czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział 6

Harry ciągle trzymał mnie w ramionach delikatnie lecz pewnie, jakby wierzył, że to co powiedziałam to prawda i bał się tak samo jak ja. Jego ciało napięło się, jakby chciał mnie przed nią ochronić.

Jego kciuki otarły łzy z mojej twarzy, która znajdowała się centymetry od jego.
- Jesteś pewna? - zapytał mnie głosem tak kojącym jak ruchy jego rąk. Pokiwałam głową.
- Nie wierzysz mi? - zapytałam.
- Oczywiście, że wierzę - wyszeptał. Wciąż starał się mnie uspokoić. - Wierzę, że ją widziałaś... Po prostu nie jestem pewien czy faktycznie tam była.

Popatrzyłam na niego zdezorientowana, czekając na wytłumaczenie. Była tam, a mój strach wpędzał mnie już w paranoję. O co mu chodziło?

- Rose, uciekliśmy stamtąd zaledwie 3 dni temu. Ta dziewczyna naprawdę tobą wstrząsnęła i nie jest ona kimś kogo łatwo zapomnieć. Poza tym biegliśmy całymi dniami, jesteś zmęczona i odwodniona, nie wspominając o tym, że o mało dziś nie zamarzłaś na śmierć. Może ci się tylko wydawało.
- Chcesz powiedzieć, że jestem wariatką? - spytałam. Ciągle byłam roztrzęsiona i ewidentnie było to słychać w moim głosie.
- Nie, kochanie, oczywiście, że nie. Mówię tylko, że może strach wywołany artykułem w gazecie, sprawił, że powróciły wspomnienia. Twój umysł się pomylił, więc myślałaś, że ją zobaczyłaś i jest to całkowicie normalne po tym, co przeszliśmy w ciągu ostatnich dni.

Odetchnęłam głęboko. Może miał rację. Chciałam mu uwierzyć, zrzucić to na przemęczenie. Ale ona wydawała się taka prawdziwa.

- Poza  tym ma schrzanione nogi. Jakim cudem zdążyłaby nas dogonić? Porusza się napewno o wiele wolniej niż my.

Wypuściłam z siebie kolejny wstrzymywany oddech. Miał dobre argumenty. Bez wątpienia bałam się i zobaczenie jej tak wyraźnie, kiedy wcale jej tam nie było wywołało u mnie inny strach - zaczynałam widzieć rzeczy, które nie koniecznie tam były.

-  Mam nadzieję, że masz rację - powiedziałam głosem pełnym ulgi.
- Nie martw się, Rose. Kupimy wodę i jedzenie i zostaniemy w jakimś motelu czy coś, wypoczniemy. I jutro będziemy jak nowo narodzeni, tak? - zapytał. Spodobało mi się jak użył "my" zamiast "ty", zdejmując ze mnie trochę presji, jakby on też ją widział. To przypomniało mi o tym, że on też był zmęczony i zestresowany i że byliśmy w tym razem.
- Taak - powiedziałam - Brzmi dobrze.
- Okej - uśmiechnął się, przyciskając swoje usta do mojego policzka. I mimo wszystkiego co się działo, poczułam motylki w brzuchu. Całował mnie wiele razy,  ale rzadko w policzek. I każdy dotyk jego ust wywoływał to samo przyspieszenie bicia serca.
- Kocham cię - powiedziałam nagle, czując, że muszę to powiedzieć właśnie w tym momencie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, aż zmarszczki pojawiły się wokół jego oczu.
- Ja też cię kocham - wymamrotał, całując mnie tym razem w usta. Ale po paru sekundach przypomniałam sobie, że przecież ciągle byliśmy w pomieszczeniu dla pracowników. Więc zdecydowaliśmy się w końcu powrócić do kasy, w której czekały nasze zakupy.

Wyszliśmy po cichu z małego pomieszczenia na tyłach sklepu. Wszyscy ci ludzie widzieli moje małe załamanie nerwowe kilka minut temu i miałam wrażenie jakby ciągle mierzyli mnie wzrokiem. Pewnie myśleli, że jestem szalona. Miałam nadzieję, że chodziło tylko o to.

Minęliśmy regały pełne słoików i butelek. Kasjerka czekała, wyglądając na niemal tak zakłopotaną jak ja.
- Przepraszam za to - Harry powiedział do dziewczyny.
- W porządku - odpowiedziała z lekką obawą w głosie. Było widać, że była nowa i nie miała wcześniej do czynienia z taką sytuacją. Nawet na mnie nie spojrzała, jakby bała się, że znowu spanikuję. Ja za to cały czas spoglądałam w stronę lasu, gdzie widziałam. W zielono-szarych cieniach lasu. Czekałam na jakiś ruch. Szukałam bladej skóry, niebieskiego uniformu, strąków włosów bez koloru. Ale widziałam tylko liście na drzewach poruszane wiatrem.

- Dziękujemy - powiedział Harry, a ja nawet nie zauważyłam, kiedy skończył pakować nasze zakupy. Dziewczyna odpowiedziała tylko grzecznym skinieniem głowy, nic więcej.

Chciałam się stamtąd jak najszybciej wydostać, ale jednocześnie się bałam. Powtarzałam sobie, że to niemożliwe, żeby ta przerażająca kobieta dotrzymała nam tempa, że to, że ją zobaczyłam to tylko wybryki mojej wyobraźni. Ale wspomnienie wydawało się zbyt prawdziwe, aby wyrzucić je z umysłu.

- Chodźmy - głos Harry'ego wybudził mnie z mojego transu. Wyszłam za nim ze sklepu. Kiedy otwierałam drzwi uderzyło we mnie chłodne zimowe powietrze, rozwiewając włosy i kradnąc ciepło z moich policzków. Zmrużyłam oczy, aby ochronić je przed mroźnym wiatrem, kiedy rozglądałam się po opustoszałej ulicy. I gdzie teraz?

Ale oczywiście Harry już szedł. A ja za nim, tradycyjnie on wiedział już co i jak, a ja nic.

Nie zwrócił uwagi na to, że ciągnęłam się nieco za nim. Odwrócił się nagle i na chwilę zatrzymał z zaniepokojonym wyrazem twarzy.
- Wiesz, że zaoferowałbym ci mój płaszcz - powiedział - Ale to jest jeden z najbardziej chujowych płaszczy jakie kiedykolwiek miałem na sobie, a pod spodem mam tylko t-shirt. A jest kurewsko zimno.
- Nie ma sprawy - zaśmiałam się. Więc kiedy do niego podeszłam, objął mnie ramieniem. Znów zaczęliśmy iść, ale tym razem nie zdejmował ze mnie swoich oczu. Wiedziałam to nawet na niego nie patrząc.

Nie odzywał się przez dłuższy czas. Jedyną rzeczą, którą słyszałam był odgłos naszych kroków na chodniku.
- O czym myślisz? - zapytał poważnie, przerywając ciszę.
- O niczym specjalnym.
Pokiwał głową, przygryzł wargę i spojrzał w inną stronę. Nie wyglądał na przekonanego.
- Dlaczego pytasz?
- Nie wiem. - odpowiedział.- Wglądasz jakby cię coś trapiło.

Westchnęłam, chyba po raz setny dzisiejszego dnia.
- Cóż... Próbowałam ogarnąć gdzie idziemy. Nie chciałam pytać i zabrzmieć głupio, ale szczerze, nie mam zielonego pojęcia.
- Do motelu, kochanie. - zaśmiał się i przytulił mnie mocniej.
- Tak myślałam. Skąd wiesz, że dobrze idziemy?
- Zapytałem kasjerki. - odpowiedział. - Nie sądzę, że zwróciłaś uwagę.

Tylko przytaknęłam. Wiedziałam dokładnie o co mu chodzi. Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć, więc nie odzywałam się. Staliśmy się sobie tak bardzo bliscy, przez to wszystko co przeszliśmy. Był to ten rodzaj bliskości, gdzie cisza nie była niezręczna tylko tak samo dobra jak słowa. Czułam się komfortowo i bezpiecznie. Jakbyśmy się znali nie 5 miesięcy, tylko co najmniej 5 lat.

Szliśmy tak przez jakiś czas, aż sklep, w którym byliśmy zniknął i weszliśmy w bardziej zaludnioną część miasta.
- Martwisz się, że ktoś nas rozpozna?- zapytałam.

Uśmieszek pojawił się na jego twarzy.
- Nie jeśli myślą, ze jesteśmy martwi.

Przypomniałam sobie artykuł. Ludzie są skłonni uwierzyć we wszystko, aby uspokoić swój strach przed tym, że jakiś dwóch 'psychopatów' przebywa gdzieś w ich okolicy.
Zaczęłam się śmiać, był to rodzaj takiego śmiechu, jakby ktoś opowiedział obraźliwy żart albo wyjawił złośliwą informację.

- Oni naprawdę myślą, że jesteśmy martwi? Nawet jeśli ktoś nas rozpozna, nie uwierzy, że to jesteśmy naprawdę my. Dla nich nie żyjemy.
- Mimo to, nadal musimy uważać. - powiedział, nadal lekko się uśmiechając. - Policja nie przestanie nas szukać, dopóki nie znajdzie jakiegoś dowodu.

Miał rację i oboje to dobrze wiedzieliśmy, jednak w tym samym czasie czuliśmy jakby jakiś ciężar został zabrany z naszych ramion. Nie czuło się już takiej ciężkiej, nerwowej atmosfery. Nadal było wiele rzeczy, których się bałam. Ale chociaż na chwilkę przestałam się obawiać wszystkiego tak bardzo.

- A więc, William. - powiedziałam mimo, że nie było nikogo w pobliżu, chciałam się trochę z tego pośmiać. - Jak daleko jest ten motel?
- Jakieś dwie mile tą drogą, Mary. - Uśmiechnął się łobuziarsko. Jego oddech na mojej szyi nagle sprawił, że zaczęło mi się spieszyć do tego motelu.

Wyglądało na to że znowu Harry nie zawiódł i zmienił mój humor w kilka sekund.

- Także... - powiedział. - Ulubiony... zapach?
Zajęło mi chwilkę zanim sobie przypomniałam o co mu chodziło. Wrócił do naszej 'zabawy'. Lekko się skrzywiłam na jego dziwne pytanie.
- Ulubiony zapach? - powtórzyłam. Tylko przytaknął.
- No dobrze. - starałam się zastanowić. Jaki zapach mógł Harry lubić? Nie było za wiele ładnych zapachów w Wickendale. Tylko smród pleśni, kurzu, potu i okropnego jedzenia.

Nagle jedno z miłych wspomnień z tamtego miejsca, przypomniało mi się.
- Czekolady
Jego uśmiech się powiększył, a na jego policzkach pojawiły się te urocze dołeczki.
- Mmmm.- wymruczał szczęśliwie w odpowiedzi.
- A mój? - zapytałam. Najpierw musiałam wybrać jeden, bo nawet nie wiedziałam. Przygryzł wargę i rozglądał się jakby mocno się nad tym zastanawiał.

- Może coś takiego jak zapach lata albo jakiś cholernych kwiatków. - powiedział poddając się.
- Frytek.
- Co? - zaśmiał się.
- Kocham zapach domowo robionych frytek. - powiedziałam sama zaczęłam się śmiać. - Moja babcia takie robiła przez cały czas.

Pokiwał głową, zadowolony z mojej odpowiedzi.
- Dobra, twoja kolej.
Zastanowiłam się nad pytaniem, które było warte zadania. Jego ulubiony kolor albo numer nie interesowały mnie. Chciałam wiedzieć więcej. Dlatego zapytałam się o coś innego.
- Ulubiony przedmiot w szkole?
- Ah - zainteresował się.
- Twój to był...angielski.

Uśmiechnął się i pokiwał  głową.
- A twój plastyka.
- Tak - Na moich ustach wykwitł uśmiech, kiedy przypominałam sobie liczne obrazy i szkice.  Te które zostały z moim rodzinnym mieście. - Mam zamiar kiedyś przeczytać coś co napisałeś. - oznajmiłam.
- Mówisz? - Harry odpowiedział.
- Tak. Napiszesz coś kiedyś dla mnie.

Zaśmiał się jeszcze bardziej.

- Dlaczego myślisz, że chciałbym dla ciebie coś napisać?

Pchnęłam go w ramię, a to mały dupek.

- Żartuję - powiedział, przyciągając mnie bliżej do siebie. - Jesteś jedyną rzeczą w moim życiu o której bym chciał pisać.

Zarumieniłam się. To było głupie, wiem, ale nic nie mogłam na to poradzić.

Kontynuowaliśmy grę jeszcze przez chwilę. W moich myślach pojawiał się Harry przelewający swoją piękną duszę i umysł na papier. Zamieniający puste strony w zawiłe dzieło sztuki.

                                                                                        
Kochani od przyszłego tygodnia zaczynają nam się ferie, a jako, że obie z Anią wyjeżdżamy nie będzie rozdziałów ;c przepraszamy!
A jeśli chodzi o meet-up na Edzie to jak coś to na spontanie, więc śledźcie tag na twitterze ~ Magda



czwartek, 5 lutego 2015

Rozdział 5

JEDZIE KTOŚ W PRZYSZŁYM TYGODNIU NA EDA??? CZYTAĆ NOTKĘ!

Po raz drugi w przeciągu 24 godzin czułam jak moje całe ciało się trzęsie i jest mi niedobrze. Nerwy zjadały mnie od środka. Powodowały, że mój żołądek był jak supeł, a oddech szybki i urywany. Już dwa razy to zrobiliśmy. Udaliśmy się do miasta. Ale teraz bałam się bardziej niż kiedykolwiek. Może dlatego, że im więcej mijało czasu, tym wiadomość o nas rozprzestrzeniała się co raz bardziej. A może dlatego się bałam, bo wiedziałam, że tym razem nam się tak nie poszczęści i to może być nasz ostatni raz.

A może po prostu przesadzałam. Oddychaj, powiedziałam sobie. Jeszcze kilka godzin temu, pomysł mi się podobał. Jak weszliśmy na ulicę, byłam spokojna. Dopiero kiedy zobaczyłam pierwszych przechodniów na ulicy, którzy mogli być zwyczajnymi mieszkańcami lub agentami FBI. Po tym jak przeszliśmy schowani w cieniu drzew obok grupki stojących ludzi, zrozumiałam, że oni wcale na nas nie czekają, ani nie wpatrują się w nas. Szli do pracy, domu, żyli własnym życiem, problemami. Mogłam być spokojna. Ale jeszcze nie byłam. Dlatego staliśmy tam razem, trzęsący się, przestraszeni i schowani za drzewami, które odgradzały nas od świata.

Instynktownie złapałam dłoń Harry'ego, żeby mnie uspokoił. Mój gest pokazał mój strach i obawy. Musiał to poczuć, bo ścisnął moją dłoń i powoli pocierał kciukiem moją zimną skórę. Jak poprzedniej nocy ten gest uspokoił mnie i sprawił, że moje serce zwolniło.

Spojrzałam na niego. Stał i nie ruszał się. Nie drżał tak jak ja i na jego twarzy nie było, ani śladu strachu.  Zaczęłam się zastanawiać, jak on to robił.

- Gotowa? - nie spojrzał na mnie, tylko na to co było przed nami.
- Tak.- nie byłam gotowa.

Wziął głęboki oddech, zacisnął szczękę, zanim wypowiedział to słowo. Miałam nadzieję, że nie padnie tak szybko. Myślałam, że będzie chciał to jeszcze przemyśleć, albo zastanowić się nad tym co chce zrobić.

- Chodźmy.

Zrobiłam krok. Wyszliśmy zza drzew, które nas chroniły. Byliśmy bezbronni. Każda twarz była twarzą policjanta albo osoby, która miała nas złapać. Jeśli ktokolwiek by nas rozpoznał, było by po nas. Oczywiście, miałam krótsze włosy, Harry założył czapkę, nawet postanowiliśmy, że będziemy używać innych imion. Jakiś popularnych, dzięki temu, nikt nie powinien nas rozpoznać. Ja miałam nazywać go William, a on mnie Mary, kiedy byliśmy w miejscu publicznym. Ale nawet to nie pomogło mi czuć się choć odrobinę lepiej.

Utrzymywaliśmy szybkie tempo, gdy szliśmy w stronę chodnika, na końcu wzgórza, na którym byliśmy. Nie było ani jednej osoby na ulicy. Nikt nas nie zauważył jak wychodziliśmy zza drzew, ale brak ludzi wokoło wprowadzał atmosferę pełną grozy.

Rozglądnęłam się dookoła, zauważyłam kilka budynków w oddali. Większość z nich wyglądało, jak stare sklepy, nie jakieś luksusowe. Szyld najbliższego był cały zardzewiały.

Kiedy doszliśmy do chodnika, w końcu jakiś samochód nas minął. Kilka kroków dalej, jakieś dziewczyny cieszyły się ze spaceru w chłodny, zimowy dzień. Harry objął mnie w talii, przybliżając do siebie jeszcze bardziej. Byłam prawie zawinięta w jego ciepłą kurtkę. Teraz wyglądaliśmy jeszcze lepiej. Jak normalna para na spacerze. Nikt by nie powiedział, że jest inaczej.

W jego ramionach czułam się bezpieczna, a po szybkich spojrzeniach dziewczyn oraz także tych, które może troszkę dłużej 'zawiesiły oko' na Harrym, wiedziałam, że będziemy bezpieczni. Nic nie podejrzewali i miałam nadzieję, że każda osoba, którą spotkamy też nie będzie.

I tak co jakiś czas mijały nas samochody, ludzie idący do pracy, sklepu. Życie trwało w tym mieście, ale to nie tego się obawiałam.

Po jakimś czasie doszliśmy do niedużego spożywczaka. Był pomalowany na biało, a gdzieniegdzie wystawała rdza. Jednak pomyślałam sobie, że jeśli sprzedają tam wodę w butelkach, to będę szczęśliwa.

Szliśmy wzdłuż drogi i czekaliśmy, aż nie będzie na niej samochodów, abyśmy mogli spokojnie przejść. Udało nam się zajść tak daleko, bez cienia podejrzeń, więc zaczęłam się trochę uspokajać. Każda napotkana osoba sprawiała, że moje serce biło szybciej, ale nie czułam już nudności, ani wielkiego zdenerwowania. Ręka Harry'ego obejmująca mnie wokół talii pomagała mi się uspokoić.

Doszliśmy do przejścia dla pieszych i przeszliśmy na drugą stronę ulicy. Zauważyłam około dziesięć samochodów. Mniej więcej dwadzieścia osób w sklepie.

Cholera, powinnam przestać to robić, oglądać się i liczyć ile gdzie jest osób. Wszystko jest w porządku. Myślę jednak, że im mniej osób nas zobaczy, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś nas rozpozna.

Harry musiał zauważyć moje zmartwienie, bo zaczął mnie lekko głaskać. Nachylił się do mnie i wyszeptał mi do ucha.

- Wyluzuj, wszystko jest dobrze.

Pokiwałam głową i wysiliłam się na uśmiech. Poniekąd przez to, że się bałam, a trochę przez to, że sama to wszystko zaproponowałam, pocałowałam go w policzek. Uśmiechnął się szeroko, chwytając przynętę. W między czasie zdążyliśmy dojść do drzwi. Harry nie zawahał się i otworzył je szeroko przede mną. Naszym oczom ukazał się cały sklep.

To nie był sklep dla nas. To była pierwsza rzecz jaką sobie pomyślałam, po tym jak zobaczyłam półki z artykułami dla rodzin, które mieszkały w domach, albo jadły razem obiady w niedzielę. To nie było miejsce dla nas, ale musieliśmy się zachowywać jakby było. Jakby to była rzecz, którą robimy z Harrym codziennie. Było to trochę dziwne, nasza dwójka, trzymająca się za ręce i chodząca między regałami z produktami. I zastanawiałam się, czy my kiedyś też tak będziemy robić. Chodzić do sklepu i wracać do domu bez obawy przed policją czy agentami FBI.

Pomyślałam również jeśli tak czas kiedyś nastąpi to czy Harry nadal będzie nadal mnie tak przyciągał. Wydawało mi się, że czułam to przez Wickendale i pacjentów, którzy byli zupełnie inni niż on. Ale teraz uświadomiłam sobie, ze tak było wszędzie. Nawet teraz, w tym mały sklepie był jak król w zamku, posiadał wszystko. Nie zachowywał się zarozumiale, ani nie robił tego specjalnie, ale było w nim coś szczególnego. Ściągał na siebie spojrzenia i każdy odsuwał się na krok, kiedy obok niego przechodził. Gdziekolwiek się pojawił wyraźnie można było odczuć jego obecność. Jego twarz zawsze rzucała się w oczy, ściągała na siebie uwagę czy chciał tego czy nie. Był jedyną osobą jaką spotkałam, która tak by działała na innych.

- Znalazłem je. - głos Harry'ego wyrwał mnie z zamyślenia. Przez to wszystko nie zauważyłam, że przemieściliśmy się w kierunku półek na końcu sklepu, które zapełnione były butelkami z wodą. Harry rozejrzał się dookoła, jakby kogoś szukał. Ale byliśmy tylko we dwoje w alejce. Po upewnieniu się, że nie ma nikogo w pobliżu, spojrzał na mnie i uniósł brew. Byłam lekko zdziwiona zanim ściągnął z ramienia torbę. Położył ją na ziemi i otworzył. Potem szybko zaczął wkładać jedną butelkę po drugiej do środka tyle ile mógł włożyć do już wypchanej torby.

Nagle zatrzymał się i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Oh.- zorientowałam się o co mu chodzi i szybko kucnęłam obok niego. Również zaczęłam pakować butelki do torby. Ludzie rozmawiali, oglądali towary w innych miejscach sklepu, nie za bardzo skupiając uwagę na tym właśnie miejscu. W tym czasie, wkładaliśmy coraz więcej butelek.

W końcu oboje zamknęliśmy nasze torby, były o wiele cięższe. Wstałam i przewiesiłam ją sobie przez ramię. Co nie było dobrym pomysłem, ponieważ straciłam równowagę i prawie się przewróciłam, Zachwiałam się i przechyliłam na jedną stronę. Musiałam trzymać się półki, aby utrzymać równowagę.

- Żyjesz?- zaśmiał się ze mnie.
- Jasne. - odpowiedziałam. Poprawiłam włosy i ruszyłam w kierunku jedzenia, szybciej tym razem. Nadal lekko się ze mnie śmiał, ale ruszył za mną. Splótł nasze dłonie. Za rogiem znaleźliśmy półki pełne puszek i pudełek z jedzeniem

- No dobrze, teraz bądźmy mądrzejsi, co? Zero czipsów i Coli, hmm?- Harry powiedział i spojrzał na mnie z zadziornym uśmieszkiem.
- Ej!- zaprotestowałam. - Przecież ty kupiłeś ostatnio czekoladę i Colę, więc się nie odzywaj.
- Wiem, wiem, ale no..- podniósł ręce w geście obronnym. Sięgnął po pudełko z batonikami museli. - będziemy musieli za to zapłacić, bo nie jestem pewny czy to się zmieści nam do toreb. - powiedział cicho. Kiedy on wybierał jeszcze krakersy, ja rozglądałam się za innym jedzeniem.
- Banany mogą być? - zapytałam.
- Tak, weź jedne, ale będziemy musieli uważać, aby się nie zgniotły.

Na końcu mieliśmy z tuzin butelek wody, krakersy, orzeszki, banany, batony. Wystarczająco dużo dla nas na kilka dni. Wszystko wzięliśmy i ruszyliśmy do kasy. Nerwy już prawie znikły, myśli o instytucie odpłynęły. Zanim zobaczyłam to.

Harry ścisnął moją dłoń, abym spojrzała, ale już widziałam. Na stojaku koło kas leżało mnóstwo gazet, a na każdej okładce pisali o nas.

UCIEKINIERZY Z WICKENADLE. PODOBNO MARTWI.

Niepotwierdzone źródła podają, że we czwartek, 4 grudnia trzech pacjentów zbiegło z Wickendale zakładu dla psychicznie chorych więźniów. Wśród nich sławny Harry Styles, znany z obdarcia ze skóry trzech kobiet. Ale pracownicy instytutu mówią, aby się nie martwić. Z powodu usytuowania budynku, ucieczka jak i oddalenie się jest niemożliwe. Uciekinierzy musieliby skorzystać z głównego wejścia, ale strażnik twierdzi, że jest to niewykonalne. Dyrektor instytutu twierdzi: "jeśli nie znaleźliśmy [pacjentów] do teraz, z całą pewnością nie żyją."


Nigdzie nie było naszych zdjęć. Dzięki Bogu. Tylko zdjęcie instytutu widniało na pierwszej stronie. To było wszystko co zdążyłam przeczytać, ponieważ usłyszałam dziewczęcy głos.
- Chcielibyście to kupić? - kasjerka zapytała.

Nasze głowy odwróciły się w jej kierunku. Była młodsza, może siedemnastoletnia. Jej wzrok spoczął na Harrym. Nie przejmowałam się tym, ani nie zawracałam sobie tym głowy. Moja uwaga była skierowana na okno za nią. Zmroziło całe moje ciało. Rozmawiali ze sobą, ale nie słuchałam.

Moje oczy spoczęły na postaci na zewnątrz. Serce podeszło mi do gardła. To była ona. Schowana za drzewami. Stała daleko od nas, ale na pewno to była ona. Nieważne ile razy mrugałam i powtarzałam sobie, że jednak to nie może być ona. Niestety stała tam. Jej głowa była zwrócona w kierunku sklepu. Patrzyła prosto na mnie.

Próbowałam się poruszyć, powiedzieć Harry'emu, krzyczeć. Ale nie mogłam z siebie wydać żadnego dźwięku. Był to ten sam, paraliżujący strach co wcześniej. Czułam jakbym była zamrożona, nie mogłam się poruszyć. Wokół mnie krzątali się ludzie, mówili coś, ale nic do mnie nie docierało.

Dopóki dłoń Harry'ego nie dotknęła mojego ramienia.
- Mary!- powiedział głośno, tak jakby już powtórzył moje imię kilkanaście razy. No, może nie prawdziwe imię. Jednak nadal nie mogłam się poruszyć, normalnie oddychać. Walczyłam o oddech, ale panika, którą odczuwałam nie pozwalała mi na to.

- Co się dzieje? - zapytał, jego twarz była na wysokości mojej.

Zanim zdążyłam mu odpowiedzieć, ona zniknęła. Jakbym została uwolniona z jej czaru. Nagle zdolność poruszania się wróciła i zaczęłam jeszcze bardziej panikować. Nie byłam w stanie oddychać przez kilka niekończących się sekund. Kiedy próbowałam złapać oddech, moje płuca na to nie pozwalały. Łzy zebrały mi się w oczach, a ciało zaczęło się trząść. Przez cały czas słyszałam jak szepcze moje imię, widziałam jak ciągnie za sobą swoje 'nogi', czułam jak jej dłoń sięga zaledwie kilka centymetrów ode mnie.

- H-Harry. - wyjąkałam. W tym momencie ukrywanie naszych imion, nie było moim problemem numer jeden. - Ja t-tylko..
- Czy mogłabyś zatrzymać te rzeczy na moment? Bardzo przepraszam, zaraz wrócimy.- Harry szybko powiedział do oszołomionej kasjerki.
- Ciii, chodź do mnie. - powiedział, tym razem delikatniej. Objął mnie i poprowadził na tyły sklepu. Nie widziałam jak mijaliśmy alejki ani ludzi, którzy się na nas gapili.

Widziałam tylko szwy na jej nogach. Chciałam coś powiedzieć, cokolwiek co by brzmiało jak normalne zdanie, ale nie pozwolił mi na to.
- Cii, poczekaj minutkę, Rose.

Kolejną rzeczą, którą widziałam było to, że otworzył drzwi do jakiegoś pomieszczenia dla pracowników. Łzy płynęły strumieniami po moich policzkach. Byłam pewna, że Harry słyszy moje bijące serce. Nadal szlochałam.
- To była ona.- udało mi się powiedzieć. - Widziałam ją, była tam, ona..- mówiłam szybko, rozglądając się dookoła czy jej tu nie ma.
- Rose!- Harry mi przerwał. Jego głos był stanowczy. Ujął moją twarz dłońmi.- Popatrz na mnie.

Po chwili popatrzyłam na niego. Wziął moją prawą dłoń i położył ją na swoim torsie.
- Oddychaj, oddychaj razem ze mną.- Odetchnął mocno. Czułam jak jego klatka unosi się i opada. - W porządku Rose, jesteś bezpieczna. - wyszeptał do mnie. Pozwoliłam się otulić jego ciepłym głosem.

Nadal drżałam, ale mój oddech powoli wracał do normy. Potworne wspomnienia powoli mnie opuszczały. Odsunęłam jego dłonie od siebie tylko po to, aby się do niego przytulić. Objęłam go w pasie, i położyłam głowę na piersi, tak że słyszałam bicie jego serca. Ten dźwięk mnie uspokoił i pozwolił, na chwilę o niej zapomnieć.

Jedna jego ręka objęła mnie, a drugą pogłaskał mnie po włosach. Jego ruchy były delikatne i kojące. Staliśmy tak chwilę.

- Nic ci nie jest? - zapytał.
- Taa. - wzięłam szybki oddech. Łzy nadal spływały po moich policzkach.
 Pocałował mnie lekko w czoło.
- Teraz. - zaczął, ale wiedziałam, że się wahał. - Powiesz mi co widziałaś?
Skrzywiłam się na to pytanie. Starałam się zablokować jej obraz, a skupić się na tym co mówię.
- Widziałam ją. Widziałam ją w lesie.
- Kogo?- Harry zatrzymał dłoń na mojej głowie. Ale nie widziałam jego twarzy.
Odsunęłam się od niego i spojrzałam mu w oczy.
- Dziewczynę z tunelu. Śledzi nas.

-------------------------------------------

:o co się dzieje? zaskoczeni? xx ~XYZ

Jako, że wszystkie trzy tłumaczki - ja, Ania i Natalia - jadą na koncert Eda Sheerana do Wawy 13.02 zastanawiałyśmy się czy nie spróbować zorganizować jakiegoś spotkania dla tych czytelników, którzy też tam się wybierają. Co o tym myślicie? Piszcie w komentarzach albo do mnie na twitterze  i piszcie jeśli macie jakieś pomysły jak to zorganizować, bo my nie mamy pojęcia;/ jeśli będą chętni i pomysły to napiszemy osobnego posta ze szczegółami ~Magda