie w nim fascynowała. Pomimo tego, że chciałam, żeby rzucił, patrzenie jak odchyla głowę w tył i wypuszcza smugę dymu przez pełne usta było czymś co uwielbiałam.

Nagle kilka obrazów przeszło mi przez myśli.

Patrzenie jak Harry pali papierosa przypomniało mi o motelu, kiedy wbijał w tego pracownika wzrok pełen nienawiści. Po czym przypomniałam sobie kobietę, która też tam pracowała i jej załamanie po stracie siostrzeńca. I to przywiodło mi na myśl pytanie, które już dawno chciałam zadać.

- Harry? - spytałam niepewnie.
- Tak?

Zajęło mi chwilę, żeby odpowiedzieć, starałam się odpowiednio dobrać słowa.

- Jak...jak to było zabić Jamesa?

Jego czoło się zmarszczyło w wyrazie zaskoczenia. Zaciągnął się jeszcze raz, zanim się odezwał.
- Co masz na myśli?
- Mam na myśli czy to było okropne kogoś zabić czy skoro to był James to ci się to  podobało? - spytałam. Było to dziwne, głębokie, przypadkowe pytanie, ale moja ciekawość wzięła górę.
- Nie było okropne - powiedział krótko - Rose, jesteś pewna czy chcesz słyszeć to wszy...
-Tak - przerwałam mu - Chcę. Chcę wiedzieć przez co przeszedłeś, co się stało, bo wciąż dokładnie nie wiem. Powiedz mi.

Westchnął zaciągając się papierosem po raz ostatni, po czym zgasił go na ziemi.
- Czy.. czy czułeś się z tym dobrze? - zapytałam delikatnie.
- Tak.- spojrzał na mnie. Gdy moja mina nie wyrażała ani lęku ani zrozumienia, zaczął mówić dalej.- Z odbieraniem życia - nie, ale z odebraniem jego życia nie miałem problemu. Każde uderzenie w niego przypominało mi o bólu, który zadał Emily albo innym dziewczynom czy tobie i nie mogłem przestać. - Patrzył się w dal jakby przypominał sobie te zdarzenia.- Mam nadzieję, że była to dla niego tortura. Mam nadzieję, że go bolało. Powinien spalić się w piekle.

Moje oczy się powiększyły i westchnęłam w lekkim szoku. Odwróciłam się troszkę od niego, aby przez chwilę pomyśleć.
- Rose.- powiedział takim tonem, który mnie od razu uspokoił.- Wiem co sobie myślisz, ale on odebrał mi wszystko. Wiesz jakie okropne rzeczy zrobił Emily i prawie tobie. Również innym dziewczynom i jak to musiało boleć ich rodziny i znajomych. Nie mogłem się powstrzymać i nie cieszyć się, że w końcu dostanie za swoje.

Spojrzał na mnie ponownie, lekko niepewny mojej reakcji.
- W porządku, rozumiem. Również chciałam, żeby był martwy.- Jednak zaniepokoiły mnie detale, o których mówił Harry i to jaką dawały mu przyjemność.

Milczał przez minutę i zastanawiał się nad tym co powiedziałam.
- Dlaczego w ogóle zawracasz sobie swoją piękną główkę takimi sprawami?
- Wydaje mi się, że po prostu musiałam spytać.

Patrzył na mnie jeszcze chwilę po czym odwrócił się i przytulił się do mnie. Jego głowa spoczywała na mojej piersi, ręka obejmowała mnie w pasie.
- Ogrzeję cię - powiedział i wtulił się bardziej we mnie. Było mi ciepło i wygodnie, gdy pokiwałam głową. - No dobrze, a teraz idziemy spać, kochanie.- pocałował mnie w czoło i wrócił do poprzedniej pozycji. Pomimo poważnej rozmowy, którą odbyliśmy zaczynałam spokojnie odpływać w błogi sen.

Harry i ja zasnęliśmy spleceni ze sobą i nie budziliśmy się przez godziny. Jednakże tym razem w naszym śnie przeszkodził nam przenikliwy odgłos policyjnych syren.

                                                                         
No to koniec.

Dziękujemy wam za wszystko, za cierpliwość, za wsparcie. Było to dla nas bardzo cenne doświadczenie i sama przyjemność, dopóki miałyśmy na to czas. Czas oddać pałeczkę komu innemu, a tą osobą jest Aleksandra (@16ciastek)! Gratulujemy! Następnego rozdziału oczekujcie już od niej i z nią się kontaktujcie. Nie umiem się żegnać, więc no... ~Magda