wtorek, 1 grudnia 2015

To nie jest rozdział

Cześć. Chciałam tylko powiedzieć/napisać , że chaotic nie będzie już kontynuowany. SOŁŁŁ SAD ;(

Szkoda, że autorka postanowiła tak, a nie inaczej. Mój styl pisania wam nie odpowiadał (rozumiem) i wiem, że nigdy nie dorównałby on autorce. Trudno, starałam się, ale stwierdziłam, że nic na siłę i najlepiej będzie jak zostanie to tak, jak jest.

Mimo wszystko chciałam wam ogromnie podziękować za to, że tutaj byliście, czytaliście i oczywiście wspieraliście mnie w tłumaczeniu (i pisaniu również) poprzez swoje komentarze.

Nie byłam tu od początku, a kiedy zdążyłam się już przyzwyczaić to nagle cabooom i  koniec! :( Jak ja mam dalej żyć w takiej niewiedzy? To fanfiction i #psychotic tak bardzo wpłynęły na mojej życie, że nie wiem jak to będzie. :(((((
Jest mi bardzo smutno, że ja i w sumie pół świata nie pozna końca historii o Harry'm i Rose. Boże, to brzmi jak ostatnie pożegnanie na pogrzebie rly. Okej, koniec narzekania zanim się rozkręcę. No ale wracając, BARDZO, BARDZO, BARDZO DZIĘKUJĘ <3 *big huuuug*




*PS jeżeli czytacie jakieś ciekawe fanfiction w języku angielskim, a nie ma ono tłumaczenia polskiego, to proszę was bardzo o linki tutaj, bądź na twitterze /@16ciastek.

piątek, 20 listopada 2015

Rozdzial 19

HARRY'S POV

-Harry.. tam ktoś jest. - Usłyszałem stłumiony szept Rose.

Szybko odwróciłem się w jej stronę, próbując coś wypatrzeć. Jednak ciemność, która zdążyła się już na dobre zadomowić, uniemożliwiała mi zobaczenie czegokolwiek.

Słyszałem tylko niewyraźny szelest i dźwięk łamiących się gałęzi. Jedno było pewne, ktoś zbliżał się w naszą stronę.

Nagle zacząłem panikować. Jeśli to gliny, to w przeciągu kilku godzin znajdziemy się w Wickendale. Nie będę w stanie już nic zrobić.

W mojej głowie zaczęły pojawiać się najczarniejsze scenariusze. Ze wszystkiego na świecie najbardziej nie chciałem wrócić do psychiatryka, w którym tak naprawdę nie chcą ci pomóc. Z zewnątrz może to tak wyglądało, ale w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Pacjenci, którymi się "opiekowali" byli im potrzebni tylko do tych popieprzonych eksperymentów. Bóg jeden wie co jeszcze robili za zamkniętymi drzwiami i o czym świat nigdy miał się nie dowiedzieć. Jedyna osoba jaka powinna przebywać w tym całym gównie to pani Hellman. To ona potrzebowała tu najwiekszej pomocy. Jednego byłem pewien, nie wróciłbym do Wickendale, choćbym miał wszystkich pozabijać.

Poczułem uścisk Rose na swoim ramieniu. Nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić jaka była przerażona. Chociaż nie widziałem dokładnie jej twarzy, bylem pewien, że po jej policzkach spływały łzy. Znałem ją na tyle dobrze, by to wiedzieć.

Była już wystarczająco zmęczona od czasu kiedy uciekliśmy z Wickendale. Ciągłe życie w nerwach i stresie, musiało ją wykańczać. Strach, że w każdej chwili mogliśmy zostać złapani nie pozwalał spokojnie żyć. Bałem się, że Rose może tego wkrótce nie wytrzymać.

Czasami miewałem takie chwile, kiedy do mojej głowy wkradały się myśli o tym, że Rose mnie zostawi, że nie będzie chciała tak żyć. To w końcu przeze mnie znajdujemy się w takiej sytuacji. Gdyby mnie nie poznała, jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Nie musiałaby martwić się każdego dnia o to, że kiedyś może zostać złapana. Nie musiałaby obawiać się za każdym razem, gdyby zobaczyła wóz policyjny, nie musiałaby nigdy zmieniać imienia i nazwiska. Miewałem również myśli, w których Rose żałowała, że mnie poznała.

I wtedy przypominałem sobie o chwilach, gdy mówiła, że mnie kocha. Nie wspominając już o naszej wspólnie spędzonej nocy, o tym co razem przeżyliśmy. O tym jak się uśmiechała, kiedy przyglądałem się jej, a ona nie patrzyła. Uwielbiałem obserwować jak się denerwowała, kiedy ją przedrzeźniałem, a jej brwi marszczyły się w gniewie. Albo jak nieświadomie zwilżała językiem swoje wargi, a ja za każdym razem miałem ochotę je pocałować. Wracałem pamięcią do tej nocy, kiedy wyciągnęła mnie na zabawę i tańczyliśmy razem przytuleni do siebie. Uświadomiłem sobie wtedy, że trzymam w ramionach cały swój świat i chcę spędzić z nią resztę życia. Niczego nie mogłem być bardziej pewien. Cieszyłem się wówczas jak prawdziwy szaleniec, chociaż próbowałem to przed nią ukryć. Kochałem ją, kurwa, kochałem ją najbardziej na świecie i zrobiłbym dla niej wszystko.

Hałas robił się coraz wyraźniejszy i głośniejszy. Zdawało się, że znajduje się zaledwie kilka kroków od nas.

Nie byłem gotów na to by zostać złapanym, po tym wszystkim co już przeszedłem. To nie mogło się tak skończyć. Po prostu nie mogło.

Wstałem z ziemi gotowy do walki. Usłyszałem szelest tuż przede mną i rzuciłem się na tę osobę po czym od razu się wycofałem.

Sarna.

Kurwa.

To tylko pierdolona sarna.

Zwierzę od razu się wystraszyło i uciekło, a ja usłyszałem tylko śmiech Rose. Najpierw się zdenerwowałem, bo przez jakieś głupie zwierzę o mało nie narobiłem w gacie, ale gdy Rose nie mogła powstrzymać się od śmiechu, sam ostatecznie się poddałem.
Leżeliśmy na ziemi i śmialiśmy się tak długo, że nawet nie zorientowałem się, kiedy policja zniknęła z pod domu Frankie'go.

-Musimy iść. - Powiedziałem do Rose.

Przytaknęła, a ja podałem jej rękę, pomagając wstać. Otrzepała swoje ubranie z brudu i po chwili ruszyliśmy w stronę domu.

To była jedna z najdłuższych podróży w moim życiu, chociaż trwała zaledwie kilka minut.
Moje myśli wirowały wokół przeszłości, której wolałem unikać jak ognia, ale ona wciąż do mnie wracała i wracała. Stykałem się z nią na każdym kroku. Tego nie dało się zatrzymać.

-Harry czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos Rose.
-Co? Przepraszam, zamyśliłem się.
-Widzę. Pytałam jaki on jest?
-Kto?
-Aghh.. Frankie. - Odparła poirytowana.
-Jest.. miły.
-I to tyle?
-Tak.


Stojąc przed drzwiami Frankie'go zastanawiałem się co takiego mu powiem. Czy lepiej wyznać prawdę od początku do końca, czy może zmyślić coś, do czego byłby bardziej przekonany.

To, że Rose była przy mnie, oczywiście cieszyło mnie , ale bałem się, że pewne tajemnice mogą wyjść na jaw. Nie chciałem tego. Wolałbym, aby niektóre fakty pozostały tam, gdzie ich miejsce, daleko w przeszłości.

Spojrzałem na Rose, która posłała mi dodający otuchy uśmiech i zapukałem lekko do drzwi.
Nikt nie otwierał.
Jeszcze jest szansa, żeby się wycofać.

-Może nie słyszą. Zapukaj jeszcze raz. - Powiedziała Rose, zanim zdążyłem podjąć jakiekolwiek kroki.

Moja dłoń już miała stykać się z drzwiami, kiedy te nagle się otworzyły.

-Harry?! - Głos mojego starego przyjaciela nieco zmienił się od czasu, gdy widziałem go po raz ostatni.

W jego oczach zobaczyłem coś dziwnego. To wyglądało jak.. ulga? Mimo, że wyglądał na szczęśliwego, czułem, że coś wisi w powietrzu.

-A to jest? - Zapytał, wskazując na Rose.
-Ehm.. Rose. Jestem Rose. - Przedstawiła się, niepewna czy użyć prawdziwego imienia i uścisnęła jego dłoń.
-Harry? Witaj.

Dana wychodziła właśnie z kuchni, kierując się w naszą stronę. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech, ale mimo to wymieniła nerwowo szybkie spojrzenie ze swoim mężem. Wyglądała teraz zupełnie inaczej niż ją zapamiętałem. Miała dłuższe włosy, inną cerę i.. była w ciąży. Za jej nogami chował się mały chłopiec. Zapamiętałem go, jak leżał jeszcze w kołysce i ciągle płakał.
To wszystko uświadomiło mi, jak wiele czasu już zmarnowałem. Jak bardzo spieprzyłem swoje życie. Gdyby nie Rose, pewnie robiłbym to dalej.

-Frankie, musimy porozmawiać. - Zwróciłem się do niego. - Na osobności. - Spojrzałem na Rose, która miała zdezorientowany wyraz twarzy, a jej cera znacząco zbladła.
-Najpierw zjecie kolację, Dana właśnie ją przyrządziła. Na pewno jesteście głodni.

Zgodziłem się, głównie ze względu na to, że nawet nie pamiętałem kiedy po raz ostatni miałem w ustach normalny posiłek. Weszliśmy do kuchni, a ja od razu zająłem miejsce przy Rose. Dana podała do stołu jedzenie, a oczy Rose od razu rozszerzyły się na ten widok. Ja też musiałem powstrzymywać się od tego, by nie rzucić się na jedzenie, jak wygłodniały bezdomny. Ale czy właśnie nim nie byłem?

Po kolacji wykorzystałem moment, gdy Rose bawiła się z małym chłopcem i ponownie poprosiłem Frankie'go o rozmowę.

ROSE'S POV

Mały Timmy był przesłodki i świetnie bawiłam się w towarzystwie jego i jego mamy. Dobrze było oderwać się od chwilowych problemów i po prostu pobawić się z małym chłopcem, który zarażał swoim uśmiechem wszystkich wokół. Świat z perspektywy dzieci był taki radosny i nieskomplikowany.

Wszystko było w porządku, dopóki nie zauważyłam jak Harry wstaje od stołu ze swoim przyjacielem i wychodzą do innego pomieszczenia.

 Dlaczego nie chciał bym słyszała ich rozmowę? Czy on coś przede mną ukrywał? Nie ufał mi?
-Nie martw się. To mężczyźni. Oni tacy są. - Dana próbowała przywrócić mnie do rzeczywistości. Byłam jej wdzięczna za to, że próbowała odwieść mnie od zmartwień.


Uśmiechnęłam się.
Była naprawdę miłą kobietą. W dodatku była w ciąży i wyglądała na szczęśliwą. Patrząc na nią, zastanawiałam się jak będzie wyglądało moje życie. Moja przyszłość z Harry'm. Czy on w ogóle chce wiązać ze mną przyszłość? Z drugiej strony czy jeżeli by nie chciał, to proponowałby mi małżeństwo? Dlaczego więc mi nie ufał?

Musiałam natychmiast przerwać tę falę gromadzących się pytań w mojej głowie.

-Mogę skorzystać z łazienki? - Zapytałam Danę.
-Jasne. Prosto i na lewo. - Poinstruowała mnie po czym wróciła swoim zainteresowaniem do synka.
Szłam korytarzem do łazienki, kiedy nagle przy drzwiach po drugiej stronie usłyszałam dwa męskie głosy. Harry i Frankie rozmawiali stłumionym głosem, tak jakby obawiali się, że ktoś ich usłyszy.
Wiem, że nie powinnam podsłuchiwać, ale zanim zdążyłam się nad tym zastanowić moje ucho już było przystawione do drzwi.

-Nie wracajmy do tego. - Harry brzmiał na poirytowanego.
-Czy ona wie?
Kto? I o czym wie?
-Nie. I chcę żeby tak zostało. - Odparł.
O co tu do cholery chodzi?
-Harry, powinieneś jej o tym powiedzieć. 
-Wiem. Ale jeszcze nie teraz. Nie jest na to gotowa. - Harry odparł stanowczo.

Chciałam tam wejść i od razu wypytać go o to, co właśnie usłyszałam, ale kiedy dotarł do mnie dźwięk odsuwanych krzeseł, sygnalizujący, że zaraz opuszczą pomieszczenie, szybko otworzyłam drzwi łazienki i weszłam do środka.

Jedno było pewne. Harry coś przede mną ukrywał, a ja musiałam dowiedzieć się co to było.
                                                                            
I jak? :) 




piątek, 13 listopada 2015

Rozdział 18

HARRY'S POV

Cholera. Od zawsze wiedziałem, że jestem pierdolonym psychopatą, ale zabicie tego policjanta na oczach Rose, sprawiło, że czuję się jeszcze gorzej. Gdybym tylko miał inną możliwość, nie zrobiłbym tego. To co zobaczyłem w jej oczach, zaraz po tym jak go zabiłem, nie wiem co to było, strach? Chociaż próbowała to ukrywać, wiedziałem to. Wiedziałem, że ją kurwa przeraziłem. Mimo tego, że mnie kochała, bała się mnie, byłem tego pewien. Ale już nie mogłem tego odkręcić. Pozostało mi tylko udowodnić jej, że się myli.

Nie miałem pojęcia gdzie jesteśmy. Wszystko dookoła wydawało mi się takie samo. Biegliśmy już kilka godzin, a wokół zaczęło robić się ciemno. Miałem wrażenie, że kręcimy się w kółko, albo może po prostu zaczynałem wariować. Dlatego odetchnąłem z ulgą, kiedy powoli zbliżaliśmy się do krawędzi lasu. Miałem  nadzieję, że znajdowaliśmy się we właściwym miejscu.
 
Frankie był moim jedynym przyjacielem, jakiego  kurwa kiedykolwiek miałem. Nawet, kiedy się pokłóciliśmy wiedziałem, że zawsze mogę na niego liczyć. Ale mimo tego, że kiedyś dobrze się dogadywaliśmy, nie mogłem być całkowicie pewien, że będzie chciał nam pomóc. Nie widziałem się z nim od śmierci Emily. Byłem wtedy tak kurewsko przygnębiony, że zapomniałem o całym świecie. Nic nie miało wtedy dla mnie znaczenia. Gdybym był na jego miejscu, nie byłbym do końca przekonany do tego, by pomagać dwójce zbiegów, zwłaszcza, że ma na utrzymaniu rodzinę. To mogłoby go narazić na duże niebezpieczeństwo. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że się nad nami zlituje.

Przez większość drogi Rose była nadzwyczajnie milcząca. Martwiło mnie to.

-Rose. - Zatrzymałem się na chwilę i złapałem jej dłoń.

Nie odezwała się.

-Rose, spójrz na mnie.

Jej wzrok spotkał się z moim. Miała smutny wyraz twarzy, a ja poczułem jak moje serce upada na podłogę.

-Wiem, że zabijanie tego faceta nie było dobrym wyborem. I wiem, że cholernie cię przeraziłem, ale musisz zrozumieć, że nie było innego wyjścia.

Wiatr rozwiał jej włosy, które niesfornie ślizgały się po jej twarzy. Ująłem kosmyki i założyłem jej za ucho.

-Rozumiem. - Powiedziała, uciekając wzrokiem.
-Nie, Rose. Nie zbywaj mnie tylko dlatego, że nie wiesz co powiedzieć.
-Nie zbywam cię.

Chwyciłem jej podbródek i uniosłem go w górę, zmuszając by na mnie spojrzała.

-Mam świadomość tego, że bardzo cię przeraziłem. Kurwa, przestraszyłem się nawet samego siebie. Zajebiście mocno cię kocham Rose i nie chcę cię stracić.

Przyciągnąłem ją do siebie i uścisnąłem. Czułem jak jej serce mocno uderza. Miałem wrażenie, że zaraz wyskoczy jej z piersi. Nie wiedziałem tylko jaki był tego powód.

-Rozumiem, Harry, naprawdę. Wszystko w porządku.

I choć wiedziałem, że wcale nie wierzyła w to, co mówi i była zupełnie innego zdania, zmusiłem się by uwierzyć, że jej słowa są prawdziwe.

-Kocham cię, Rose. - Wyszeptałem, przytulając ją mocniej.
-Kocham cię, Harry.

Kurwa, kochałem ją najbardziej na świecie. Dotąd nie wiedziałem, że można kochać kogoś tak bardzo. I mimo tego, że była dla mnie najważniejszą osobą na świecie, nie mogłem być pewien, czy rzeczywiście była przy mnie  bezpieczna.

Zbliżaliśmy się już do krańca lasu, a na horyzoncie było widać dom Frankie'go. Już prawie mieliśmy się cieszyć, że przez jakiś czas te pierdolone drzewa, na których widok dosłownie mnie mdliło, znikną nam z oczu, dopóki czegoś nie spostrzegłem.

Policyjny wóz.

Kurwa.

-Rose, połóż się. - Szepnąłem.
-Co?
-Połóż się! - Powiedziałem nieco głośniej, ciągnąc ją za ramię i zmuszając by położyła się na ziemi.

Miała zdezorientowany wyraz twarzy.

Kurwa. Nie przewidywałem tego.
Co tu do chuja robi policja?! Czy to ma coś wspólnego z nami? Przecież nikt nie wiedział nic o Frankie'im. Jak się dowiedzieli?

Cholera. Mój jedyny plan, który zdołałem wymyślić, właśnie poszedł się jebać.

Miałem nadzieję, że nas nie zauważyli. I w duchu dziękowałem Bogu, że słońce już zachodziło. Mogliśmy przynajmniej ukryć się w cieniu.
Ci pieprzeni detektywi sprawdzili pewnie każdy możliwy kąt. Musieli być cholernie dobrzy, skoro trafili także tutaj.

-Harry co się dzieje? Dlaczego leżymy? - Rose zapytała, stłumionym głosem.
-Spójrz. Tylko ostrożnie.

Pozwoliłem jej trochę się wychylić.

-O cholera. - Wyszeptała, a na jej twarzy malowało się przerażenie.

Nagle tysiące myśli napływało do mojej głowy i musiałem się opanować by nie strzelił mi do głowy jakiś głupi pomysł. Tego by nam jeszcze brakowało, gdybym wpędził nas w jeszcze większe kłopoty.

Na tę chwilę kompletnie nie wiedziałem co robić. Jedynym sensownym pomysłem wydawało się przeczekać aż sobie pojadą. Ale co dalej? Powoli zaczynałem panikować. Od dłuższego czasu nie potrafiłem wymyślić nic sensownego. Próbowałem ukrywać to przed Rose, ale naprawdę mój zasób pomysłów zaczął się wyczerpywać.

Leżeliśmy ukryci przez jakiś czas. Nawet nie potrafiłem określić ile mniej więcej to trwało. Podniosłem się lekko, by ocenić sytuację. Nadal tam byli. Byłem ciekaw jak długo jeszcze zajmie im to węszenie.

W głębi rzeczy mogłem się mylić. Tu wcale nie musiało chodzić o nas. W okolicy popełniono morderstwo. Gliny mogły tylko zbierać potrzebne im informacje i wypytywać o te inne gówniane rzeczy, które i tak nigdy nie pomagają im w śledztwie. Modliłem się, aby tak było.

Postanowiłem, że poczekamy ukryci w lesie dopóki policja nie odjedzie. Potem szybko przemkniemy do domu mojego starego przyjaciela i jakimś kurwa sposobem przekonam go, aby nam pomógł. Chodziło tylko o załatwienie fałszywych paszportów. Nic więcej. Dzięki temu moglibyśmy w końcu uciec. Gdziekolwiek, byle tylko z dala od tego miejsca.


ROSE'S POV

Byliśmy z Harry'm w coraz większych kłopotach i wyglądało na to, że szczęście przestało nam dopisywać. Oczywiście, nie żałowałam tego, że uciekliśmy z Wickendale, ale jeśli nie wymyślimy jakiegoś konkretnego planu, to nasze marzenie o wspólnym, szczęśliwym życiu mogą się rozpaść na kawałki.

Widok wozu policyjnego przed domem przyjaciela Harry'ego doszczętnie mnie przeraził. Ten dzień wydawał się kompletną porażką. Zbyt długo wszystko uchodziło nam na sucho. Zaczynałam obawiać się, że może nam się nie udać, że w końcu nas złapią i z powrotem trafimy do Wickendale. Mimo wszystko wiedziałam, że Harry nas z tego wyciągnie. Wierzyłam w to z całego serca.

Byliśmy schowani w lesie już od dłuższego czasu, a policja nadal się tam znajdowała. Harry powiedział, że poczekamy tu dopóki sobie nie pojadą. Ufałam mu. Byłam pewna, że ma jakiś plan.

Słońce dawno zaszło i było już całkiem ciemno. Leżąc na ziemi obserwowałam Harry'ego i to jak się nad czymś skupiał. Uwielbiałam patrzeć jak na jego czole pojawiała się charakterystyczna zmarszczka, oznaczająca, że się nad czymś zastanawiał.

Nagle usłyszałam jakiś szelest niedaleko nas. Nic nie mogłam zobaczyć, ani nic wypatrzeć przez panującą wokół ciemność. Moje ciało zaczęło panikować, a mięśnie odruchowo się napięły. Dźwięk łamiących się gałęzi sygnalizował, że ktoś się do nas zbliża.

-Harry.. tam ktoś jest. - Wyszeptałam, a mój puls znacząco przyspieszył.

                                                               
Hejka :) Jest to już rozdział całkowicie pisany przeze mnie. (za zgodą autorki) Jak go oceniacie?
Mam nadzieję, że niewiele różni się od poprzednich. :)

Btw dzisiaj premiera Made In The A.M. fuakhavnlas <3 umieram dosłownie. Hey Angel to życie. Przepraszam, że nie na temat, ale nie mam z kim fangirlować.










wtorek, 3 listopada 2015

Rozdział 17

ROSE'S POV

Jedyne co tylko mogłam usłyszeć to przeszywające dzwonienie w moich uszach, które blokowało wszystkie inne dźwięki. Przez moment zapomniałam o ostrej eksplozji, która mną wstrząsnęła. Miałam zamknięte oczy, w ogóle nie zdając sobie z tego sprawy. Nie mogłam uwierzyć w to, co się właśnie stało, dopóki ich nie otworzyłam. Czułam się, jak w chwilowym transie. Nie wiedziałam kiedy wróciła mi świadomość, ale czułam tylko, jak moje palce kurczowo ściskają koszulkę Harry'ego.

Powoli, nie miałam pojęcia, czy trwało to minuty, czy sekundy, ale wszystko zaczęło do mnie docierać. Harry zastrzelił policjanta. Przyciągnął mnie do siebie, nie chcąc bym była świadkiem nieprzemyślanego morderstwa, ale nie potrafiłam odwrócić wzroku.

Poczułam jak jego ramię powoli zaczyna się poruszać. Gorące łzy spływały po moich policzkach, nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Byłam w szoku. Bałam się. Nie miałam pojęcia, co teraz robić. Odsunęłam się od Harry'ego i spojrzałam na jego twarz. Definitywnie mogłam stwierdzić, że on również był w szoku, kiedy przyglądał się mężczyźnie leżącemu na ziemi. Podążyłam za jego wzrokiem i zobaczyłam krew.. mnóstwo krwi.

-Rose... - Powiedział szybko, nawet na mnie nie spoglądając. - Musimy uciekać. Teraz.

Nawet nie poczułam, jak się ode mnie odsunął i zaczął podążać w kierunku wyjścia.

-No dalej Rose, nie patrz na niego!

Potrząsnęłam głową. To nie mogło się naprawdę wydarzyć. Nie mogłam złożyć tego wszystkiego w logiczną całość. Nie mogłam być nawet pewna, czy będę w stanie się poruszyć. Moje ciało jednak zaczęło się powoli oddalać. Moje roztrzęsione dłonie zaczęły pośpiesznie zwijać prześcieradło, na którym leżeliśmy oboje zeszłej nocy. Kilka godzin temu, wszystko było jeszcze w porządku.

Nie mieliśmy nawet czasu powiedzieć sobie "dzień dobry" zanim sprawy zaczęły się komplikować, ale nigdy nie przypuszczałabym, że ten mężczyzna będzie leżał martwy, na podłodze, zaledwie kilka stóp ode mnie. Wzdrygnęłam się na samą myśl, nie wiedząc jak mam na to zareagować.

Śmierć. Otaczała go kałuża krwi, a wszystko to co ja i Harry mogliśmy zrobić, to spakować się i uciekać. Nigdy nie spodziewałabym się, że ten dzień zacznie się tak okropnie. Do głowy zaczynały mi napływać przeróżne myśli. Ten facet na pewno miał rodzinę, syna, może był czyimś mężem, albo ojcem.

-Dobrze się czujesz? - Harry zapytał, a ja aż podskoczyłam, czując jego dotyk na swoim ramieniu.

Usilnie starałam się zachowywać normalnie, ale to było wręcz niemożliwe. tylko kiwnęłam głową, wciąż patrząc na podłogę. Mogłam poczuć na sobie jego spojrzenie, ale nie chciałam odwracać wzroku.

-Dobrze, więc chodźmy. - Oznajmił. Jego dłonie znalazły się na moich plecach, kierując mnie w stronę wyjścia. Harry stał pomiędzy mną, a martwym policjantem. Poczułam ścisk w gardle, kiedy utkwiłam wzrok w martwych rękach.

-Nie patrz na niego Rose, słyszysz? Chodźmy. - Ponaglał mnie.

Byłam w szoku, ale otrząsnęłam się na tyle, by wyjść na zewnątrz. Rozglądaliśmy się uważnie, upewniając się czy nikt nie był świadkiem tej sytuacji. najpierw szliśmy powoli, stopniowo zwiększając tempo, aż w końcu zaczęliśmy biec. Biegliśmy ile sił w nogach, kierując się w stronę lasu. Tylko tam mogliśmy liczyć na schronienie.

Spojrzałam na jego twarz. Była blada. Zauważyłam znajomą zmarszczkę na jego czole, skupiał się na czymś, ale nie rozpoznałam w nim żadnego poczucia winy, ani strachu. Nic co świadczyłoby o tym, co stało się przed chwilą. Dlaczego nie był w szoku? Przecież ten mężczyzna nie żyje. Pomimo tego, że to Harry nacisnął spust, czułam się winna, bo byłam tam i mu na to pozwoliłam.

Mój oddech stawał się coraz szybszy. Czułam jak moje płuca dosłownie płoną. Nie mogłam pozbyć się tych strasznych obrazów z mojej głowy.

-Harry. - Próbowałam krzyknąć, ale moje słowa zostały przyćmione przez wiejący wiatr.

Powtarzające się sceny wciąż siedziały w moich myślach i nie zapowiadało się, żeby szybko je opuściły. Pistolet, krew, jego dłonie.

-Harry! - Krzyknęłam ponownie, o wiele głośniej niż wcześniej, aż w końcu się odwrócił.
-Zabiłeś go. - Słowa opuściły moje usta, pozwalając mi naprawdę w to uwierzyć. - Ten facet leży tam przez nas. - Starałam się powstrzymywać od płaczu.

Zatrzymałam się, a wiatr rozwiał moje włosy we wszystkie strony, czułam suchość w gardle. On był martwy.

-Rose. - Usłyszałam szept Harry'ego. Bez słowa podbiegł do mnie i objął moje roztrzęsione ciało. - Wiem Skarbie, wiem. - Jego dotyk stał się moim ukojeniem, głaskał moje włosy chcąc choć trochę uwolnić mnie od stresu.

Nie miałam czasu żeby się tym denerwować. Byłam zbyt pochłonięta niepokojem, który wiercił dziurę w moim brzuchu. Nie potrafiłam powstrzymać przebłysków minionych sytuacji,

Przewijających się w mojej głowie. Wciąż nie docierało do mnie jak to się stało. Harry doświadczał przemocy przez całe, swoje życie, już wcześniej kogoś zabił. Ale ze mną było zupełnie inaczej.

-Hej. -Harry odezwał się kilka chwil później, jego dłonie delikatnie pocierały moje policzki. Oparł swoje czoło o moje mówiąc. -Nie mieliśmy innego wyboru. Mogliśmy albo wrócić do instytucji, albo go zastrzelić. Nie było innej opcji. Nie zrobiłaś nic złego.

Pomimo tego, co mówił, czułam, że zrobiłam coś złego. Jego oczy wpatrywały się w moje, pogłębiając swój szmaragdowy odcień. To spojrzenie błagało mnie o zrozumienie.
-Rozumiesz? - Zapytał delikatnie.

-Nienawidzę tego robić, Rose, ale naprawdę musimy się zbierać. Ktoś na pewno usłyszał.. zamieszanie. - Zauważyłam, że starał się unikać używania takich słów jak strzelanina, czy morderstwo.
Przytaknęłam i otarłam łzy z moich policzków.

-Masz rację, powinniśmy stąd iść. - Zgodziłam się.

Harry złożył pocałunek na moim czole, zanim zaczęliśmy ponownie uciekać.

To wszystko działo się zbyt szybko. Harry zastrzelił policjanta, a ja przeraziłam się tak bardzo, że utraciłam pewną część siebie. A już kilka minut później oboje znowu uciekamy. Dlaczego ciągle o tym wspominam? Wiedziałam, że Harry był niebezpieczny i że zabił James'a, myślałam o tym wcześniej. Ale teraz było inaczej. Starałam się to zrozumieć, ale mimo wszystko, gdzieś w głębi siebie czułam cień niepokoju. Ten facet nie był James'em. Był zupełnie niewinny. Nie zrobił nic, czym zasłużył sobie na śmierć. W dodatku prawdopodobnie miał rodzinę. To całkiem zmienia postać rzeczy. Nie ważne kim jesteś, odbieranie komuś życia, szczególnie komuś niewinnemu, nie jest w porządku. Skąd miałam mieć pewność, że nie zrobi tego kolejny raz?

Odłożyłam tę myśl na później. Rozmyślanie o tym teraz nie miało żadnego znaczenia. Może Harry po prostu tłumił w sobie emocje. Może tylko był zbyt zajęty ucieczką i koncentrował się na tym za mocno.

Potrząsnęłam głową, pozbywając się wszystkich absurdalnych myśli. Nie mogłam wciąż tego rozpamiętywać. Harry miał rację, teraz powinniśmy skupić się tylko i wyłącznie na ucieczce. Postanowiłam pozbyć się wszystkich myśli i skupić się tylko na swoich krokach.

Łatwiej było powiedzieć, niż zrobić. Oboje staraliśmy się utrzymywać  stabilny oddech i powstrzymać się od rozmów. Nic jednak nie było wstanie mnie rozpraszać tak bardzo, jak okupujące moją głowę myśli.

Chciałam trzymać się myślami z dala od martwego ciała. Ale nie potrafiłam nad tym zapanować. Czy ktoś natknie się na to ciało? Ile to będzie trwało? Godziny? Dni? A co jeśli ktoś rzeczywiście usłyszał strzały i zadzwonił po gliny? Policja mogła być już w drodze.
Dręczyłam się z tym zbyt długo. Moje kroki stawały się coraz cięższe, a zmęczenie dawało się we znaki. Biegliśmy już kilka godzin, wydając z siebie głośne dyszenie. Nie miałam pojęcia gdzie jesteśmy. I nie sądziłam, że Harry również to wiedział. Musieliśmy jak najszybciej oddalić się od miejsca, gdzie spędziliśmy razem ostatnią noc.

Słońce jeszcze znajdowało się na niebie, ale nie wiem ile czasu już biegliśmy. Mogłam tylko przypuszczać, że było około piętnastej. Albo trochę później. Nagle Harry zatrzymał się i osunął w dół.

-Czekaj. - Oznajmił, dając mi jednocześnie znak, bym do niego podeszła. Przybliżyłam się do niego, kiedy ściągał plecak ze swoich ramion.
-Nic dzisiaj nie jadłaś.

Przez tą całą sytuację, nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Byłam wyczerpana. Zdecydowanie powinnam coś zjeść, by moje ciało nabrało trochę siły.

Zgodziłam się z nim, starając się uspokoić mój oddech.

-Tam. - Oznajmił, wskazując mi kierunek.

Las, w którym się znajdowaliśmy był niezwykle gęsty. Rozejrzałam się przez chwilę, podziwiając spadające płatki śniegu, napotykając wzrokiem Harry'ego osuwającego się przy jednej z sosen. Sposób w jaki jego kręcone włosy układały się w nieładzie, sprawiał, że wyglądał tak młodo. Zauważył jak mu się przyglądam i uśmiechnął się do mnie, ukazując dołeczki w swoich policzkach. Nikt nigdy nie pomyślałby, że ten słodki mężczyzna, znajdujący się naprzeciwko mnie, był zdolny do tego, by bezwzględnie pozbawić kogoś życia.
Nie miał innego wyboru, przekonywałam samą siebie. Zrobił to tylko dlatego, by nas uratować.

-Chodź. - Ponaglał mnie, bym do niego dołączyła. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, idąc w jego stronę. Zrzuciłam swoją torbę na ziemię, klękając i wyjmując z niej batonik, krakersy i banana. Podeszłam do niego i usiadłam pomiędzy jego nogami.

-Mmm. - Usłyszałam w chwili, gdy się na nim usadowiłam. Oparłam się o jego tors, Chciałam zapomnieć o tym, co wydarzyło się niedawno.

Spuścił na mnie wzrok, a jego spojrzenie spotkało się z moim.

-Wszystko w porządku? - Zapytał troskliwie, szukając obawy w moich oczach.
-Tak, nic mi nie jest. - Odparłam, pochylając się by go pocałować. Jego usta były takie miękkie i delikatne.

Przytuliłam się do niego, a on oparł głowę na moim ramieniu.

-Chciałbym zabrać Cię gdziekolwiek, byś była bezpieczna, gdzieś gdzie nie musielibyśmy się o to wszystko martwić. Zasługujemy na spokój, wiesz o tym prawda?
-Tak.
-Niedługo tak będzie, Rose. Obiecuję. Jesteśmy w pobliżu farmy, gdzie kiedyś pracowałem. Schronimy się tam przed policją i panią Hellman i przekonamy mojego starego przyjaciela do tego, by załatwił nam fałszywe paszporty. Musi nam się udać. - Wypowiadał słowa raz za razem, rozmyślając o ucieczce.
-Wiem, że nam się uda. - Powiedziałam. - Zwialiśmy z Wickendale i podążaliśmy setki mil bez żadnej wpadki. To prawdziwy rekord.

Harry tylko się uśmiechnął, a ten widok sprawiał, że byłam szczęśliwa.

Ale w głębi duszy nie byłam co do tego przekonana. Wydarzenia z dzisiejszego poranka wydawały się zniknąć, ale mimo wszystko coś jednak mnie dręczyło.

-Rose, zwróciłaś uwagę na to co mówił ten policjant? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos Harry'ego.
-Co takiego?
-Morderstwo. Powiedział, że ktoś zginął w tym mieście tej samej nocy. I wydaje mi się, że słyszałem coś takiego, również poprzednim razem, gdy byliśmy w mieście. Nie sądzisz, że to trochę dziwne?

Harry przyglądał mi się przez moment.

-Chociaż z drugiej strony, może ci ludzie po prostu przypadkowo zginęli w tym samym czasie. To mógł być zwykły zbieg okoliczności. Najważniejsze, że nam nic się nie stało.

Przytaknęłam. Pragnęłam za wszelką cenę pozbyć się tych myśli, które za sprawą Harry'ego dotarły do moje głowy, ale to było dla mnie za trudne.

Wtedy Harry znowu na mnie spojrzał, zakładając mi niesforne kosmyki włosów za ucho.

-Hej, nie przejmuj się tym. Masz wystarczająco dużo na głowie, nie potrzebujesz myśleć jeszcze o tym.

Jego błagalne spojrzenie dowodziło, że żałował, że mi o tym powiedział.
Przytaknęłam, opierając ponownie głowę na jego ramieniu. Musiałam natychmiast zaprzestać o tym myśleć. Inaczej będzie mnie to dręczyło i torturowało mnie od środka.

Po paru minutach, które poświęciliśmy na jedzenie, Harry podszedł do swojej torby i wyciągnął z niej papierosy. Włożył jednego pomiędzy usta i zaczął czegoś szukać.

-Gdzie do kurwy nędzy jest moja zapalniczka? - Klął, a jego papieros zabawnie tańczył pomiędzy jego ustami. Wyrzucił na ziemię wszystkie rzeczy, ale niczego nie znalazł.

-Może sprawdzić w swojej Skarbie? - Spytał, jednocześnie przeszukując swoje kieszenie.
-Jasne. - Przeszukałam swoją torbę, ale również niczego nie znalazłam.
-Nie wyrzuciłeś jej?
-Nie.

Rozejrzałam się dookoła, by sprawdzić czy nie leży na ziemi.

-Wiesz co? - Powiedział. - Musiała mi wypaść. Kurwa.
-Jesteś pewien? - Zapytałam.
-Tak. Kurwa mać. Jak będę teraz palił?

Zaśmiałam się, nie wiedząc co odpowiedzieć. Obawiałam się, że zgubienie zapalniczki, było ostatnie na naszej liście problemów.



KELSEY'S POV

Rose i Harry uciekli, tak jak każdy przypuszczał. To było powodem kompletnego zamieszania, przez które pani Hellman wariowała. Ochroniarze byli uważniejsi, a ja i Lori martwiłyśmy się jak nigdy wcześniej. Miałyśmy znaczny udział w ich ucieczce, a policjanci byli bardzo dociekliwi, jakby wszystkiego się domyślali.

Jednak Lori i ja trzymałyśmy się twardo. Ta sytuacja sprawiła, że trochę się do siebie zbliżyłyśmy. Miałyśmy alibi i wymyśloną wspólnie historyjkę, którą im sprzedałyśmy. Nie miałam jednak pewności czy to wszystko było wystarczająco wiarygodne. Niepewność powodowała, że zaczynałam się obawiać. Bardziej jednak martwiłam się o Rose. Prawda jest taka, że nigdy nie ufałam, ani nie lubiłam Harry'ego. Miałam nadzieję, że była bezpieczna. Wiedziałam, że ją kocha i modliłam się w duchu, żeby ją chronił.

Przypuszczam, że pani Hellman w końcu uświadomiła sobie, że jej uciekinierzy najprawdopodobniej żyją. Nie potrafiła tego jednak zaakceptować i to doprowadzało ją do furii. Wszyscy wiedzieliśmy, że nie odpuści dopóki ich nie odnajdzie. Wielkie grono poszukiwaczy zostało zorganizowane by ich znaleźć,a ja codziennie przed snem modliłam się o losy Rose i Harry'ego.
Niech Bóg ma ich w opiece -będą tego potrzebować.

                                                                                 
Hej :)
Ci którzy śledzą angielską wersję na wattpadzie pewnie już o tym wiedzą. Otóż autorka postanowiła zakończyć swoją pracę na tym właśnie etapie. (Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak mi z tego powodu smutno i prawie płaczę pisząc to)
Jak tak można? Nie mogę żyć z niewiedzą jak to się wszystko dalej potoczy.
Więc w takim razie mam propozycję. Mogłabym postarać się samodzielnie kontynuować tą historię (oczywiście za zgodą autorki) jeśli tego chcecie. Napiszcie mi w komentarzu czy podoba wam się ten pomysł, czy lepiej zakończyć tą historię i pozostać w niepewności do końca życia :( (tak wiem, za bardzo dramatyzuję, ale tak bardzo się zżyłam z tym opowiadaniem, że po prostu nie mogę inaczej)
No więc decyzję o kontynuacji tego fanfiction pozostawiam do waszej dyspozycji :)
No i oczywiście napiszcie mi jak wam się podobał ten rozdział :)




piątek, 23 października 2015

Rozdział 16

GRANT'S POV

Minęły trzy dni odkąd przydzielono mi tę sprawę. Przeszukaliśmy każdy, najmniejszy cal wokół instytucji Wickendale. Nie udało się jednak odnaleźć ani jednego śladu świadczącego o ich obecności.
Moja załoga, cały czas była zajęta przesłuchiwaniem pacjentów i pracowników w sprawie naszych zbiegów. Niestety nie otrzymaliśmy żadnej, istotnej informacji, dotyczącej ich prawdopodobnego miejsca pobytu.

Dowodów należało szukać gdzieś indziej, z pewnością w innych miastach. Nie było ich nigdzie w pobliżu. Byłem prawie pewien, że pacjenci uciekli bardzo daleko, może nawet do innego kraju, ale pani Hellman wciąż nalegała. Nadszedł odpowiedni czas, by podjąć duży krok i ruszyć z tą sprawą do przodu. Musiałem wytropić przestępców i schwytać ich zanim słuch po nich doszczętnie zaginie.

Trudniejsze od schwytania ich było tylko powiedzenie o tym pani Hellman.

Była zbyt wymagająca i przejęta tą sprawą, chciała znać każdy, najmniejszy detal. Jedyne co teraz się dla niej liczyło, to polowanie na zbiegów. Nie było jej w swoim biurze, kiedy przyszedłem.

-Przepraszam, gdzie jest pani Hellman? - Zapytałem jednego z młodych strażników, pilnujących korytarza.
-Myślę, że wyszła do łazienki, proszę pana. - Powiedział. Podziękowałem mu i odszedłem. W tamtym momencie ujrzałem ją w rogu korytarza.

Odwróciłem się i podbiegłem do niej. Potknęła się lekko i spojrzała na mnie poirytowana.

-Grant. - Przywitała mnie, jak zwykle niezbyt przyjaznym tonem.
-Pani Hellman, właśnie pani szukałem.
-Teraz? - Zapytała swoim monotonnym głosem, widocznie znudzona konwersacją.
-Tak, mam pani coś do powiedzenia.

Spojrzała na mnie wyczekująco, ale nadal obojętnie.

-Prowadzimy tę sprawę od kilku dniu, szukając jakichkolwiek śladów, które mogliby zostawić, ale nadal nic nie mamy.

-Więc szukajcie dokładniej. - Domagała się. Nie zdążyłem nawet dokończyć swojej wypowiedzi, a ona już wtrącała mi się w zdanie. - Kierowca, odnaleźliście go? Oczywiście, że nie.

-Linda. - Zacząłem, używając po raz pierwszy jej imienia. Wiedziałem też, jak bardzo tego nie lubi. -Nie będę się z tobą kłócić. Rozumiem, że to twoja instytucja, ale to ja zajmuję się tą sprawą.

Nie odebrała tego, tak jak chciałem, albo po prostu tego nie pokazywała. Musiałem szybko ruszyć z tą sprawą naprzód. Ona nienawidziła mieć czegokolwiek poza kontrolą, nienawidziła pokazywać lęku, zmartwienia, a tym bardziej słabości.

-O jakiej decyzji mówisz? - Zapytała.

Spojrzałem jej w oczy.

-Ujawnijmy tę informację reporterom, gazetom, audycjom radiowym. Troje uciekinierów żyje i uciekło. Miejmy nadzieję, że jeśli przeszukamy miasto, nie będą na wolności zbyt długo.


ROSE'S POV

Harry zerwał się natychmiast, kiedy tylko otworzył oczy. Alarm ostrzegawczy przeszedł przez całe moje ciało. Jego wzrok wlepiał się nieruchomo w ścianę obok nas.

Kroki.

Miałam głęboką nadzieję, że to tylko część mojego snu. Często miewałam koszmary, ale tym razem był on prawdziwy. Harry też to słyszał.

Usiadłam szybko, a spojrzenie Harry'ego przywróciło mnie do rzeczywistości. Wbił we mnie wzrok i położył palec na swoich ustach, dając mi znak, abym była cicho. Jego oczy nie wyglądały na przerażone, były tylko trochę zaniepokojone.

Widok jego odwagi pomagał mi w opanowaniu emocji. Może w ogóle nie było powodu do niepokoju. To mógł być jakiś bezdomny, albo dzieci. Harry na pewno, bez problemu ich wygoni, a my nie będziemy czuć się zagrożeni.

Nagle Harry odwrócił się i przeszukiwał torbę, po chwili wyjmując z niej broń. Na początku się zmartwiłam, ale przypomniałam sobie, że ostatniej nocy zrobił tak samo. Używał jej tylko jako zabezpieczenia. Na pewno nie będzie potrzeby do otwierania ognia. Wsunął pistolet pod swoje ubranie, tak by był ukryty, ale łatwo dostępny w razie potrzeby.

Odgłosy docierały do nas coraz bardziej. Kroki były nieco ciężkie, pewne i powolne. Jakby ktoś zwyczajnie przechadzał się po budynku.

Harry i ja byliśmy ogromnie spięci i nerwowi. Nasze ciała znieruchomiały, nie wydając z siebie żadnego odgłosu. Oczekiwanie było w prawdzie nieznośne, ale to co miało nastąpić za chwilę, było jeszcze gorsze.

Buty mężczyzny kroczyły do nas zza rogu. Powoli na niego spojrzałam, mój puls przyspieszał z każdą koleją sekundą. Miał na sobie ciemne spodnie, służbowy mundur  z oznaczeniami wyrytymi na ramieniu. Takie same oznaczenia znajdowały się również na jego czapce. Jego ręce spoczywały na pasku, do którego przyczepione było łoki-toki, broń i Bóg jeden wie, co jeszcze.

Był policjantem.

Cholera. Moje serce opadało na dno i wznosiło się prosto do mojego gardła. Mój oddech znacznie przyspieszył, ale szybko zacisnęłam usta, by go stłumić. Jest dobrze, powiedziałam sobie w duchu. To nic takiego.

Może to głupie, ale dziękowałam Bogu, za to, że zdecydowaliśmy się włożyć na siebie ubrania ostatniej nocy.

Harry nie wydawał się speszony.
-Witam.. oficerze. - Powiedział. Jego głos był chwiejny, a wzrok wędrował zupełnie gdzieś indziej. Był zdenerwowany. Nie było to jednak coś w rodzaju "Jestem jednym z najbardziej poszukiwanych zbiegów w całej Anglii" brzmiało to bardziej jak " Jestem głupim nastolatkiem, który włamał się do opuszczonego budynku".

-Dzień dobry. - Policjant odpowiedział, a w jego głosie nie było nawet cienia uprzejmości. -A wy to..?
-William. William Harris. - Powiedział Harry.

-Mary Baker. - Oznajmiłam, nieśmiało uśmiechając się do mężczyzny w mundurze.

-Więc, Marry i William, domyślam się, że nie jesteście właścicielami tego budynku.

-Nie. - Odpowiedział Harry, lekko i nerwowo się uśmiechając. Szybko przystąpił do pakowania naszych rzeczy. - Przepraszamy, już się stąd wynosimy.

-Nie tak szybko. - Przerwał, wywołując we mnie ogromny strach.
Harry się zatrzymał, a ja poczułam jak moje serce wyrywa się z piersi. Jeśli nas rozpozna, nie będziemy mogli nic zrobić. Trafimy z powrotem do Wickendale.

-Wkroczyliście na prywatną posiadłość. Nawet jeśli jest opuszczona, przypuszczam, że przedsiębiorstwo będzie chciało ją w najbliższym czasie odnowić i sprzedać, a wasza dwójka wytłukła okno. To akt wandalizmu.

Spuściłam wzrok na swoje dłonie, skubiąc paznokcie. Powstrzymywałam się przed spojrzeniem mu w oczy. Poczułam się jak dziecko, które musi wysłuchiwać kazań rodziców. Oficer mierzył wzrokiem pomiędzy mną, a Harry'm, a my tylko czekaliśmy, aż zacznie kontynuować.

-W prawdzie jest to tylko wykroczenie. Myślę, że będę mógł puścić was wolno, tylko pod warunkiem, żeby mi to było ostatni raz.

Głośno odetchnęłam, a naprężone ramiona Harry'ego zostały wyzwolone. Sprawialiśmy wrażenie dwojga zakochanych, pragnących spędzić razem noc, z dala od domu i rodziny. Nie zrobiliśmy nic takiego, prócz wytłuczonej szyby. Jeśli byłabym na jego miejscu, to pewnie bym tak pomyślała.

-Ale nie chcę po raz drugi czegoś takiego widzieć, bo poniesiecie za to konsekwencje. Zrozumiano?

Harry i ja przytaknęliśmy.

-Tak panie władzo. - Odpowiedzieliśmy równocześnie. Harry dodał jeszcze krótkie "Dziękuję".

-Opuście to miejsce i wracajcie do domu.

-Oczywiście, miłego dnia oficerze. - Powiedział Harry, kontynuując chowanie swoich spodni do torby. Policjant przytaknął i odszedł.

Poczułam jak ciężar nieba unosi się z moich ramion. Harry spojrzał na mnie przyjemnie zaskoczony, a  ja wpatrywałam się w nas, wypuszczając z siebie oddech ukojenia.

Nagle odgłos kroków mężczyzny zatrzymał się. Nastąpiła chwilowa cisza, przystanął by pomyśleć. Odruchowo wstrzymałam oddech.

Zaczął cofać się w naszą stronę.

-Możecie powtórzyć jak się nazywacie? - Zapytał. Nie chciałam mu odpowiadać. Dobrze o tym wiedział.

-Will i Marry. - Harry ponownie odpowiedział.

Przyglądał nam się, jego twarz była wyraźnie wprawiona w osłupienie.

-Naprawdę? Bo przemyślałem to i wyglądacie dosyć znajomo.

Harry wzruszył ramionami. Zaczął udawać, że nie ma pojęcia o czym on mówi. Strach, że pojawił się tutaj ponownie, przejął nade mną kontrolę. To nie wyglądało dobrze. Nie wiedziałam co robić.

-Mogę zobaczyć wasze dowody?

Owinęłam się kocem, a Harry rozpiął małą kieszeń w torbie, udając, że czegoś szuka.

-Nie mam przy sobie, przepraszam. -Powiedział, po chwili.
-Ja też nie mam. - Dodałam.

Mężczyzna oparł swoje ręce na biodra i zaczął spoglądać pomiędzy nas. Im dłużej na nas patrzył, tym bardziej moje serce zaczęło przyspieszać. Na pewno nas rozpoznał. Domyślił się, że jesteśmy zbiegami. Wiedział o Harry'm Styles'ie i Rose Winters, z pewnością skojarzył nasze twarze z nazwiskami. Zostaliśmy przyłapani.

Moje ciało nie mogło dopuścić do siebie tej myśli, starałam się zachować spokój. Zżerały mnie nerwy, a do oczu napływał strach, trzęsące się ręce sprawiały, że czułam się jeszcze gorzej. Miałam nadzieję, że Harry nas z tego wyciągnie. Wiem, że za dużo od niego wymagałam, ale jaki wybór mi pozostał? Był taki spokojny i opanowany, kiedy ja miałam problem utrzymaniem swojego ciała na nogach.

-Pojedziecie ze mną na komendę? Nie macie kłopotów, po prostu chcę wam zadać kilka pytań.

Nie, nie, nie, to nie dzieje się na prawdę. Przyprawiało mnie o mdłości.

-Panie władzo, jeśli chodzi o okno, zapłacę.
-Nie, nie chodzi o okno. - Odparł. - Ostatniej nocy, niedaleko stąd, zamordowano kobietę, więc muszę sprawdzić, czy rzeczywiście jesteście tymi, za których się podajecie.

Potrzebowałam chwili na przeanalizowanie tej informacji, a moje zmartwione spojrzenie powędrowało do Harry'ego.

-Zamordowano? - Harry powtórzył jego słowa. Uniósł ręce w niedowierzaniu. - Nikogo nie zabiliśmy. - Mówił spokojnie. Ten pomysł był wręcz absurdalny.

-Wierzę. - Odrzekł, nie potrafiłam stwierdzić, czy jego odpowiedź była sarkastyczna, czy też rzeczywiście tak myślał. - W takim razie nie macie się czego obawiać. To tylko procedury.

-Czy na prawdę konieczne? - Zapytałam, ledwo słyszalnym głosem. Obydwoje spojrzeli się na mnie, jakby zupełnie zapomnieli o moim istnieniu. -Powinnam wrócić do domu, zanim moi rodzice zaczną się niepokoić.

-Trzeba było o tym pomyśleć, zanim się tu włamaliście. - Odpowiedział, ignorując mój argument. - To zajmie tylko chwilę.

Mielimy poważne kłopoty, czułam to. Ten facet nie puści nas, tak łatwo, nie po tym, jak nas rozpoznał.

-Nie może pan zabrać nas do rodziny? - Zapytałam. - Potwierdzą kim jesteśmy.

Nagle Harry spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczyma. Zdawałam sobie sprawę, że nie mamy żadnej rodziny, ale próbowałam grać na zwłokę.

-To mogłoby być prostsze rozwiązanie, gdybyście tylko chcieli współpracować. - Odpowiedział, a jego irytacja rosła.

Znowu spojrzałam na Harry'ego, jego zachowanie było spokojnie, ale szczękę miał mocno zaciśniętą. Na początku nie był do końca przekonany, ale mogłam wyczuć, że napływ myśli szumiał w jego głowie. Żadne z nas się nie poruszyło. Nie miałam pojęcia, jaki jest dalszy plan.

I wtedy przypomniałam sobie o broni, którą Harry miał przy sobie.

-Wasza dwójka musi pójść ze mną. - Usłyszałam głos mężczyzny. Co do cholery mieliśmy zrobić? Jaki mieliśmy sposób, by się go pozbyć? Jak mamy stąd uciec? Nie byliśmy przygotowani na coś takiego.

Pozostawaliśmy w bezruchu, nasze zachowanie stawało się coraz bardziej irytujące.

-Nie zmuszajcie mnie bym tego użył. - Powiedział ostro, wyjmując broń. Cholera.

-Spokojnie. - Odezwał się Harry, rozkładając swoje ręce w celu obrony.

-Nie. Ruszajcie się, obydwoje. - Jego ton był ostry i gorzki. Rozzłościliśmy go. Jeśli będziemy się opierać, możemy tego mocno pożałować.

-Oficerze proszę, przestraszysz ją. - Powiedział Harry. To nie było kłamstwo.

-Nie obchodzi mnie to! - Wrzasnął.

Uświadomiłam sobie, że może on również był przestraszony. Rozpoznał nas, dlatego wyjął broń. Miał prawo do tego, by się wystraszyć. Stał twarzą w twarz ze sławnym, seryjnym mordercą.

-Oboje do mojego wozu, teraz!

Zaczęłam panikować. Mój oddech przyspieszył, a bicie serca zgubiło swój rytm. Byliśmy wolni zaledwie tydzień. Obiecaliśmy sobie z Harry'm, że uciekniemy z Wickendale. Będziemy razem szczęśliwi.Ewentualnie weźmiemy ślub. Kto wie, może kiedyś chcielibyśmy mieć dzieci. Ale teraz, kiedy ten mężczyzna stał naprzeciwko nas, to wszystko wydawało się mało prawdopodobne. Na tę chwilę, nasza przyszłość malowała się za kratami, mocno chroniona i surowo ukarana. Rozdzielą nas i już nigdy nie będę budziła się wraz z zachrypniętym głosem Harry'ego. Nigdy nie będę mogła spojrzeć w jego zielone oczy. Będę bez niego. Sama w Wickendale. Nie potrafiłam wyobrazić sobie niczego gorszego. Prędzej wolałabym umrzeć.

Spojrzałam na Harry'ego, zdesperowana, zmartwiona i przestraszona. Jego oczy nie okazywały żadnych z tych emocji. Były raczej odważne, jak by coś właśnie postanowił. Tak jakby mówił "Uwolnię nas od tego", "Ochronię cię".

Po chwili spostrzegłam, jak jego ręka wędruje pod ubranie.

Nagle moja wizja stała się zaciemniona. To działo się zbyt szybko. Harry położył rękę na mojej głowie i przyciągnął mnie blisko siebie, zakrywając mi oczy. Rozpłakałam się z zaskoczenia, nie widziałam nic oprócz ciemności. Policjant krzyczał, gotowy do strzału. Kiedy głośny huk przeleciał przy moim lewym uchu, nie mogłam usłyszeć nic, prócz szorstkiego, dzwoniącego dźwięku i wtedy uświadomiłam sobie, że Harry wystrzelił pierwszy.
                                                                        
TAADAAMM :D
Szkoda, że nie mogliście zobaczyć moich emocji, kiedy to tłumaczyłam haha :)
Chcę poznać wasze wrażenia.
Jak myślicie co się teraz stanie?

czwartek, 15 października 2015

Rozdział 15


UWAGA! Rozdział zawiera sceny erotyczne przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich. Czytając, robisz to na własną odpowiedzialność bla bla i tak wiem, że przeczytacie zboczuchy. 

HARRY'S POV

-Chcę zrobić coś więcej.

Słowa opuściły jej usta półszeptem, a moje wargi zacisnęły się w cienką linię.

Taka właśnie była moja Rose.

Kurewsko perfekcyjna, a jej słowa tylko to potwierdzały. Była najbardziej uroczą dziewczyną, jaką dane mi było poznać. Troskliwa, zabawna i nieziemsko piękna. Nigdy nie przestawała mnie zaskakiwać, i nic nie mogłem na to poradzić, że zakochiwałem się w niej do granic możliwości.

-Jasne. - Powiedziałem, a moje usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. - Pozwól jednak, że to ja zacznę, skarbie.

Uśmiechnęła się, choć wyglądała na trochę zawstydzoną. Jej policzki nieco się zaróżowiły. Położyła rękę na mojej szyi i przyciągnęła mnie do siebie, zmuszając bym ją pocałował.

Moje dłonie same, odruchowo ściągnęły z niej koszulkę. Dłońmi gładziłem jej ciepłą, delikatną skórę wzdłuż pleców. Złapałem ją za nadgarstki, ściskając je lekko i unosząc nad jej głowę. Jej puls przyspieszył, czułem to, składając pocałunki na szyi. Skomlała i wiła się pode mną. Chciała mnie dotknąć, ale jej na to nie pozwalałem.

Przenosiłem się w dół, rozprzestrzeniając niedbałe pocałunki wzdłuż jej brzucha. Jedną dłonią nadal unieruchomiłem jej ręce, a drugą ująłem jej pierś, ściskając ją lekko. Jej klatka piersiowa unosiła się opadała w szybkim tempie. Moje usta znajdowały się teraz w zagłębieniu pomiędzy jej piersiami. Wycofałem z nich swój język, dmuchając powietrze na pozostawione wcześniej, mokre ślady. Na jej ciele pojawiała się gęsia skórka.

Nagle Rose wydała z siebie cichy jęk, a ja oswobodziłem jej nadgarstki. Jej dłonie natychmiast wplotły się w moje włosy.

-Lubisz to? - Zapytałem, posyłając jej uśmiech. Kochałem jej reakcję na mnie i pragnąłem tego więcej.

-Tak. - Wyszeptała.

Czarny stanik wyglądał niesamowicie na jej jasnej skórze, więc postanowiłem go z niej nie zdejmować, na razie.

Zamknąłem oczy. Dotykałem jej miękkiej skóry, ssając ją i przygryzając.

-Wyglądasz tak pięknie. - Oznajmiłem, pomiędzy pocałunkami.
-Dziękuję.

Jej palce rozluźniły nieco uścisk na moich włosach. Zniżyłem się do jej podbrzusza, gdzie pozostawiałem wilgotne ślady. Szarpnąłem za guzik jej spodni, po czym zsunąłem je z bioder. Oddychała coraz ciężej, reagując na moje pocałunki. Cholernie mnie to podniecało.

Zassałem mocno jej skórę, pozostawiając po sobie zaczerwieniony ślad.

Trzymałem ja za biodra, a ona uniosła je lekko ku górze. Przeniosłem rękę na wewnętrzną stronę uda i kierowałem ją pomiędzy nogi. Odsunąłem tkaninę jej majtek i wsunąłem w nią dwa palce. Zassała głośno powietrze.

-Kurwa, jesteś taka wilgotna, Rose. - Powiedziałem, powoli ściągając z niej bieliznę. Odrzuciłem ją na bok razem z jeansami, żeby nie marnować czasu.

Przycisnąłem moje wargi do jej ust, zaskakując ja odrobinę, na co wzięła głęboki oddech. Poczułem jak moje spodnie robią się coraz ciaśniejsze.

Chwyciłem jej biodra, odwracając ją tak, by znalazła się pode mną. Wisiałem nad nią, podtrzymując rękoma cały ciężar swojego ciała. Rozchyliłem je nogi i przeniosłem się pomiędzy nie. Przywarłem do niej językiem, na co zaskomlała.

Kurwa.

Desperacko chciałem usłyszeć więcej, pragnąłem by krzyczała moje imię, każdej pierdolonej nocy. Mój język poruszał się szybko. Gorący oddech opuścił moje usta, powodując gęsia skórkę na jej udach.

-Harry. - Słyszałem jej jęki.

Uwielbiałem tą reakcję. Prowokowałem ją, by usłyszeć więcej.

-Jest ci dobrze?

Nie była w stanie nic powiedzieć. Otrzymałem odpowiedź w formie delikatnego skomlenia.
Wycofałem na chwilę z niej język i popatrzyłem na nią. Miała niezadowoloną minę. Jej wzrok odnalazł mój. To spojrzenie doprowadzało mnie do wariacji.

-Harry, proszę. - Miała tak bardzo zdesperowany głos.
-Nie, dopóki nie powiesz mi jak dobrze się czujesz.
-Cholernie dobrze. - Wyszeptała. - Proszę, nie przestawaj.

Dobór jej słów i sposób w jaki je wypowiadała, nie pozwalał mi racjonalnie myśleć.
Wróciłem ustami do poprzedniego miejsca. Krążyłem językiem raz wolniej, raz szybciej, męcząc ją coraz bardziej. Ciągnęła mocniej za moje włosy. Wiła się gwałtownie zasysała powietrze.

Przyciągnąłem ją jeszcze bliżej, kontynuując moje tortury. Nie mogłem przestać poruszać językiem, kiedy tak kurewsko seksownie wyginała swoje ciało i zaciskała dłonie na prześcieradle.

-Harry. - Prawie krzyczała, a ja czułem jak jej ciało stopniowo sztywnieje. Nie chciałem, by teraz dochodziła, dlatego natychmiast przerwałem.

Wypuściła z siebie powietrze w geście frustracji.
Potrzebowałem potwierdzenia, że pragnie mnie tak bardzo, jak ja ją. Podparłem swoje ciało na łokciach, siadając tuż za nią. Moje dłonie powędrowały na jej plecy, bezpośrednio do zatrzasków stanika. Jej uśmiech powoli blaknął, a oddech ustabilizował się.

Zsunąłem biustonosz z jej ramion. Została zupełnie naga, a ja byłem zbyt zajęty podziwianiem jej. Kiedy patrzyłem, odsunęła się i stanęła naprzeciw mnie.

Położyła dłoń na moim obojczyku i opuszkami palców wyznaczała linie, zjeżdżając do mięśni mojego brzucha. Złapała za guzik spodni, pozbywając się ich tak, jak ja zrobiłem to wcześniej z jej ubraniem.

Wyjąłem prezerwatywę z torby, stojącej obok naszego prowizorycznego łóżka. Rozdarłem opakowanie i nałożyłem ją tak szybko, jak tylko było to możliwe. Uniosłem jej biodra, tak by na mnie usiadła. Na jej policzki wkradł się rumieniec. Robiła to pierwszy raz w taki sposób.
Zaczęła niepewnie kołysać biodrami. Kurwa. Była taka niewinna, a jednocześnie seksowna. Położyłem ręce na jej biodra, nadzorując jej ruchy. Po chwili stwierdziłem, że wcale tego nie potrzebuje, poruszała się naturalnie i pewnie. Czułem się kurewsko dobrze, mogąc czuć każdą część jej.

Krótkie, przerywane jęki, uchodzące z jej ust, docierały do moich uszu, siejąc we mnie spustoszenie.

-Sprawiasz, że czuję się cholernie dobrze, Rose.
-Tak? - Zapytała.

Zwilżyłem usta i przytaknąłem. Uniosłem biodra nieco wyżej, by móc poczuć ją jeszcze bardziej. Jej klatka piersiowa szybko się unosiła i opadała.

Zassałem głęboko powietrze.

-Boże, jesteś cholernie seksowna. - Powiedziałem.

To była prawda. Każda część jej i wszystko co robiła, było słodkie, zabawne i seksowne. Byłem jej pierwszym facetem, wszyscy inni, którzy znali ją przede mną musieli być pierdolonymi idiotami, jeśli żaden z nich jej nie przeleciał. Pozwolili jej od siebie odejść. Nie rozumieli tego, jak piękna była. Byłem wdzięczny Bogu, za to, że ją poznałem. Byłem pewny tylko tego, że nigdy nie pozwolę jej ode mnie odejść.

Przycisnąłem ją do siebie mocniej, moje palce ściskały jej biodra, kiedy ciche jęki opuszczały jej usta. Oboje ciężko oddychaliśmy.

Była już blisko, poznałem to po sposobie, w jaki jej nogi okalały moje ciało, a jej głos stawał się głośniejszy. Powstrzymywałem się trochę, starając się osiągnąć orgazm równocześnie z nią.

-Harry. - Dała mi sygnał.
-To jet to kochanie, dojdź dla mnie. - Wyszeptałem.
Odchyliłem głowę do tyłu, przygryzając dolną wargę. Jęki i westchnienia mieszały się w jej ustach, gdy wypowiadała moje imię.
Przycisnęła mocno usta do moich, wbijając jednocześnie paznokcie w moją klatkę piersiową. Doszliśmy razem w tym samym czasie, po czym rozpalone, nagie ciało Rose spoczęło na moim. Nasze klatki piersiowe szybko się unosiły, potrzebowaliśmy kilku minut by nasze oddechy powróciły do normalnego tempa.

-Tak bardzo Cię kocham, Rose. - To było wszystko, co byłem w stanie z siebie wydusić.

ROSE'S POV

Harry i ja czuliśmy się cudownie po naszej niesamowitej nocy. Długo potem nie spaliśmy i rozmawialiśmy. Nie wiem ile czasu to trwało. Pamiętam tylko jak głos Harry'ego stał się ochrypły, a moje powieki same zaczęły się zamykać. Nie potrafię nawet określić dokładnej chwili, w której zasnęłam.

To był jeden z najpiękniejszych dni, które spędziłam z Harry'm. Po ucieczce z lasu poszliśmy na tańce i ukradliśmy kurtkę temu dziwnemu facetowi. Potem spędziliśmy razem cudowną noc. To wszystko było takie niesamowite, nie mogłam pragnąć niczego więcej. Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie.

Następny ranek szybko przywrócił nas do rzeczywistości. Usłyszałam czyjeś kroki..
                                                                            
ieldsvnj ewuk skjksd I JAK?
Tak, wiem. To był mój najgorszy rozdział, jaki kiedykolwiek przetłumaczyłam. Przepraszam, ale nie potrafię pisać rozdziałów +18 :(
PS rozdział miał być dodany w weekend, ale jako iż będę zajęta, dodaję go teraz. :)






sobota, 10 października 2015

Rozdział 14

HARRY'S POV

Czułem pustkę. Kompletną, siejącą spustoszenie w moim ciele, pustkę. Całe moje ciało było wyssane z emocji i pozbawione kolorów. Na mojej skórze pojawiały się wilgotne krople, spływały po mnie, zmywając wirujące wokół myśli. Miałem wrażenie, że przeniosłem się na pustynię. Powierzchnia mojej skóry była popękana, a w gardle mogłem poczuć tylko suchość. Całe to kościste ciało ledwo trzymało się na nogach, byłem odwodniony, a pragnienie doprowadzało mnie do obłędu.

Ale wtedy dostrzegłem, że chmury, nade mną, robią się ciemniejsze. Spojrzałem w górę, mrużąc swoje oczy. Poczułem kroplę.

To był deszcz. Zbierało się na burzę. Chmury rozciągnęły się na całym niebie, rozprzestrzeniając wszędzie ciemność, pozwalając tylko niektórym, słabym promieniom słońca przebić się przez swoją ciemną powłokę. Krople chłodzącej wody spadały z góry, zatrzymując się na mojej twarzy. Uzdrawiały płonące ciało. Przechyliłem do tyłu szyję i otworzyłem usta. Deszcz dotykał mojego języka, spływając pomału po pieczącym gardle, jednocześnie tłumiąc uczucie suchości. Zaśmiałem się głośno, w pustą przestrzeń. W końcu poczułem się żywy.

Tak właśnie wyglądały moje uczucia do Rose.

Sposób w jaki ją kochałem i w jaki ona kochała mnie, był nie do opisania. Znaliśmy się zaledwie kilka miesięcy, które okazały się być najlepszym okresem w całym moim, pieprzonym życiu. To było piękniejsze, niż można sobie wyobrazić. Nie wiem, może to zasługa tej nocy, albo tego miejsca, wiem tylko, że przy niej czuję się kurewsko szczęśliwy. Wiem, że teraz brzmię jak totalna pizda, kiedy te wyznania o miłości uciekają prosto z mojej głowy, ale nie mogę ich zatrzymać. By uratować resztki swojej męskości, zaczynam myśleć o tym, jak zrywam z niej ubrania i kładę ją przed sobą.

Nie miałem siły, by kontrolować swoje myśli, oglądając jak obraca się dookoła mnie, w tych swoich, ciasnych jeansach i krótkiej koszulce.

Tańczyliśmy jeszcze przez kilka utworów, zanim uświadomiłem sobie, że możemy dobrze wykorzystać ten zafascynowany zabawą tłum.

Delikatnie oparła się o moją klatkę piersiową, kiedy kolejna, wolna piosenka właśnie się skończyła. Uśmiechnąłem się i pozwoliłem jej tak zostać na chwilę, po czym przybliżyłem swoje usta do jej ucha.

-Rose. - Wyszeptałem.

Podniosła głowę, by na mnie spojrzeć, a ja kiwnąłem głową w kierunku wyjścia.

-Chyba powinniśmy się zbierać.
-Chyba. - Odpowiedziała. Wyraz jej twarzy mówił mi, że wiedziała, jakie były moje intencje.
Odwróciłem się w kierunku dziesiątek stołów i zacząłem iść przed siebie, z Rose podążającą tuż za mną.

-Do szatni. - Powiedziałem do siebie.
-Co? - Rose, zapytała, truchtając bliżej mnie.
-Ktoś na pewno zostawił portfel w swoim płaszczu. - Ściszyłem ton swojego głosu.
-Myślisz, że są tam jakieś płaszcze? - Zdziwiła się. -Nie widziałam żadnych, kiedy przechodziliśmy obok.
-Są. - Stwierdziłem, odwracając głowę w poszukiwaniu wejścia. Znalazłem. Małe drzwi po prawej stronie.

-Czekaj. - Usłyszałem Rose, zanim poszedłem dalej. Odwróciłem się do niej, zatrzymując się przy niepilnowanym stoliku. Uniosłem brwi, oczekując na odpowiedź, ale nie zauważyła tego. Wzięła talerz z jedzeniem siadając obok.

Zachłannymi ruchami wpychała kilka frytek do ust. Spojrzałem w prawo i w lewo, wszyscy skupiali uwagę na swoim partnerze. Wziąłem widelec i wbiłem go w kawałek kurczaka. Mogliśmy wziąć dosłownie każdy posiłek z tych stolików, nikt by się nawet nie zorientował.

-Dobrze, przepraszam. - Powiedziała, przepraszając samą siebie i zapewniając, że tak nie można.

-Chodź. - Uśmiechnąłem się z ustami pełnymi jedzenia.
Ruszyliśmy w stronę szatni, przepychając się przez tłum ludzi. Popchnąłem drzwi i znaleźliśmy się w długim, wąskim pomieszczeniu, w którym znajdowało się mnóstwo wieszaków, z mnóstwem zimowych kurtek.

Nie byliśmy sami, to było pewne. W innym przedziale znajdował się mężczyzna. Postanowiłem robić to samo, co on. Udawałem, że czegoś szukam. Rose podążała za mną i przeszukiwała wieszaki. Facet znalazł to, czego szukał, szarpnął płaszcz z wieszaka i wyszedł tam, skąd przyszliśmy.

Poczekałem, aż drzwi się całkowicie zamkną.

-Sprawdzaj szybko, zanim ktokolwiek tu przyjdzie. Portfele, gotówka, wszystko co tylko znajdziesz.
Rose przytaknęła i zaczęła przeszukiwać rzeczy. Grzebałem w kieszeniach, ale znajdowałem tylko klucze, albo jakieś drobne. Dopiero przy czwartym płaszczu, w końcu natrafiłem na portfel.

-Cztery funty! - Rose krzyknęła, zanim miałem szansę go otworzyć.
-Naprawdę? - Spytałem, patrząc jak chowa pieniądze do swojej tylnej kieszeni spodni. - Idealnie, Skarbie, szukaj dalej.

Spojrzałem do "mojego'' portfela.
-Jeden funt i pięćdziesiąt pensów. -  Powiedziałem na głos i szybko odłożyłem go na miejsce.

-Nic. - Usłyszałem po chwili Rose, szperającą pośród kurtek. Nagle spostrzegłem całkiem dobrze wyglądającą marynarkę, była skórzana, więc na pewno musiała coś w sobie mieć. Wyjąłem portfel.
-Dwa funty.
-Tak! - Rose była podekscytowana. Powiedziałbym raczej, że oboje byliśmy podekscytowani. Nie chodziło tylko o to, ile pieniędzy w sumie posiadaliśmy, ale ta noc od początku budowała w nas napięcie.

Musieliśmy stłumić emocje, kiedy drzwi nagle się uchyliły. Starszy mężczyzna - to znaczy, nie aż taki stary, ale starszy od nas, przypuszczam, że był jeszcze przed czterdziestką - wodził wzrokiem wokół płaszczy. Zastanawiałem się, czy poczekać, aż sam pójdzie, czy lepiej będzie od razu opuścić to pomieszczenie. Tymczasem facet przyglądał się kurtce, którą trzymałem w dłoniach.

-Chodź Mary, czas wracać. - Zwróciłem się do Rose. Odłożenie kurtki na miejsce byłoby dość podejrzliwe. Byłem gotowy ukraść pieniądze, więc dlaczego nie mógłbym zabrać tej kurtki? Włożyłem portfel, pozbawiony gotówki, do czyjejś kieszeni. Nie mogłem zabrać ze sobą czyjegoś dowodu, by nie ściągać na siebie potencjalnych śladów.

Rose przez chwilę na mnie patrzyła. Wiedziałem, że mężczyzna stojący za mną, również to robił. Obserwował nas podejrzliwie. Wydęła swoją dolną wargę, zastanawiając się przez moment, po czym zrobiła to samo z kurtką, którą trzymała w swoich rękach.

-Hej.. - Usłyszałem głęboki głos za nami. Nie odwróciłem się. Wiedziałem co zamierzał powiedzieć.
-Idź, idź. - Wyszeptałem do Rose, szybko prowadząc ją do wyjścia.
-Stój! To moja kurtka! - jego dłoń prawie mnie uchwyciła, ale zdążyłem przejść przez próg drzwi.
-Biegnij, Rose, biegnij! - Krzyknąłem, uciekając przed facetem. To było dziwne, ale zacząłem się śmiać.

Słyszałem jak za mną wrzeszczy. Biegł za nami, był wściekły, a jego twarz stała się czerwona ze złości.

-To moja kurtka skurwielu!

-No dalej! - Krzyknąłem, śmiejąc się do Rose będącej przy mnie. Wymijałem ludzi, przepraszając i spychając ich sobie z drogi.

Dotarliśmy do drzwi wyjściowych, a wszyscy wokół zaczęli odwracać głowy w naszą stronę. Większość z nich próbowała ocenić sytuację, a inni starali się nas zatrzymać, ale byliśmy szybsi, niż ich proces myślenia. Otworzyliśmy szybko drzwi i opuściliśmy budynek głośno się śmiejąc.

Mój wzrok spotkał się z zielono-niebieskim kolorem oczu Rose.

-Tędy. - Powiedziałem, skręcając w lewo. Nasze kroki uderzały o powierzchnię, poruszając się w tym samym tempie. Ten facet mógł nas gonić w każdym momencie, a ja nie zamierzałem na niego czekać.

Musieliśmy zabrać jeszcze nasze torby.

-Bierz swoje rzeczy. - Powiedziałem, podbiegając do żywopłotu. Podniosłem plecak i zarzuciłem go na ramiona, sprawdzając jak Rose robi to samo.
-Gotowa?
Przytaknęła. Pochyliłem się trochę, by rzucić okiem zza ściany, obserwowałem miejsce, z którego wybiegliśmy.

-W którą stronę uciekli? - Jeden facet mówił do drugiego.
Ten, którego kurtkę zabrałem, patrzył w naszym kierunku. Mrużył oczy, powoli lustrując obszar, kierując wzrok w inną stronę, a ja powoli schylałem się w dół, przygotowując się do ucieczki.
Jego głowa przechyliła się w bok.

-Biegnij! - Powiedziałem do Rose, zanim wyskoczyłem z ukrycia.
-Hej! - Facet krzyknął, kiedy spostrzegł jak uciekamy, ale jego głos szybko ucichał, gdy Rose i ja kierowaliśmy się w przeciwną stronę. - Wracaj tu kutasie!

-Biegnij, Skarbie! - Wykrzyczałem, unosząc głowę do gwiazd. Odwróciła się, miała piękną, roześmianą twarz, na którą spadały nieposkromione włosy.

Mężczyzna znajdował się daleko od nas, był za wolny, a my byliśmy zbyt podekscytowani, by pozwolić, żeby ta perfekcyjna noc nie została zniszczona.
-Zgubiliśmy go. - Na twarzy Rose malował się uśmiech.

Obejrzałem się za nas, upewniając się, że ma rację. Poddał się, kiedy uświadomił sobie, że nie ma pierdolonych szans. Zrozumiałbym, jeśli chodziłoby samochód, albo czyjeś życie, ale to tylko kurtka.

-To było zabawne. - Rose się roześmiała. Boże, ten pierdolony uśmiech. Był taki seksowny.

Nagle moje impulsy przejęły nade mną kontrolę. Złapałem ją za rękę i przyciągnąłem jak najbliżej siebie.

-Harry, co ty..

Oparłem ją o ceglaną ścianę, zanim zdążyła coś powiedzieć. Jej oddech stał się ciężki, a oczy znacznie rozjaśniały. Uśmiechnęła się złośliwie, myśląc o tym samym co ja. Położyła ręce na mój kark, a moje wargi spotkały jej. Naparłem na nią swoim ciałem i wcisnąłem język do jej ust. Ale to mi nie wystarczyło. Ścisnąłem jej pośladki, na co jęknęła w moje usta.

Kurwa.

-Musimy stąd iść.- Potrzebowałem więcej. Nie mogłem już dłużej czekać.
-Dokąd? - Wplotła palce w moje włosy. Przyciągnęła mnie bliżej, by mnie pocałować, dając mi znak, że pragnie mnie tak bardzo, jak ja jej. Nie mogłem tego kontynuować, jeszcze jeden pocałunek doprowadziłby mnie do obłędu.
-Gdziekolwiek. - Wyszeptałem. Nie mogłem odciągnąć od niej ust.  - Mogę cię nawet pieprzyć na ulicy.

Roześmiała się na mój komentarz. Pocałowałem ją jeszcze kilka razy, zanim zdołałem się od niej oderwać.

-Chodź.

Pociągnąłem ją w stronę drogi. Szliśmy szybko. Miasto było teraz niemalże puste, cichsze i pozbawione neonowych świateł. Szukałem jakiegoś opuszczonego miejsca, gdzie moglibyśmy przenocować.

Odwróciłem się w jej stronę i pocałowałem ją delikatnie w czoło.

-Kocham Cię. - Wyszeptała.

Kiedy wymówiła te słowa, swoim czułym, muzykalnym głosem, moje mięśnie napięły się w miejscach, o których nawet nie miałem pojęcia. Poczułem coś, jakby motylki? Czy mężczyźni mogą w ogóle coś takiego czuć?

Nie znałem odpowiedzi, myślę, że nikt nie zna. Po prostu czułem się dobrze.

-Też Cię kocham skarbie. - Powiedziałem. - Nawet jeśli nie potrafisz biegać.
-Ej! - Chciała brzmieć poważnie, ale jej nie wychodziło. - Starałam się utrzymywać twoje tempo. Tak naprawdę to byłam od ciebie szybsza.
-Tak? Jakoś sobie nie przypominam.
-Dobrze, w takim razie, jeśli uważasz, że jesteś szybszy, to spróbuj mnie złapać.

Zerwała się do biegu, zanim zdołałem zrozumieć. Przez cały ten czas,który spędziliśmy w lesie, była szybka, to prawda. Chciałem ją tylko sprowokować.

Potrząsnąłem głową, przygryzając usta, by powstrzymać uśmiech. Moje stopy zaczęły się mimowolnie poruszać, i w końcu wszedłem w tą głupią grę w ganianego. Biegłem szybciej, niż wtedy, gdy uciekaliśmy przed tym palantem, bo teraz to był wyścig. I jeśli Rose jeszcze o tym nie wiedziała, musiałem ją uświadomić w tym, że ja zawsze wygrywam.

Mogłem usłyszeć jak moje stopy uderzają o ziemię, krok po kroku, po chwili byłem już przy niej.

-Ah! - Usłyszałem, kiedy moje dłonie prawie ją złapały. Odwróciła się na sekundę, by sprawdzić jak blisko jestem, po czym przyspieszyła. Byłem wyższy, a moje nogi były dłuższe, w ciągu dziesięciu sekund była już moja. - Nieeee!

Wrzasnęła, kiedy otoczyłem jej ciało ramionami. Trzymałem ją tak blisko mnie, że nie miała szans uciec. Nie potrafiła przyznać się do porażki. Szarpała się i kopała.

-Spokojnie.
-Więc dlaczego oddychasz tak ciężko? - Zapytała.
-Ponieważ biegłem. - Odpowiedziałem. - To taka fajna rzecz, kiedy się biega, a ty..
-Zamknij się. - Warknęła, uderzając mnie w klatkę piersiową. Nie dla zabawy.
-Żart, tylko żartuję. - Zapewniłem, nadal trzymając ją w ramionach.

Przekomarzaliśmy i dokuczaliśmy sobie nawzajem jeszcze przez chwilę. Nadeszła odpowiednia pora, by znaleźć jakieś miejsce na noc.

Znajdowaliśmy się w bardziej wiejskim obszarze tego miasta, albo może to już było inne miasto, nieważne, dla nas było perfekcyjne. Oboje uznaliśmy, że najlepszą decyzją będzie znaleźć jakiś opuszczony budynek. Byliśmy pewni, że to dobre rozwiązanie na dzisiejszą noc.

Budynek, który znaleźliśmy, znajdował się niedaleko lasu - jeśli byłaby potrzeba szybkiego opuszczenia tego miejsca. Ściany się rozpadały, a większość okien była popękana.

Odsunąłem Rose do tyłu, po czym stłukłem szybę, by dostać się do środka. Wszedłem pierwszy, a potem pomogłem Rose wejść przez okno. Chwyciłem ją za biodra i uniosłem, a potem delikatnie postawiłem jej stopy na ziemi.

Wnętrze było trochę zakurzone i całkowicie puste. W pokojach nie było żadnych mebli. Totalne pustkowie.

Zrzuciłem plecak z ramion, klęknąłem szukając pewnego drobiazgu.

-Co robisz? - Zapytała Rose.
Moje palce dotknęły zimnego metalu, broń.
-Zostań tu skarbie, muszę sprawdzić czy jesteśmy tu bezpieczni.
Wyglądała na trochę przestraszoną widząc, co trzymam w dłoniach.
-Nie chcę by jakiś ćpun, albo bezdomny usłyszał, jak cię pieprzę. - Powiedziałem, składając pocałunek na jej policzku. - To by było niezręczne.

Moje słowa wywołały pożądany efekt, zostałem nagrodzony jej uśmiechem.

-Dobrze, tylko się pośpiesz.
-Zaraz wracam. - Obiecałem.

Szedłem przed siebie, skręcając za jedną ze ścian, znikając spod wzroku Rose. Sprawdziłem każdy kąt, ale nikt się tutaj nie ukrywał. Miałem ze sobą broń, chociaż wiedziałem, że jej nie użyję. Potrzebowałem jednak ochrony.

Pomieszczenia były czyste. Nie znalazłem niczego podejrzanego. Postanowiłem wrócić schodami na dół do Rose.

Szeroki uśmiech uformował się na moich ustach, kiedy tylko ją zobaczyłem.
Wyjęła prześcieradło, złożyła je na pół, i ułożyła nam miejsce do spania. To samo zrobiła z kocem, który zabraliśmy z motelu.

Nie zauważając mnie podeszła do okna. Jej twarz była zaciekawiona, kiedy wpatrywała się w gwiazdy. Wyglądała pięknie w blasku księżyca, wpadającym do środka przez szybę, a ja wprost nie mogłem uwierzyć, że ktokolwiek może wyglądać tak zjawiskowo.

W innym miejscu, w innym czasie, mogłaby być dziewczyną, do której powracałbym myślami o czwartej nad ranem, kiedy cały świat jeszcze śpi. Żyłbym tylko dla chwil, w których mógłbym patrzeć na jej uśmiech, oczy i usta. Pytałbym ją o każdą grę, rozmawiał z nią każdej nocy i robił dosłownie wszystko, by ze mną została. Jednego mogłem być pewien, kochałem ją.

Odwróciła się od okna, a lekki wyraz zakłopotania wkradł się na jej twarz.

-Ej, jak długo tu stoisz? - Zapytała mnie, jakby oskarżając o jakąś zbrodnię.
-Mniej niż minutę.

Podszedłem do niej. Położyłem ręce na jej talii, przyciskając ją mocno do siebie. Nie mogłem powstrzymać się od pocałowania jej. Wplątała dłonie w moje włosy, ciągnąc je lekko, tak jak lubię. Przygryzłem zębami jej dolną wargę. Przeniosła swoją rękę na moją szyję i przycisnęła usta mocniej do moich.

Podniosłem ją tak, by mogła owinąć nogi wokół mnie. Moje dłonie ściskały jej tyłek, kiedy przenosiłem ją na nasze prowizoryczne łóżko.

Obejmowała mnie, a jej napuchnięte, czerwone usta, niedbale i erotycznie całowały skórę na mojej szyi. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie.

-Nie możemy zostać w tej pozycji zbyt długo. - Opuściłem ją, by mogła postawić stopy na ziemi.
Zachichotała lekko, ale moje usta przywarły do jej, zanim zdążyła odpowiedzieć.  Nasze języki współgrały razem, jej palce w moich włosach. Czułem na sobie kształt jej ciała. Ale chciałem więcej. Musiałem ją poczuć. Moje usta przeniosły się na jej szczękę, dotykając jej delikatnej skóry.

-To było niesamowite. - Rose westchnęła.
-Pocałunek? - Wyszeptałem powracając do jej skóry.
-Dzisiejsza noc. - Wypuściła z siebie wstrzymywane powietrze. - Wszystko.
-Tak. - Przyznałem jej rację. Jej palce ciągnęły za moje włosy, a ja pojękiwałem. - Dziękuję ci za to.
-Nie ma sprawy. - Odpowiedziała, uśmiechając się i dysząc. - Byłam zaskoczona, że wytrzymałeś tam tyle czasu.
-Wytrzymałem. - Odpowiadałem pomiędzy pocałunkami. - Ale głównie zrobiłem to po to, by później zaciągać cię do łóżka, jak dotąd nieźle mi idzie.

Znajdowałem się przy jej obojczyku, liżąc go i całując. Wydawała z siebie ciche jęki.

-Zamknij się. - Powiedziała, naturalność jej słów, była przeciwstawna do reakcji jej ciała.
-Wiem, że to kochasz. Chciałeś tańczyć bardziej niż ja.
Roześmiałem się.
-Myślę, że jesteś lepszy w tańcu, niż w tym. - Próbowała zażartować. Potrząsnąłem głową. Nie mogłem przestać się uśmiechać. Bez względu na to, gdzie się znajdowaliśmy, sprawiała, że czułem się najlepiej.

-Wyjdź za mnie. - Wyszeptałem.

Rose pociągnęła moje włosy, odchylając moją głowę, bym mógł spojrzeć w jej oczy.

-Co? - Zapytała, a jej oczy rozszerzyły się.

-Nie teraz, ale za kilka lat. Kiedy stąd uciekniemy i będziemy sami, trzymając się za ręce na plaży, chlapiąc się wodą, drażniąc się nawzajem i rozmawiając. Chcę być z tobą do końca mojego życia.

Nie potrafiłem skupić się na doborze słów, była taka rozpraszająca.

-Tylko ty i ja? - Zapytała.
Przytaknąłem.
-Bez gliniarzy, uciekania, ukrywania się. Tylko ty i ja, kochanie.
-Nie tylko na tę jedną noc?
-Nie tylko na tę noc. Jutro, następny miesiąc, kolejne dwadzieścia lat. Czuję to. Uświadomiłem sobie to, od dnia, kiedy cię poznałem.

Jej usta mnie rozpraszały, ale nie tak bardzo, jak łza spływająca, powoli po jej policzku.

-Poczynię ten zaszczyt. - Powiedziała teatralnie.

Mój uśmiech znacznie się powiększył.

Lustrowała mnie wzrokiem, kiedy stałem przed nią. Szarpnęła moją koszulkę, ściągając ją ze mnie. Rzuciłem ją na podłogę, a moje palce powędrowały do guzika spodni.

-Harry. - Rose zaczęła, siadając. - Pozwól mi to zrobić.
-Chcesz ściągnąć ze mnie ubrania? - Zapytałem.
Spojrzała głęboko w moje oczy, zanim następne słowa opuściły jej usta.
-Chcę zrobić coś więcej.
                                                                                  
Hejka :)
Jak wam się podoba nowy wygląd bloga? I najważniejsze: jak oceniacie nowy szablon? Dodam, że wykonał go mój chłopak, za co bardzo bardzo mu dziękuję <3

A co do rozdziału to alkjfnskdhbibd cljsn zakochałam się <3








sobota, 26 września 2015

ROZDZIAŁ 13 CZ. 2

Harry i ja byliśmy gotowi. Robiliśmy to w gorączkowym pośpiechu.  Mieliśmy nadzieję, że skończymy, zanim ktokolwiek będzie chciał skorzystać z łazienki.

Zamoczyłam ręce w wodzie, zmierzwiłam mokrymi dłoniami moje włosy, aby nadać im więcej objętości. Użyłam palców by wygładzić linię moich brwi, zwilżyłam usta, i włożyłam w spodnie moją koszulkę, co poprawiło nieco mój wygląd.  Podeszłam do mojej torby, grzebiąc w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, kiedy Harry stał przed lustrem.

Związywał właśnie swoje włosy opaską z kawałka materiału. Nigdy nie widziałam żeby tak robił. I chociaż kochałam jego opadające na twarz loki, w takiej fryzurze wyglądał niebiańsko. Znalazłam w torbie zbożowy batonik. Nie przypuszczałam nawet, że jestem aż taka głodna, dopóki mój baton nie zniknął z dłoni w przeciągu kilku sekund.

-Skończyłem. -Harry powiedział sam do siebie.

Byłam zbyt zajęta sobą i jedzeniem, ale kiedy się odwróciłam, moje oczy szeroko się otwarły. Szczęka mi opadła i przeszył mnie przyjemny dreszcz.

Harry stał za mną, a ja dziękowałam w duchu za to, że mnie nie widział. Zamurowało mnie, Harry wyglądał jak jakiś celebryta. Miał na sobie biały podkoszulek, który mocno przylegał do jego klatki piersiowej. Podwinął nogawki swoich ciasnych spodni, nadając im więcej stylu. To wszystko sprawiało, że nie mogłam przestać się na niego gapić. Zapalił papierosa i hipnotyzująco się nim zaciągnął, wypuszczając po chwili ogromną smugę dymu.

-Święty Boże.. Wyglądasz gorąco. -To wszystko co mogłam z siebie wydusić.

 Harry zaśmiał się ukazując swoje lśniące zęby i dołeczki w policzkach. Nagle uświadomiłam sobie, że ten człowiek należy tylko do mnie. Poczułam się przytłoczona, jakby spadły na mnie tony cegieł.
-Ty też. -Powiedział, nie powstrzymując swojego uśmiechu.

-Jesteś gotowa, skarbie?
-Tak, tak. -Odparłam, pozbywając się myśli o Harry'm. -Jeszcze tylko jedna rzecz.

Moje włosy wyglądały teraz na bardziej uniesione, podeszłam do lustra i postanowiłam związać je w kucyka. Wyglądały o niebo lepiej.

Pomimo tego, że mieliśmy na sobie zwyczajne koszulki, dżinsy i kurtki, miałam nadzieję, że wyglądamy choć trochę przyzwoicie, nadal mając na ramionach nasze torby. Opuściliśmy budynek tak szybko i dyskretnie jak tylko było to możliwe.

Noc była cholernie zimna, kiedy szliśmy z Harry'm trzymając się za ręce. Zaczęłam rozmyślać nad tym jakby to było, gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach. Jako normalni ludzie, bez ekstremalnych przeżyć. Moglibyśmy chodzić na takie randki przez cały czas. Wychodzić do restauracji, oglądać mecze i podróżować bez żadnych problemów. Ale kto wie, może kiedyś zaznamy takiego życia. Kiedyś.

Przypomniało mi się kiedy ostatni raz byłam na randce. To nie było to samo, poszliśmy wtedy w nocy do wesołego miasteczka z..

Wzdrygnęłam się, przypominając sobie jego zakrwawione ciało. Chciałam zapomnieć o tamtej nocy raz na zawsze. Niestety to wspomnienie nigdy mnie nie opuszczało.

-Jest ci zimno? -Pytanie Harry'ego przywróciło mnie do rzeczywistości.
Rozłączył nasze dłonie, by objąć mnie swoimi ramionami.
-Trochę. -Odparłam, pozwalając mu uwierzyć w to, że to był powód, przez który przeszedł mnie dreszcz.

-Myślę, że możemy pójść tam, wygląda dosyć tłoczno. -Wskazałam na większy budynek znajdujący się niedaleko. Zbierało się przy nim mnóstwo młodych ludzi.

-Ale pewnie jest tam drogo, nie chcemy przecież tak szybko wydać naszych pieniędzy.
-No tak, racja. Zapomniałam o tym, że mamy ważniejsze wydatki. -Powiedziałam przepraszająco.
-W porządku. Nie martw się tym, kochanie. -Cmoknął mnie w skroń.

Chciałam go pocałować, ale coś  zwróciło moją uwagę.

-Słyszałeś to? -Zapytałam. To był słaby, stłumiony brzęk. Dochodził zza ściany budynku.
 Dźwięk przyjemnej melodii jazzu.
-Tak. -Powiedział, uśmiechając się i wsłuchując. To definitywnie był klub taneczny. Wyłonił się z ciemności, oświetlając nam wejście.

-Czekaj. -Harry powiedział, pociągając mnie wzdłuż licznych, ułożonych w perfekcyjną linę budynków.  Ostatni z nich był naszym klubem. Krzewy ozdabiały ścieżkę do głównego wejścia. Harry zsunął z ramion plecak i rozejrzał się wokół, upewniając się, że nikt nas nie widzi i dyskretnie schował torbę pomiędzy krzewami. Uważnie go obserwowałam i po chwili zrobiłam to samo co on. W ciemności alejka wyglądała na wąską i z pewnością nikt przechodzący nie zauważy ukrytych bagaży.

Zbliżaliśmy się do dudniącej muzyki. W pobliżu stało niewielu ludzi, ubranych w ciepłe płaszcze , czapki i rękawiczki. Wszyscy czekali na wejście do środka.

Ustaliśmy w kolejce. Dłużyła się zygzakiem, aż do wejścia. Każdy wokół wydawał się mieć po dwadzieścia lat, przynajmniej na tyle wyglądali. Mimo tego, że znajdowaliśmy się na przedmieściach Londynu, gromadziły się tu dziesiątki ludzi. Przeczuwałam, że będziemy się tu świetnie bawić.

Ale mimo wszystko byłam trochę przestraszona przebywając wśród tylu ludzi. Zamknęłam usta skupiając się na tym, że jesteśmy coraz bliżej wejścia. Czułam coraz większe napięcie, które zniknęło w momencie, gdy spotkaliśmy mężczyznę sprzedającego bilety.

-Dla was obojga? -Zapytał.
-Tak, poproszę. -Odpowiedział Harry.
Facet zanotował coś w swoim zeszycie.
-Dwa funty.

Harry wyjął pieniądze z kieszeni i zapłacił. Mężczyzna przytaknął dając nam pozwolenie na wejście, otwierając jednocześnie drzwi.

Jesteśmy w środku.

Nasze spojrzenia były pełne podziwu. Pomieszczenie było duże i obszerne, największą przestrzeń wypełniał olbrzymi, drewniany parkiet. Znajdowały się tam stoliki na drinki  i jedzenie, obok był bar, a za nim prawdopodobnie kuchnia, nie mogłam jej zobaczyć, gdyż znajdowała się za ścianą. Z drugiej strony była mała scena, na której zespół grał szybkie, radosne piosenki. Dźwięk trąbek, saksofonów i perkusji nadawały mocnego rytmu. Ludzie śmiali się, rozmawiali, jedli i tańczyli. Nie czułam się teraz niekomfortowo czy coś z tych rzeczy. Ludzie byli zajęci sobą i nikt nie zwracał na nas uwagi, dzięki temu moje obawy zniknęły. Nikt nawet nie przypuszczał, że w tym miejscu, właśnie teraz znajdują się uciekinierzy z Wickendale.

Dopiero teraz poczułam, że tutaj jestem. To była zupełnie inna energia, niż ta z koszmarnej instytucji, czy lasu i to nadawało mojemu sercu szybszego tempa.

Nagle Harry złapał mnie za ręce i położył je na swojej klatce piersiowej. Słyszałam tylko kroki tańczących wokół mnie osób i dźwięk huczącej jazzowej piosenki.

-Zechce pani ze mną zatańczyć? -Zapytał, z trudem powstrzymując uśmiech.

Przytaknęłam, szeroko się uśmiechając. Zatrzymał się na chwilę, spojrzał na mnie trzymając swoją dolną wargę pomiędzy zębami. Po czym porwał mnie do tańca.

Byliśmy spokojni, swobodnie poruszając się razem wśród tylu ludzi. Stali się naszym kamuflażem. W prawdzie, wszyscy byli ubrani ładniej niż my, ale kogo to tak właściwie obchodziło? Nie martwiłam się tym, po prostu tańczyłam z Harry'm.

Dałam się ponieść. Czułam się niesamowicie i miałam nadzieję, że Harry też się tak czuł. Ruszałam swoim ciałem w rytm muzyki, kołysałam się w tył i w przód. Nagle Harry się zatrzymał, jakby niepewny tego, co ma robić.

Jego usta rozciągnęły się w szeroką linię, uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie bliżej. Złapał mnie w pasie i obniżył moje ciało w dół, a potem w górę. Podniósł moją rękę tak, bym mogła okręcić się pod jego ramieniem. Wydałam z siebie piszczący okrzyk, nie spodziewałam się, że potrafi tak świetnie tańczyć. Zaśmiał się, osuwając swoją dłoń na moją talię. Przybliżyłam się do jego klatki piersiowej, odchylając się w tył i w przód. Nie mogłam przestać się śmiać, moja dłoń złapała jego koszulkę by zachować równowagę w tak szybkich ruchach.

-Zobacz na to. -Powiedziałam głośno, by przekrzyczeć muzykę.

Chwyciłam jego rękę, i rozłożyłam nasze ramiona szeroko. Przytaknął rozpoznając, co mam na myśli. Opuściłam swoje ciało w dół i szybko prześlizgnęłam się na podłodze tuż pod jego nogami. Mocny uścisk Harry'ego upewniał mnie w przekonaniu, że nie pozwoli mi upaść. Prędko pociągnął mnie w górę, a ja prosto stanęłam na nogi.

Nie mogłam stłumić szerokiego uśmiechu na moich ustach. Harry jedną ręką wciąż trzymał moją dłoń, a drugą moją talię. Moje ręce nadal obejmowały jego ramiona, nasze ciała w dalszym ciągu poruszały się w rytmie muzyki.

-Chcę czegoś spróbować! -Harry próbował przekrzyczeć grający zespół.
-Co? -Zapytałam, ale zanim słowa zdołały opuścić moje usta, zsunął swoje ramię na moje plecy a drugie na kolano, podnosząc mnie w górę. Pochylił mnie do tyłu, a ja poczułam się niezwykle, żadna część mnie nie dotykała ziemi, nie kontrolowałam swojego ciała. To było niesamowite uczucie. Uśmiechnęłam się w chwili, gdy Harry postawił mnie na podłodze.

Chciałam powiedzieć mu, że zwariował, ale donośny głos rozbrzmiewający w głośnikach mi przerwał.

-No dobra ludzie, pora trochę zwolnić tempo. -Piosenkarz powiedział do mikrofonu, roznosząc echo w pomieszczeniu. Zaczęli grać wolną, jazzową piosenkę o szczęśliwej miłości, brzmiała jak melodia stworzona specjalnie dla zakochanych. Dla mnie i dla Harry'ego.

Ten rodzaj tańca był o wiele wolniejszy od poprzedniego. Przyciągnęłam Harry'ego bliżej siebie i teraz mogłam mu powiedzieć o jego odważnym ruchu kilka sekund temu.

-Jesteś szalony, wiesz o tym? -Oznajmiłam, moje serce wciąż biło jak zwariowane.
-Często mi to mówią. -Odpowiedział.
Uśmiechnęłam się i położyłam głowę na jego tors.

Wspólna noc z Harry'm, to miejsce.. W tamtej chwili byłam najszczęśliwszą osobą na świecie.
Pewna część mnie chciała z nim tańczyć całą wieczność, ale inna część chciała uciec z nim na koniec świata. Wydawało się jakby Harry toczył w myślach tą samą bitwę co ja i chyba się zdecydował kiedy wyszeptał mi do ucha.

-Zatańczmy jeszcze jedną piosenkę, a potem pójdźmy w miejsce, gdzie będę Cię miał tylko dla siebie.


wtorek, 22 września 2015

ROZDZIAŁ 13 CZ. I

ROSE'S POV.

Harry i ja byliśmy najlepsi na świecie. Nie mieliśmy żadnego miejsca do spania, a jedyne co posiadalismy to torby na plecach, ale mimo to czuliśmy się jak królowie. Brakowało nam tylko tronu.

Nie byliśmy w stanie powstrzymać uśmiechów, które nie opuszczały naszych ust. Wyglądaliśmy jak dzieci, biegnąc i udając zabawę w ganianego, skradając sobie przy tym krótkie pocałunki. Byliśmy na dobrej drodze ku wolności, a ten poranek był idealnym początkiem tego wszystkiego.

Pieniądze, które posiadaliśmy, były zasługą naszych niezwykłych umiejętności. Mimo tego, że sposób w jaki je zdobyliśmy nie był odpowiedni, ale ze względu na towarzyszące temu okoliczności, ludzie powinni to zrozumieć. Nie mogłam w to uwierzyć przez ostatni, niekończący się cykl pechowych zdarzeń. Byliśmy szczęściarzami, a ja chciałam tylko tego, aby zostało tak jak najdłużej.
W mojej głowie ciągle pozostawała myśl o zbliżających się świętach Bożego Narodzenia. Ten czas był doskonałą okazją do świętowania. Miałam nawet pewien pomysł.

-Jaki dziś dzień? -Zapytałam Harry'ego.
-Co?
-Jaki mamy dziś dzień tygodnia? -Ponagliłam go. Starałam się sama to wyliczyć, ale nie miałam pojęcia ile czasu minęło odkąd zwialiśmy z Wickendale.
-Kiedy uciekliśmy? W piątek? -Zapytał.
Wzruszyłam ramionami.
-Jesteśmy wolni od jakiegoś tygodnia. Więc możliwe, że jest piątek albo sobota.
Uśmiechnęłam się, bo tak właśnie przypuszczałam.
-Dlaczego pytasz? -Próbował wyczytać odpowiedź z mojej twarzy, spostrzegłam jak dziecinnie naśladuje moją minę.
-Bo.. Pewnie pomyślisz sobie, że zwariowałam, ale za nim coś powiesz to wysłuchaj mnie do końca.
-O Boże. -Powiedział. W jego słowa wkradł się cichy chichot.

Szukałam sposobu, jak mu to powiedzieć. Nie chciałam, by Harry odrzucił mój pomysł, nim tylko zdąży opuścić moje usta. Zastanawiałam się jak odpowiednio dobrać słowa. Postanowiłam powiedzieć wprost.

-Chcę pójść na tańce.

-Co? -Zapytał kompletnie zbity z tropu, śmiejąc się jak dzieciak.
-Pomyślałam o tym, bo.. -Zaczęłam. -Na tę chwilę wszyscy myślą, że nie żyjemy. Możemy spokojnie pójść do miasta. Przy okazji możemy kupić bilety. Harry proszę, to nasza ostatnia szansa, by zrobić coś szalonego.

Miałam świadomość tego, że ten pomysł mógł wydawać się dziecinny i Harry na pewno odebrał to w taki sposób. my po prostu potrzebowaliśmy zrobić coś spontanicznego. Po tym jak byłam zamknięta pośród ponurej szarości z koszmarnymi krzykami i dziwnymi głosami wirującymi w mojej głowie, przez ostatni miesiąc, pragnęłam zasmakować życia, zabawy. A odpowiedni na to czas był właśnie teraz.

-Poza tym, nigdy nie byliśmy nigdzie razem.

Harry podniósł głowę, spoglądając na mnie w niedowierzaniu. Otworzył usta i lekko się uśmiechnął.

-Masz rację.

Łatwo poszło. Przytaknęłam, czując delikatne zwycięstwo.

-Ale nadal nie jestem pewien, czy powinniśmy to zrobić. Co jeśli ktokolwiek nas rozpozna? Albo jeżeli będą tam ochroniarze? Poza tym nawet nie wiemy gdzie znajduje się najbliższe takie miejsce?
-Ale to ostatnia rzecz, jakiej ktokolwiek mógłby się spodziewać. -Powiedziałam. -To bieganie w lesie sprawi a więcej podejrzeń. Na zewnątrz będziemy wyglądać jak zwyczajna para nastolatków na randce. Ciągle się ukrywając, możemy nigdy nie otrzymać więcej takiej okazji, nawet przez chwilę.

Harry przygryzł swoje wargi, lawirując między myślami w poszukiwaniu powodu, dlaczego mielibyśmy nie wracać do miasta. To nie było nic nadzwyczajnego. Powinniśmy zostać w hotelu, a potem pójść do jakiegoś sklepu spożywczego, perfekcyjnie gospodarując naszym czasem. Jedyne co mogło stanąć nam na przeszkodzie to selekcja przed wejściem do klubu. Myślę jednak, że bez trudu wkręcimy się w tłum. Zresztą, co zbiedzy z Wickendale mieliby robić w miejscu publicznym?

Wątpiłam w to, że dzisiaj wpakujemy się w jakieś kłopoty. Zwyczajnie to czułam.
Jednak nie tylko to. Odnosiłam dziwne wrażenie jakby ktoś nas obserwował.  Słońce powoli zachodziło, rozprzestrzeniając wokół szarość. Powróciłam myślami do tej dziwnej kobiety. Odtwarzanie wyglądu jej i jej nóg przyprawiało mnie o dreszcze. Zastanawiałam się co teraz mogło się z nią dziać i czy w ogóle żyje. To nieprzyjemne wspomnienie za każdym razem pozbawia mnie pewności siebie. Chciałabym stąd uciec i wymazać te okropne wspomnienia.

Głębokie westchnienie Harry'ego przyciąga moją uwagę, po czym dziwne myśli gdzieś znikają. Ekscytuję się, obserwując  jego zachowanie. Nigdy nie będę w stanie rozgryźć o czym myśli w danej chwili.

-Przypuszczam, że to mogłaby być dobra okazja do zdobyci a więcej pieniędzy. Zgubione, niepilnowane portfele.
-Więc zrobimy to? -Zapytałam, pomijając jego wzmiankę o kolejnej kradzieży.
-Myślę, że tak.

Potrząsnął głową w geście rezygnacji, samemu do końca nie wierząc w to co właśnie powiedział.
Moja wewnętrzna Rose wręcz skakała z radości, nie mogąc się opanować. Natychmiast się uśmiechnęłam. Objęłam ramionami szyję Harry'ego, składając pocałunek na jego wargach. Po chwili moje usta wędrowały już po całej jego twarzy.

-Dziękuję! Będziemy się świetnie bawić, obiecuję!

Harry uśmiechnął się, kładąc ręce na mojej talii. Serce waliło mi jak szalone pod wpływem jego dotyku i naszych pocałunków. W tej chwili moje myśli mogły wędrować tylko pośród tańców, uśmiechów i niesamowitej muzyki. Zanim poznałam Harry'ego rzadko gdziekolwiek wychodziłam. Całe dnie przesiadywałam w domu, robiąc nieistotne rzeczy, które i tak do niczego nie prowadziły. Ale teraz,kiedy nasze dni były tak bardzo ulotne, a my nie wiedzieliśmy na kim możemy polegać, chciałam abyśmy spróbowali choć przez chwilę żyć jak normalni, młodzi ludzie, z zupełnie innych okolicznościach niż teraz. Jedyną przeszkodą w tym wszystkim był ten cholerny, niekończący się las. Chciałam w końcu usłyszeć bicie swojego serce i czuć się jak ktoś wolny i zakochany.

Zapał na dzisiejszą noc tlił się we mnie jak nigdy dotąd. Ręka Harry'ego nadal spoczywała na moim biodrze a moja dłoń na jego szyi.

-Dobrze, ale gdzie zostawimy nasze rzeczy kiedy tam pójdziemy? I c oz naszymi ubraniami?
Harry zadał pytanie, a ja poczułam jak mój wewnętrzny ogień gaśnie.
-Coś wymyślimy. Znajdziemy jakąś łazienkę. Założymy jeansy i koszulki. Będzie dobrze. -Powiedziałam dając z siebie wszystko, by brzmieć dosyć przekonująco. Moje marzenia nie mogły legnąć w gruzach. To miało być coś pięknego, a ja byłam bardzo zdesperowana.

-Możemy zostawić rzeczy w jakiś krzakach, albo wziąć je ze sobą. Moja w tym głowa by się tym zająć.

Harry uśmiechnął się widząc moje zaangażowanie, ale odpowiedział zupełnie poważnie.
-Jeśli już mam tam iść, to chcę wyglądać przyzwoicie.
-Więc.. Chcesz wyglądać jak ci wszyscy zamożni głupcy? Przyzwoici ludzie nie mają pojęcia o prawdziwej zabawie.

Westchnął, potrząsając głową. Jego reakcja nie była zbyt rewelacyjna. Czułam, że jestem na straconej pozycji. Moje serce dosłownie tonęło. Kolor oczu Harry'ego nagle się zmienił, dostrzegłam z nich blask zachwytu.
-Co?
-Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać, Rose.

Na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech, którego nie potrafiłam stłumić. Złożyłam pocałunek na jego policzku i chwyciłam go za rękę.

Nie miałam pojęcia jak znajdziemy to miejsce. Było już południe. Musieliśmy wyruszyć w tej chwili, aby znaleźć jakiś klub przed zachodem słońca. Na szczęście znajdowaliśmy się niedaleko drogi. Wystarczająco daleko by nas nie zauważona, ale jednocześnie na tyle blisko by usłyszeć odgłos przejeżdżającej obok nas lokomotywy. Tory kolejowe powinny doprowadzić nas prosto do miasta.

Najpierw dotarliśmy do niezbyt zasiedlonego miasteczka. Było tam  zaledwie kilka domów i starych magazynów. Szliśmy dalej. To trwało w nieskończoność. Panowała tutaj podejrzana cisza.

Kilka godzin później wreszcie doszliśmy do śródmieścia. Wszędzie był tłok. Mijaliśmy kolorowe bary, rozmaite restauracje i Bóg jeden wie co jeszcze. To miejsce tętniło życiem nawet w tą ponurą porę roku.Grupki przyjaciół, pary zakochanych, młode dziewczyny z kręconymi, blond włosami obserwowane przez facetów z ulizanymi fryzurami. Wszyscy gromadzili się przy jednym z klubów, pod którym się zatrzymaliśmy. Wszędzie znajdowali się ludzie, przez co trochę się o nas bałam. No może bardziej niż trochę.

Neonowe szyldy przyciągały swoim blaskiem i oświetlały ulice.

-Wow. -Harry wydał z siebie okrzyk podziwu, obserwując uważnie całe miasto. Ewidentnie był zachwycony. Prawdopodobnie widział coś takiego pierwszy raz. Harry był zamknięty w instytucji, potem pracował na malutkiej farmie, a następnie ponownie odcięto go od świata i zamknięto w Wickendale. Na pewno nigdy nie miał okazji zobaczyć czegoś takiego.

Patrzyłam na jego migoczące od świateł oczy. Wyglądał tak dziecinnie i nieskazitelnie, kiedy obserwował wszystko wokół Przybliżyłam się do niego, kładąc ręce na jego ramiona i delikatnie się o nie opierając.

-Czy to nie jest niesamowite? -Zapytał, jego oczy nadal lśniły. Przytaknęłam, wygładzając materiał jego kurtki. Ja widziałam to inaczej. To było zwyczajne tętniące życiem miasto. Nic nadzwyczajnego.
-Chodźmy. -Powiedziałam. Nie mogliśmy marnować czasu na podziwianie. Ujęłam jego dłoń. Chciałam tylko abyśmy w tę noc poczuli się rzeczywiście wolni.

Następnie podeszliśmy do pierwszego budynku jaki tylko zobaczyliśmy. Jak się okazało, był to malutki sklep z ciuchami.  Nie było w nim zbyt dużego wyboru jeśli chodzi o jeansy, sukienki i koszulki. Niewielka ilość ludzi w środku była zajęta zakupami. Mogliśmy zwyczajnie wtopić się w tłum nie wzbudzając najmniejszego zainteresowania.

Toaleta, którą znaleźliśmy na tyłach sklepu była damsko-męska. Przy magazynie znajdowała się ukryta jednoosobowa przebieralnia, trudno dostępna dla klientów. Wyglądała obskurnie i staro. Sekcje oddzielał jedynie wieszak na ubrania. Ale nie mogliśmy narzekać. Harry rozejrzał się by sprawdzić czy nikogo nie ma w pobliżu i otworzył drzwi. Weszłam do środka a on podążył za mną zamykając je za sobą. Odwrócił się do mnie, zrzucił plecak ze swoich ramion położył na podłodze.

-Nie wierzę, że mnie tu zaciągnęłaś.

-Wiesz.. czasami jestem bardzo, bardzo przekonująca.
-Tak, jesteś. -Zgodził się.. -Najpierw przekonałaś tą babkę z ulicy że jesteś ranna, a teraz wyciągnęłaś mnie do centrum miasta żeby sobie potańczyć.
-Co ja mogę powiedzieć. -Zaśmiałam się.

Harry uśmiechnął się podszedł bliżej mnie, położył swoją dłoń na przy moje szczęce.

-Jestem bardziej przekonany niż możesz sobie wyobrazić. -Powiedział, ale jego zachowanie nie oddawało ciemności którą można było wyczuć w głębi jego głosu.
-Do prawdy? -Zapytałam, czując, jak moje policzki stają się różowe.

Kącik jego ust uniósł się ku górze kiedy pochylił się by mnie pocałować. Ten pocałunek był inny. Nie potrafiłam opisać tej zmiany, to wyglądało jakby wyrażał swoje szczęście, był bardziej energiczny. Nie chciałam przerywać pocałunku, który odwzorowywał nasze małe zwycięstwo jakie osiągnęliśmy, albo obawę, że w każdej chwili możemy nawzajem utracić naszą bliskość, ale myślę że to było bardziej oddanie tego, że oboje byliśmy szczęśliwi i zakochani.

Przerwał w momencie, kiedy poczułam w dole brzucha płomień pożądania. Desperacko zapragnęłam więcej.      
                                                                                                        
SOŁ SORRY
Na początek chciałam was ogromnie przeprosić. Wiem, że zawaliłam, ale to już się nie powtórzy. Po prostu początek szkoły.. sami rozumiecie. :(
Zgłaszając się na tłumaczkę nie spodziewałam się, że to będzie tak czasochłonne, no ale cóż. JA DAM RADĘ IZI ;)
Postanowiłam podzielić ten rozdział na dwie części, gdyż był bardzo bardzo długi (i przepraszam, że akurat w takim momencie, ale musiałam). Druga część pojawi się jeszcze w tym tygodniu, ponieważ jestem chora i dzięki temu będę miała co robić siedząc w domu :)
Jeszcze raz przepraszam i  mam nadzieję, że ze mną zostaniecie.