Mój zaspany umysł nie przeniósł mnie do Wickendale czy do lasu tak jak można było by się spodziewać. Nie było tam kobiety ze zniekształconymi nogami, pani Hellman, Normana lub Jamesa.
Byłam tylko ja. Stałam w kuchni pomalowanej na jasny żółty, przez okno świeciło słońce. Blat był biały i błyszczący, z wbudowanym metalowym zlewem. Drewniane szafki zawieszone były w całym pomieszczeniu sprawiając, że wyglądało przyjaźnie. Był to dom mój i Harry'ego. Nie potrzebowałam dowodów, po prostu to wiedziałam.
Prowadził czerwoną furgonetkę. W pewnym momencie naszło mnie jakaś dziwna obawa, jakby mój sen wiedział, że zdarzy się coś niedobrego i trzymał to przede mną w tajemnicy. Słońce schowało się za chmurami. Zniknął mi z oczu, jednak byłam świadoma jego obecności. Nie miało go być teraz w domu.
To mnie zaciekawiło, ale nie dlatego, że pragnęłam wiedzy, ale odkrycia mrocznego sekretu, który ewidentnie czyhał gdzieś w pobliżu. Więc odłożyłam naczynie, które aktualnie czyściłam. Zakręciłam wodę i wyszłam na zewnątrz. Widziałam jak jego furgonetka zbliża się do brzegu naszej posiadłości, prawie do lasu. I znów z dziwne uczucie zaniepokojenia, które pojawiało się tylko w snach, ścisnęło mi żołądek. Zaparkował w pobliżu szopy. Nigdy wcześniej do niej nie wchodziłam. Harry mówił mi jakieś tysiąc razy, żebym tam nie wchodziła. Jedno co wiedziałam, to że szopa była jego miejscem. Ale miałam dość jego rozkazywania mi, mój umysł podpowiadał mi, że to była moja własność tak samo jak jego. Dziś miałam się dowiedzieć jakie sekrety tam chował.
Moje stopy niosły mnie przez wyblakły trawnik, nie czułam osiadłej na nim rosy przez podeszwy butów. Zbliżałam się do małego budynku, moje serce biło coraz szybciej z każdym krokiem. Nie powinnam się bać, nie Harry'ego czy jego sekretu. Ale bałam się i nie mogłam nic na to poradzić. I mimo tego, że mój śpiący umysł mi wiele nie mówił, mówił, że miałam powód.
Byłam już pod drzwiami.
Drżącą ręką sięgnęłam klamki, już miałam jej dotknąć. Żaden z możliwych scenariuszy, który miałam w głowie - Harry krzyczący i wyrzucający mnie stamtąd za nieprzestrzeganie jego najświętszej reguły; zobaczenie go z inną kobietą - nie przygotował mnie na to co stało się, kiedy moja dłoń nacisnęła na klamkę. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, szybko i sprawnie, aby nie zdążył mnie powstrzymać. Ale po tym jak obrzuciłam wzorkiem pomieszczenie, żałowałam, że tego nie zrobił.
Były tam ciała. Martwe ciała. Dziesiątki ciał leżało na ziemi. Ale to nie były zwykłe ciała, były zbyt znajome. Zbyt znajome, na tyle bliskie memu sercu, aby się rozpłakać na ich widok. Kelsey. Lori. Moja babcia. Emily. Nikt nie musiał mi mówić, że to ona, po prostu wiedziałam, opis Harry'ego wystarczył. Po prostu wiedziałam, czułam jakbym kiedyś z nią osobiście rozmawiała. Teraz to nie miało znaczenia. Wszyscy byli upiornie, makabrycznie martwi. Ich twarze były zupełnie białe, sino-blade. Wyglądali jak zombie, wypompowani z krwi i okradzeni z bijących serc. To było wszystko co widziałam, cała reszta była ukryta pod czarnymi workami. W końcu mój wzrok powędrował na ścianę na przeciwko, zrozumiałam dlaczego.
Dokładnie przede mną też były inne ciała. Ale nie całe, tylko ich kawałki.... kawałki ich skóry. Skóry, z której zostali oberwani, a teraz wisiała na ścianie. Grube warstwy, niektóre opalone, inne blade, przybite gwoźdźmi do drewna. To było chore, jakby to była pewnego rodzaju świątynia, trofea za jego osiągnięcia.
Jego. Był ktoś odpowiedzialny za to wszystko. Tak się złożyło, że była to osoba, z którą uciekłam, zaczęłam nowe życie, założyłam dom. To nie mogło być jego 'dzieło', mój Harry nie zrobiłby nigdy czegoś takiego.
Ale zrobił. Aż zauważyłam go, stojącego do mnie tyłem, grzebiącego w innej przeraźliwej kupie skóry. Wrzasnęłam.
To był błąd, wiedziałam to. Ale co mogłam zrobić innego w tej sytuacji?
Młotek upadł na podłogę. Harry nawet nie był zaniepokojony, nawet się nie odwrócił. Stał tak tyłem do mnie, spokojnie wziął oddech, zapewne z wściekłości. Potem powoli, bardzo powoli, aż moje serce prawie wyskoczyło mi z piersi, odwrócił się.
- Mówiłem ci,- powiedział cicho- żebyś tu nie przychodziła.
Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Za dużo rzeczy działo się wokół mnie. Chciałam wymiotować, krzyczeć, płakać, uciekać. Wszystko naraz. Jednak moje ciało nie wybrało żadnej z tych opcji, stałam jak zamurowana, pomimo moich starań aby uciec.
Podszedł bliżej.
- Przykro mi.- byłam zaskoczona, słysząc to, lekko zbita z tropu. Czy on powiedział 'przykro mi'? To była jego odpowiedź? Wytłumaczenie na jego potworną zbrodnię? A najgorsze było to, że kłamał. Jeśli naprawdę było mu przykro powiedziałby te słowa z poczuciem winy w głosie. Jego oczy były puste. Nie chciałam w nie patrzeć, ale nie miałam gdzie indziej poza przerażającymi ścianami ze skórą lub na martwe ciała leżące na ziemi.
- Rose? - zapytał. Zaczął iść w moją stronę. Jego rysy powróciły do normalnych. Wyglądał normalnie, jakbyśmy nie znajdywali się w pomieszczeniu pełnym martwych ciał. - To nic nie znaczy. To jest coś co robię, to nic nie zmienia między nami.- powiedział wskazując na nas.
Kiedy mu nie odpowiedziałam, zaczął panikować. Nagle jego głos stał się cichy i słaby.
- Rose, ty mnie nadal kochasz, prawda? - podszedł jeszcze bliżej. W jego oczach zauważyłam desperację. Wydymał wargi, a jego twarz spochmurniała. Przez chwilę wyglądał jak mały chłopczyk, jego palce powędrowały do mojej dłoni licząc na pocieszenie w moim dotyku.
Ale ja się nie dałam oszukać. Wyrwałam się od niego, od jego palców, które przed chwilą trzymały kawałki ludzkiej skóry.
Nagle fałszywa niewinność zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Jego twarz wykrzywiła się w złości, bo go odrzuciłam. Już nie czułam jego dłoni na mojej, ale poczułam jak ląduje z wielką siłą na mojej twarzy.
Poczułam to na policzku. Nie bardzo bolało fizycznie, ale sam fakt, że mnie uderzył, sprawił, że moje oczy rozszerzyły się ze strachu, łzy napłynęły mi do oczu. Był wściekły. Zanim się zorientowałam, rzucił się na mnie, a jego dłonie zacisnęły się na moim gardle. Krzyczał coś do mnie, zdania, których nie rozumiałam. Czułam jak ściskał mnie coraz mocniej i mocniej. Jego palce wbijały mi się w skórę, nie mogłam oddychać. Moje myśli były pomieszaniem paniki z niedowierzaniem. Jak mój Harry mógł coś takiego zrobić? Był moim szczęściem, bezpieczeństwem. A teraz był jak nóż przekuwający moje serce, które go kochało.
Próbowałam oddychać, złapać choć odrobinę powietrza. Rosło we mnie coraz większe przerażenie, gdy próbowałam się uwolnić, bijąc, kopiąc, wyrywając się. Brakowało mi coraz bardziej powietrza i w przeciągu kilku sekund, zemdlałam.
Obudziłam się, walcząc o oddech. Harry, kawałki skóry, ciała zostały na szczęście zamienione w ciemność, panującą w pokoju. Ale była to przyjemna ciemność, której potrzebowałam. Powoli dochodziły do mnie bodźce ze świata zewnętrznego.
Była miękka pościel, puchate poduszki, ciepło w okół mnie. Moje place powędrowały do mojej szyi. Wszystko było w porządku. To był tylko sen.
- Rose? - odezwał się ten sam głos z mojego koszmaru. Podskoczyłam ze strachu.
To był tylko sen, powtarzałam sobie. Koszmar był fikcją, a Harry, którego kochałam był prawdziwy i mnie wołał. Westchnęłam z ulgą.
- Wszystko dobrze? - zapytał mnie. W przeciągu kilku sekund siedział obok mnie i patrzył się na mnie z troską.
- Taa.- nadal oddychałam szybciej. - To był tylko zły sen.
Wpatrywał się we mnie przez chwilę, zastanawiając się czy pytać mnie czy nie. Wyglądał jakby postanowił, ze jednak nie. W końcu wszedł do łóżka.
- Teraz już jestem z tobą. - powiedział, przytulając mnie. Objęłam go i położyłam głowę na jego ramieniu. Było to dość dziwne uczucie. Tulenie się do osoby, która była w moim koszmarze. Ale tamten to był inny Harry. Była to diabelska wersja jego, ale teraz pode mną leżał ten prawdziwy o zupełnie innej naturze.
- Śpij. - wyszeptał mi do ucha i mocniej przytulił. - Jestem tu, Rose i będę rano gdy się obudzisz.
Pogłaskał mnie po głowie, moje oczy przymknęły się od jego uspokajającego dotyku. Ale nie mogłam zasnąć.
- Harry?- zapytałam cicho.
- Tak?
- Co robiłeś gdy się obudziłam? Czemu nie byłeś w łóżku?
Zawahał się przez chwilę za nim odpowiedział.
- Wracałem z toalety. - odpowiedział spokojnie.
- Ah. - jego wypowiedź trochę mnie zdziwiła. Nie słyszałam żadnego ruchu gdy się obudziłam i nie były włączone żadne światła. Wyglądało na to jakby stał na środku pokoju. I było coś dziwnego w sposobie w jakim to powiedział. Coś w tonie jego głosu. Ale dlaczego by miał kłamać o tak błahą rzecz? Byłam chyba po prostu zmęczona, ledwo co rozumiałam własne myśli.
Harry musiał zauważyć mój skonsternowany wyraz twarzy.
- Wszystko w porządku?- zapytał, lekko trącając mnie nosem. - Hmmm?
Nie mogłam na to poradzić, ale szeroko się uśmiechnęłam.
- Tak.- powiedziałam i pocałowałam go w policzek, dla upewnienia go.
HARRY
Obudziłem się z dwoma wspaniałymi myślami. Pierwsza to wspomnienie małych ślicznych ust Rose wokół mnie, a druga to uczucie prawdziwego materaca, na którym leżałem. Czułem się znacznie lepiej niż jak przez ostatnie miesiące. Byliśmy bezpieczni, zdrowi, mieliśmy zapasy, a mieszkańcy miasta myśleli, że byliśmy martwi. Nie wspominając, że spaliśmy w prawdziwym łóżku, z wygodną pościelą w ogrzewanym budynku. Dla nas uciekinierów, życie było całkiem dobre.
Nadal byłem wdzięczny za wszystko, kiedy otwierałem oczy. Spojrzałem na dziewczynę, która praktycznie na mnie leżała, była najlepszą częścią tego wszystkiego. Nie mogłem przestać patrzeć na jej śpiącą twarz. Jej oczy były zamknięte, a usta lekko otwarte. Jej włosy leżały wszędzie i wyglądało na to, że nie mogłem przestać je głaskać. Wszystkie jej zmartwienia, cały stres naszej szarej codzienności zniknął. Zawsze wyglądała pięknie, ale szczególnie we śnie.
Gdy bawiłem się jej krótkimi włosami, otworzyła oczy. Spojrzała na mnie zmęczonymi oczami.
- Cześć kochanie.- powiedziałem zachrypniętym głosem.
- Mmm.- uśmiechnęła się i ponownie zamknęła oczy. Wtuliła się w mój tors.- Dzień dobry.
To była kolejna rzecz. Kochałem się przy niej budzić. Spędzanie z nią poranka sprawiało, że to wszytko było takie prawdziwe, na właściwym miejscu. Sprawiało, że to wszytko było tego warte. Wydawało się jakby te wszystkie niewinne poranki wzmacniały moją miłość do niej, były moimi ulubionymi chwilami spędzonymi z nią.
- Powinniśmy wstać?- zapytała, jej głos nadal był senny.
- Może. - powiedziałem.- Albo możemy zostać cały dzień w łóżku. - to byłby najlepszy wybór.
- Chciałabym, o której godzinie musimy opuścić pokój?
Wróciłem myślami do wczorajszego wieczora gdy braliśmy go od tego dupka.
- Nie jestem pewny czy nam powiedział, ale wydaje mi się, że około południa albo coś w tym stylu.- powiedziałem. W tym momencie oboje spojrzeliśmy na zegarek wiszący na ścianie.
- O mój Boże!- Rose krzyknęła. - Już jest jedenasta?!
- Wow- zaśmiałem się.- Na to wygląda.
- To chyba najdłużej jak spałam od kilku lat.- powiedziała. Tak samo było ze mną, nic nie przeszkodziło mi w spaniu jak tej nocy, co było nadzwyczajne. Po tym odwróciła się i wróciła do poprzedniej pozycji, czyli przytuliła się do mnie a głowę położyła na ramieniu. Leżeliśmy tak przez jakiś czas.
Jej usta dotknęły mojej skóry około minuty później.
- Powinniśmy naprawdę wstawać.- westchnęła.
Zajęczałem w proteście.
- Wstanę, ale tylko jeśli mi podasz moje papierosy.- powiedziałem.
Popatrzyła na mnie z drwiącym zdenerwowaniem, ześlizgnęła się ze mnie i wstała.
- Ugh, zawsze muszę ci podawać te twoje głupie papierosy.- złapała poduszkę i rzuciła nią we mnie. Trafiła prosto w twarz, aż się obudziłem do końca.
Zaśmiała się, stojąc tylko w moim podkoszulku.
- Przykro mi.- wzruszyła ramionami i zaczęła odchodzić. Ktoś tu był w dobrym humorze.
- Wcale nie jest ci przykro - powiedziałem, nagle wstając. Przesunąłem się na skraj łóżka, złapałem ją za biodra i przyciągnąłem do siebie. Rzuciłem ją na materac,uklęknąłem nad nią i przytrzymałem jej ręce, bo zaczęła mi się wyrywać. Ale moje nogi były na jej, więc była zupełnie unieruchomiona.
Zacząłem na niej mój bezlitosny atak, polegający na łaskotaniu jej brzucha. Piszczała i śmiała się, a ja nie mogłem na to nic poradzić i śmiałem się razem z nią.
- Harry przestań!- wykrztusiła. Ale to sprawiło, że kontynuowałem moje tortury podczas gdy ona próbowała się uwolnić. Moje palce wędrowały po jej całym ciele. Wyrywała się i wykręcała, a uśmiech rozjaśniał jej twarz. Ciągle ciągnęła mnie za ramiona, już prawie udało jej się uwolnić, ale złapałem jej nadgarstki i unieruchomiłem je jedną ręką.
Powoli ustępowałem. Rozkoszny śmiech Rose powoli przycichł, lecz wciąż leżała pode mną, a jej pierś unosiła się i opadała szybko. Była taka seksowna.
Nie mogłem się oprzeć i wpiłem się w jej rozchylone usta. Były miękkie i słodkie. Rozkoszowałem się tym. Pozwoliłem sobie mojej dłoni odpocząć na jej udzie, tuż poniżej brzegu jej T-shirtu. Druga ręka puściła jej nadgarstki, jednak została na materacu, abym mógł się na niej wesprzeć. Mój język wtargnął do jej ust.
Wplotła palce w moje włosy i przyciągnęła mnie do siebie. Nawet całowanie jej czy dotykanie w taki niewinny sposób sprawiało mi ogromną satysfakcję. Pojedynczy dotyk był niemal wystarczający, ale z drugiej strony nigdy nie miałem jej dość. Zawsze będę potrzebował więcej tej satysfakcji. Nie potrafiłem sobie wyobrazić żebyśmy się mieli zestarzeć i przestać pragnąć siebie tak jak teraz. Zarówno teraz jak i kiedy będziemy po trzydziestce będę chciał dalej odkrywać zakamarki jej ciała.
Ale niestety już nie było teraz na to czasu. Rose odsunęła się pierwsza, mały uśmieszek widoczny był na jej lekko spuchniętych wargach.
- Powinniśmy się zbierać - wyszeptała, jej niebieskie oczy pełne były uczucia.
Skinąłem, całując ją jeden ostatni raz,
- Ciąg dalszy nastąpi. - obiecałem.
Zaśmiała się i w końcu wyszliśmy z łóżka i zaczęliśmy pakować nasze rzeczy. Rose zatrzymała moją koszulkę, więc włożyłem jedyną, którą jeszcze miałem w torbie, też z krótkim rękawkiem. Czarną tym razem. Ubraliśmy się i nawrzucaliśmy jak najwięcej się dało do naszych wypakowanych po brzegi toreb - szampon, odżywkę, narzutę. Zjedliśmy śniadanie składające się z wody i bananów, umyliśmy zęby i opuściliśmy pokój. Część mnie martwiła się, że możemy nie mieć tyle szczęścia i znów napotkać motel na swojej drodze, ale zatrzymywanie się na zbyt długo w jednym miejscu mogło być niebezpieczne.
Więc wyruszyliśmy. Ubrani w kurtki i z plecakami na ramionach, udaliśmy się do lobby. Miałem nadzieję, że gnojka z wczoraj dziś nie będzie.
I rzeczywiście, nie zobaczyłem go. Zamiast niego przy biurku stała potężna, starsza kobieta. Jej wyraz twarzy wyrażał skupienie na rozmowie, którą prowadziła przez telefon.
- Kto to jest? - wyszeptała Rose. - Nie wygląda ci znajomo?
Próbowałem sobie przypomnieć, ale jej twarz nic mi nie mówiła.
- Nie - potrząsnąłem głową i podszedłem do biurka.
- Co oni zrobili? - pracownica zapytała do telefonu. Zauważyła mnie i włożyła go między ucho a ramię, grzebiąc w szufladzie. Kabel wydawał się jej to utrudniać, ale dała radę. Poświęciła mi tylko na tyle uwagi, żeby położyć przede mną jakieś papiery do wypełnienia i długopis. Ja także nie miałem zamiaru zwracać na nią uwagi, jednak coś w jej konwersacji ją przyciągnęło.
- Wszystko z nim dobrze? - powiedziała znów do telefonu. Osoba po drugiej stronie linii mówiła przez dłuższą chwilę, zanim wypuściła długi oddech. Po czym zaczęła płakać. Ta rozmowa to z pewnością nie były przyjacielskie ploteczki. Udawałem, że nie widzę, starając się wymyślić zmyślony adres zamieszkania do wpisania na formularzu. Ale ciągle nasłuchiwałem i wiem, że Rose robiła to samo.
- Jak to się stało? Nie było w pobliżu żadnych strażników?
Na początku byłem tylko zainteresowany, a teraz z ciekawością wsłuchiwałem się w każdy szczegół.
- Dlaczego by mieli coś takiego zrobić? James był dobrym dzieckiem, nie zasłużył na to - powiedziała przez łzy.
Przestałem pisać. Co do cholery?
- Jest tylko moim siostrzeńcem, nie mogę sobie wyobrazić jak ty musisz się czuć; twój syn... Wiedziałam, że prowadzenie tego instytutu było złym pomysłem, wiedziałam.
Instytut?
Skończyłem wypełniać formularz. Położyłem klucz na biurku i obserwowałem kobietę. Zauważyła i skinęła głową, zabierając papier.
Moje myśli szalały. Szybko chwyciłem Rose za rękę, wyciągając ją stamtąd najszybciej jak mogłem. Ale nie odważyłem się powiedzieć słowa.
Ponieważ z tego co udało mi się usłyszeć, poznaliśmy właśnie ciotkę Jamesa Hellmana. Ja go zabiłem, ja byłem powodem jej płaczu. Miałem wrażenie jakby w każdej chwili mogła to sobie uświadomić.
Ale co gorsza, rozmawiała przez telefon z kobietą, która najbardziej na świecie chciała nas złapać.